Zostaniemy niczym gołodupce

„Polityka obecnego rządu, który zadłuża kraj bardziej niż Gierek, jest niezwykle niebezpieczna i nie powinna być kontynuowana” – z Krzysztofem Rybińskim, profesorem Szkoły Głównej Handlowej, rozmawia Paweł Paliwoda.

Zostaniemy niczym gołodupce
Źródło zdjęć: © PAP | Paweł Kula

17.08.2010 | aktual.: 17.08.2010 15:01

W okresach przedwyborczych zarówno Platforma Obywatelska, jak i sam Bronisław Komorowski zapowiadali obniżanie podatków i tworzenie prawa przyjaznego dla obywateli i prywatnej przedsiębiorczości. Jak politycy PO wywiązują się z tych obietnic?

Nie wywiązują się. Mieli główny udział w powołaniu do życia w grudniu 2007 r. Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej „Przyjazne Państwo”, mającej zwalczać biurokrację i legislacyjne buble, które m.in. krępują ekonomiczne działania ludzi przedsiębiorczych. W jej skład wchodzili niemal wyłącznie politycy PO, a przez długi czas szefował jej Janusz Palikot. Komisja okazała się całkowitym niewypałem. Tymczasem Polska spada w rankingach wolności gospodarczej. W rankingach e-administracji ONZ w ciągu dwóch lat spadliśmy z 33. na 45. lokatę, a według OECD [Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju; międzynarodowa organizacja o profilu ekonomicznym, zrzeszająca 32 kraje – przyp. red.] jesteśmy najbardziej przeregulowaną gospodarką wśród krajów OECD. System podatkowy jest w Polsce koszmarnie skomplikowany i oceniany jako jeden z najgorszych na świecie. To są fakty. To jest dramat.

Jak ta sytuacja wpływa na stan finansów państwa?

Według agencji ratingowych, które oceniają prawdopodobieństwo, czy Polska spłaci zaciągnięte długi, w 2010 r. ryzyko takiego zdarzenia jest niewielkie. Również oprocentowanie, jakie musi płacić rząd za zaciągnięte kredyty, jest niższe niż niektórych mniej wiarygodnych, choć bogatszych od nas krajów strefy euro. Więc na pierwszy rzut oka można by rzec, że stan finansów publicznych jest dobry. Ale to tylko pozory. Agencje ratingowe bardzo często myliły się w przeszłości, a kraje, które w jednym roku były pupilkami globalnych rynków finansowych, w następnym roku stawały się celem ataków spekulacyjnych. Przewiduję, że jeśli w ciągu dwóch lat nie zaczniemy poważnych reform, podobny los może spotkać Polskę.

Czy rząd rzetelnie informuje o tym opinię publiczną? Jak pan ocenia politykę informacyjną władz?

Koalicja PO–PSL na razie tylko mówi o reformach, ale nic nie robi. W sprawach gospodarczych rząd dezinformuje obywateli. W exposé premier obiecywał obniżenie deficytu budżetowego, długu publicznego i podatków. Jak jest naprawdę, każdy widzi. Rok temu premier zapewniał, że podatki nie wzrosną, a tymczasem rząd podnosi VAT, akcyzę i PIT, ten ostatni – zamrażając progi podatkowe. Na początku 2009 r. premier i minister finansów zapewniali, że rząd będzie oszczędzał, że Polska nie będzie prowadziła nieodpowiedzialnej polityki zwiększania wydatków. Tymczasem wydatki publiczne w 2009 r. wzrosły o 10 proc., a według danych GUS w administracji publicznej zatrudniono 26 tys. nowych urzędników. Ponadto na niespotykaną dotąd skalę zaczęto stosować kreatywną księgowość.

Na czym polega kreatywna księgowość?

Kreatywna księgowość w budżecie to takie działania, których celem jest ukrycie części deficytu budżetowego lub zadłużenia państwa, tak, żeby nie były one widoczne w oficjalnych statystykach. Chodzi więc o to, aby sztucznie poprawić dane dotyczące finansów publicznych i upiększyć wizerunek rządu. Kreatywną księgowość – ze wsparciem znanego banku inwestycyjnego – stosowała Grecja. Takie operacje prowadzi też Polska. Na przykład ZUS powinien mieć wystarczające dotacje z budżetu, żeby był w stanie wypłacać comiesięczne emerytury i renty. A tymczasem ZUS dodatkowo musi pożyczać środki w bankach, od Funduszu Rezerwy Demograficznej i z budżetu. Przemilczanie tego rodzaju działań instytucji państwowych pozwala rządowi twierdzić, że deficyt budżetowy wyniesie w tym roku tylko 50 mld złotych, podczas gdy naprawdę deficyt, czyli nadwyżka wydatków publicznych nad dochodami, jest dwa razy większy. Podążamy tropem Grecji.

