Żyją ze sportu, ale nie są sportowcami. Najlepiej płatne zawody
Szkoleniowiec w polskiej ekstraklasie piłkarskiej – co najmniej 10 tys. zł. Agent – jedna dziesiąta tego co piłkarz, któremu pomógł w podpisaniu kontraktu. Komentatorzy sportowi w telewizji komercyjnej – 10 tys., reporterzy – o ok. 4 tys. mniej. Komu uda się „przytulić” do branży sportowej, może liczyć na zarobki sporo wyższe od przeciętnych
09.04.2014 | aktual.: 09.04.2014 09:56
.
Agentem być…
Sport generuje dziś ogromne pieniądze. Przekłada się to na wysokość zarobków w związanych z nim zawodach. Najwięcej pieniędzy przynosi futbol. Nawet w kryzysowych latach 2010-2012 wartość piłkarskiego rynku europejskiego rosła w tempie 0,6 mld euro na sezon: od 15,7 mld w 2010 r. do 16,3 w rok, i 16,9 mld euro w dwa lata później.
Czy można więc się dziwić, że kto żyje ze sportu, żyje nieźle, nawet nie będąc sportowcem? Dla przykładu, agenci piłkarzy przeciętnie zarabiają w Europie ok. 100 tys. euro, choć średnią znacznie zawyżają ci, którzy reprezentują interesy zawodników ze ścisłego topu. Od 5 do 10 proc., tyle na ogół wynosi prowizja piłkarskich agentów, liczona od rocznego kontraktu piłkarza. Jeśli więc czołowy futbolista europejski zarobi w ciągu 6-letniego kontraktu 100 mln euro, to agent, który załatwił mu tę pracę, otrzyma w tym czasie ponad 10 mln. Tak jak w przypadku Garetha Bale’a i menedżera Jonathana Barnetta, który stał za przejściem Walijczyka w 2013 roku z londyńskiego Tottenhamu do Realu Madryt.
A to przecież nie wszystko. Piłkarska gwiazda w rodzaju Bale’a, naszego Lewandowskiego, czy wcześniej Beckhama lub Zidane’a, generuje też zyski z tytułu reklam. Tu otwiera się pole do zarobku dla specjalistów od rynku reklamowego i PR-u. Także dla fotografów, organizatorów, designerów. Według serwisu CareerCast, fachowiec w tych branżach może zarobić od 10 tys. zł wzwyż.
Dżungla czy postęp
Działania ludzi żyjących ze sportu często są też przedmiotem krytyki. Trenerzy twierdzą na przykład, że agenci roztaczają przed młodymi piłkarzami kolorowe wizje, byle tylko namówić ich na podpisanie umowy z klubem i zgarnąć gażę. Cała reszta, czyli np. przyszłość piłkarza i jego harmonijny rozwój, w ogóle ich nie obchodzi.
– To szczury – miał się wyrazić o nich najstarszy czynny zawodowo polski trener Orest Lenczyk. – To jest dżungla. Prawie wszyscy agenci to ludzie bez zasad – komentował zmarły w ub. roku działacz Andrzej Czyżniewski.
Wielu działaczy jest jednak zdania, że sprzedawanie młodych talentów do lepszych klubów w sumie przyczynia się do rozwoju sportu. Gdyby nie oni, wiele zespołów nie dałoby rady związać końca z końcem i nie mogło się rozwijać.
Sportowiec w dzisiejszym świecie biznesu bywa postrzegany jako swego rodzaju produkt. I podobnie jak w przypadku produktów, więcej może zarobić nie ten, kto go wytworzy – czyli wytrenuje – a ten, kto zadba o jego użyteczność. Dlatego tak dobrze zarabiają renomowani fizjoterapeuci. Ich zadaniem jest sprawić, by kura znosząca złote jaja, czyli np. Cristiano Ronaldo lub, w innej konkurencji, Usain Bolt, byli w określonym czasie w maksymalnej dyspozycji. Jeśli zaś przydarzy się im poważniejsza kontuzja – by mimo wszystko mogli wziąć udział w zawodach, a pod nóż chirurga trafili jak najpóźniej. Najlepiej – dopiero po sezonie.
CareerCast podaje, że zarobki terapeutów w zachodnich klubach sięgają w przeliczeniu 20 tys. zł. Według „Forbesa”, jeśli adepci fizjoterapii będą od początku gotowi inwestować w doszkalanie i podnoszenie umiejętności, to nawet w polskich warunkach wydatki mogą prędko im się zwrócić. 2 – 3 tys. zł, tyle mogą zarabiać już na początku kariery. Wprawdzie, według opinii przytaczanych na forach, terapeuta w klubie sportowym w dużym polskim mieście zarobi w granicach 2,7 – 3,2 tys. zł. Jeśli jednak się sprawdzi, szybko otworzy się przed nim możliwość zarabiania dzięki prywatnym kontaktom.
Co kraj, to obyczaj
A gdzie w tym wszystkim trenerzy? Największe gaże są do zgarnięcia, rzecz jasna, w futbolu. Tak jak w innych zawodach, w trenerskim światku powtarza się reguła: ścisła czołówka zarabia krocie, zaś im niżej, tym zarobki mniejsze. Aż do dołu piramidy i ogromnej rzeszy szkoleniowców pracujących w prowincjonalnych klubach za przysłowiowe średnie krajowe, czasem nawet za mniej. Jose Mourinho, Pep Guardiola czy Carlo Ancelotti otrzymują co sezon sumy przekraczające 10 mln euro. Z kolei w polskiej ekstraklasie piłkarskiej w środku poprzedniego sezonu, według portalu futbol.pl, nawet najsłabiej opłacany trener Widzewa Łódź dostawał co miesiąc blisko 10 tys. Zaś najbogatszy, Pavel Hapal, były szkoleniowiec lubińskiego Zagłębia, otrzymywał "na rękę" 60 tys. zł.
W Polsce coraz częściej sport oznacza więc duże pieniądze – rzecz jasna, na lokalne warunki. I to nawet w branżach, które mają z nim tylko tyle wspólnego, że dbają o tzw. szeroko pojętą infrastrukturę. Kiedy za prezesa Laty ukazała się informacja, że w PZPN osoba sprzątająca zarabia 4,5 tys. zł, była to sensacja na skalę krajową. Warto dodać, że polska sprzątaczka zarabiała tym samym zaledwie dwa razy mniej od… prezesa szwedzkiego związku piłkarskiego, który i tak został skrytykowany, że bierze jakąkolwiek zapłatę (od swojego szefa otrzymywała zaś 12 razy mniejszą pensję). Widać z tego, że pieniądze zarabiane na sporcie zależą niekiedy nie tyle od wyników pracy, co po prostu od lokalnego obyczaju.
TK,JK,WP.PL