Kreśli pan pesymistyczny obraz stanu polskich finansów. Donald Tusk i minister Rostowski – przeciwnie, zapewniają nas, że realizowany jest plan chroniący Polskę przed kryzysem i dynamizujący naszą gospodarkę.

Każdy może sobie przeczytać Wieloletni Plan Finansowy Państwa. W tym planie są trzy poważne zapowiedzi – że zostaną podwyższone podatki, że prywatyzacja będzie prowadzona na wielką skalę i że dług publiczny wzrośnie z 670 mld złotych na koniec 2009 r. do 920 mld złotych na koniec roku 2013. Jeżeli kraj się szybko zadłuża i rosną podatki, to nie ma szans na dynamiczny rozwój. Obecnie rząd, niestety, nie planuje szybkiego wdrożenia jakichkolwiek reform, twierdząc, że nie są one konieczne. Ponoć tak jak jest, jest dobrze. I tu znowu mija się z prawdą. *A może nie tyle mija się z prawdą, ile odmiennie interpretuje fakty? *

Myślę, że rząd dobrze zdaje sobie sprawę z większości zagrożeń, bo zostały one opisane w dokumencie rządowym „Polska 2030”. A fakty są takie, że koalicja PO–PSL świadomie ignoruje te zagrożenia i tworzy nowe – jak zwiększanie deficytu budżetowego i zadłużenia państwa – żeby w krótkim okresie odnieść korzyści polityczne i zwiększyć swoją popularność. Rząd w ogóle nie interesuje się wieloma sprawami o kapitalnym znaczeniu. Tym, że Polsce grozi katastrofa demograficzna, że za 2–3 lata wystąpi zagrożenie brakiem ciągłości dostaw prądu, że przy tak szybkim zadłużaniu grozi nam scenariusz grecki, że poziom polskich uczelni bardzo się obniża, tak że młodzi ludzie z zagranicy nie chcą do nas przyjeżdżać na studia, że liczba patentów jest śladowa, że w zeszłym roku wzrosła przestępczość. Wszystkie te problemy nie dotyczą tu i teraz, jak mówi premier Tusk, tylko okresu po wyborach 2011 r. Czyli dopiero wtedy rząd ma się zabrać za ich rozwiązywanie. A w tej chwili rządzących to nie interesuje.

Czy PO ma jeszcze jakieś podstawy, aby nazywać się partią liberalną?

Nie ma. Na naszych oczach PO przepoczwarzyło się z partii liberalnej w bezideową partię populistyczną, której jedynym celem jest utrzymanie się przy władzy.

Wspomniał pan o wzroście liczby urzędników administracji publicznej. Czy są efektywni i ile nas kosztują?

W badaniach zaufania do administracji centralnej i samorządowej przeprowadzanych przez Eurostat widać, że Polacy są nieufni wobec administracji bardziej niż przeciętnie inne narody w Unii Europejskiej – dotyczy to szczególnie administracji rządowej. Według raportu OECD o Polsce z kwietnia tego roku, podczas gdy w innych krajach OECD rosła efektywność administracji publicznej, w Polsce obniżała się ona w szybkim tempie. Skutkiem tego było zatrudnianie nowych urzędników w administracji publicznej wszystkich szczebli. Od 2005 do marca 2010 r. zatrudniono 100 tys. nowych urzędników, czego koszt wyniósł 5 mld złotych – tyle, co szacowane przez rząd wpływy z planowanej podwyżki podatku VAT. To ponownie są fakty. Na tej podstawie czytelnicy mogą sobie wyrobić zdanie na temat biurokracji w Polsce.

Jak polityka fiskalna, gospodarcza i kadrowa rządu wpływają na życie przeciętnego Polaka? Kto jest jej beneficjentem, a kto na niej traci?

Na razie przeciętny Polak nie odczuwa dotkliwie skutków polityki koalicji PO–PSL, podczas urzędowania której okazało się, że potrafimy wydawać pieniądze unijnych podatników – głównie niemieckich – na budowę dróg, stadionów i mostów. Strach pomyśleć, co by było, gdyby nie środki unijne. Nie byłoby żadnych dużych inwestycji publicznych w infrastrukturę. Ale niedługo przeciętny Polak odczuje skutki rządów PO–PSL. Podatki pójdą w górę, i to solidnie. Także VAT, akcyza, PIT. Pechowo nałoży się na to wzrost cen żywności z suszy w wielu regionach świata. Najwięcej ucierpią najbiedniejsi, bo to w nich najbardziej uderzy podatek VAT. Rząd zaplanował podwyżki obciążeń fiskalnych, które dla osoby zarabiającej 20 tys. złotych miesięcznie oznaczają wzrost opodatkowania dochodów 2,4–3,2 razy mniejszy niż dla osoby biednej, zarabiającej 1000 złotych.

Jaka jest obecna kondycja ZUS? Czy grozi nam także sytuacja, że zostaniemy bez emerytur i świadczeń zdrowotnych, na które państwo ściąga z nas sowity haracz?

Na razie ZUS pożycza pieniądze w bankach, ale ponieważ rząd nie chce się zająć reformami, finansowa dziura w budżecie ZUS będzie rosła. Jeżeli nie dostosujemy wieku emerytalnego do faktu, że żyjemy o wiele dłużej niż 20 lat temu, to najdalej za 10 lat powstanie ryzyko, że zabraknie pieniędzy na emerytury. Wtedy pojawi się jakaś pani Fedak-bis, która rozwali system emerytalny, tak jak zrobiono to w Argentynie, gdzie znacjonalizowano fundusze emerytalne. Jeżeli już dzisiaj pojawiają się pomysły na zasypanie dziury w ZUS naszymi oszczędnościami na emerytury, co proponuje minister Fedak, to jeżeli nie będzie reform w zakresie świadczeń zdrowotnych, emerytalnych, rentowych itp., za kilka lat pesymistyczny scenariusz może się urzeczywistnić. Dlatego tak ważne jest, aby wyprowadzić bogatych rolników i pseudorolników z KRUS do ZUS. Trzeba stopniowo wydłużyć i zrównać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn na poziomie 67 lat. Trzeba także objąć powszechnym systemem emerytalnym służby mundurowe. Bez tych reform dziura w
budżecie ZUS rozrośnie się do takich rozmiarów, że ostatecznie pogrąży finanse publiczne. Niedawno na łamach prasy porównał pan premiera Tuska do Andrzeja Leppera. Czy jest aż tak źle?

Z tego, co powiedziałem podczas tej rozmowy, wynika, że tamto porównanie było dla Andrzeja Leppera krzywdzące, dlatego przeprosiłem go od razu w tym samym tekście. Za czasów Leppera mieliśmy tylko groźby, a teraz mamy groźne projekty konkretnych ustaw, za którymi idzie ich realizacja – na przykład w sprawie systemu emerytalnego. Polityka obecnego rządu, który zadłuża kraj bardziej niż Gierek, jest niezwykle niebezpieczna i nie powinna być kontynuowana. Przypomnę, że pomimo wyprzedaży majątku państwowego na kwotę ponad 50 mld złotych, rząd PO–PSL chce nas zadłużyć do 2013 r. na kolejne 250 mld złotych. Ponieważ w tym czasie planuje się zabrać pieniądze Otwartym Funduszom Emerytalnym, stracą one zdolność do inwestycji, więc pozostały do sprywatyzowania majątek wykupią przede wszystkim inwestorzy zagraniczni. Jako kraj zostaniemy niczym gołodupce, bez majątku, za to z olbrzymimi długami.

Krzysztof Rybiński jest doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych. Zajmował stanowisko głównego ekonomisty Warszawskiego Oddziału ING Banku, Banku Zachodniego WBK oraz Banku BPH. Pełnił funkcję prezesa Polskiego Stowarzyszenia Ekonomistów Biznesu oraz członka Rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Od marca 2004 r. do stycznia 2008 r. był wiceprezesem Narodowego Banku Polskiego. Obecnie jest profesorem Szkoły Głównej Handlowej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)