Handel wraca do Ptaka
Dziesięć tysięcy sprzedawców odzieży, obuwia, bielizny, skarpet i rajstop produkowanych w łódzkim zagłębiu tekstylnym ociera ostatnie łzy po chudych latach. Pod hale targowe rozlokowane między Rzgowem a Głuchowem podjeżdża coraz więcej samochodów z pustymi bagażnikami, a odjeżdża z pełnymi.
22.05.2009 | aktual.: 31.05.2009 10:39
Ale łaska Merkurego, boga handlu, zysku i kupiectwa, nie spłynęła na wszystkich w jednakowym stopniu. Gdy jedni nie nadążają ślinić palca liczącego utarg, inni drapią się nim po zatroskanym czole.
Słowianie jadą!
Takiego pobytu na tekstylia z targowisk, jak 15 czy 10 lat temu już nie będzie. Dlatego nawet babcia kupująca parę skarpetek w różyczki jest mile widzianym gościem. Ale puls handlowcom podskakuje i uśmiech niemal sięga uszu, gdy zjawia się z pustymi workami i torbami sklepikarz z Kijowa, Wilna, Mińska, Brześcia czy Odessy.
Fala ze Wschodu napływa dwa razy w tygodniu. W ubiegłą środę, o 3 nad ranem na parking w Centrum Handlowym "Ptak" wjechało 16 autokarów i 140 busów zza wschodniej granicy. Podobnie będzie w najbliższy poniedziałek. Siła nabywcza każdego z tych pojazdów to co najmniej 50.000 dolarów. Pasażerowie nie podróżują jak śledzie w beczce. W autokarach jest ich od pięciu do ośmiu, w busach jeszcze mniej. Miejsce, od luków bagażowych aż po dach, jest przecież potrzebne na torby z zakupami.
Od przyjazdu do godziny otwarcia 3.000 pawilonów w 14 halach o łącznej powierzchni 110.000 metrów kwadratowych przybysze mają kilka godzin na rozprostowanie kości i drzemkę w "komnacie oddechu". Budzą się kawą, herbatą - i po centrum przebiega dreszcz emocji. Znów będzie wielkie handlowanie!
Najpierw łódzki, potem chiński
Wala z Brześcia już napełniła sakwojaże. O zbyt i zarobek się nie martwi. Odbierze tylko, jak około 300 pozostałych "innastrańców", talon na darmowy posiłek lub zakupy w znajdującym się na terenie centrum sklepie - i do domu.
_ Mamy bliżej do Białegostoku, ale przyjeżdżam tu, dziesięć lat będzie, bo łódzki towar jest dobry. I cena dobra _ - "śpiewa" łamaną polszczyzną. _ Biorę wszystko, ile się zmieści - bluzki, kołdry, majtki, kurtki. Jak wracam, zaraz do mnie przyjeżdżają klienci, nawet z Krasnodaru i Kamczatki. Jest zbyt taki, że do Moskwy na Łużniki nie ma już co wieźć. _
Ukrainiec Alik opracował inny patent. Wysiada z autokaru pod Przemyślem i po polskiej stronie granicy sprzedaje łódzki zakup okolicznym mieszkańcom i "mrówkom" ze Wschodu.
Tomasz Nowak, producent i sprzedawca damskiej odzieży, o kupcach z sąsiednich krajów mówi:
_ Klient wschodni to dobry klient. Oni nie kupują na sztuki, tylko na paki. Są punktualni i słowni. Jak zamówią telefonicznie towar, to na pewno przyjadą i odbiorą. Gdy "innastrańcy" napchają już worki wyrobami łódzkich i podłódzkich krawców, dziewiarzy, czapników, szewców i kaletników, idą do hali "I", małej ojczyzny kilkuset Wietnamczyków handlujących głównie importem z Azji. _
Większość z nich to "uciekinierzy" ze Stadionu Dziesięciolecia i "Maximusa".
Nguyen Thi Kim Hai też zamieniła Warszawę na Łódź. Miała dobry dzień. Jej dżins trafił do sakwojaży nie tylko Rosjan, Ukraińców i Białorusinów, ale także Słowaków i Czechów.
_ Tu dużo lepiej, klienci cały tydzień kupić _ - zaciera drobne dłonie. Był obrok, jest bat
Temat "Maximusa" jakby zbladł w środowisku łódzkich producentów odzieży i handlowców. Kiedy cztery lata temu w Nadarzynie stanęły dwie pierwsze hale, wszyscy - właściciele targowisk i dzierżawcy stanowisk od Łodzi, przez Rzgów, Tuszyn aż po Głuchów - poczuli się niepewnie. Teraz niewidzialna ręka już nie ochlapuje, jak na początku było, czarną farbą billboardów "Maximusa" poustawianych między Łodzią a Tuszynem.
Jeśli handel gdzieś kuleje, to nie dlatego, że producenci i sprzedawcy pojechali szukać klientów pod Warszawę. Mimo kryzysu hurtowy Głuchów nadal nieźle funkcjonuje. "Polros" rodziny Gałkiewiczów na własne życzenie ograniczył ekspansję do jednej hali na 600 stanowisk. Koniec z końcem wiążą dwa prywatne bazary w Tuszynie i tylko trzeci, należący do miasta, z tysiąca dzierżawców stracił najwięcej, bo połowę.
_ Na fakty nie ma rady, a są one takie, że bez unowocześniania bazarów i ich infrastruktury nie ma targowania _- rozkłada ręce burmistrz Tuszyna, Tadeusz Walas. _ Trudno. "Ptak" inwestuje i dlatego działa na nas i innych konkurentów jak pompa ssąca. Dla mnie od własnego targowiska jest ważniejsze, by ponad 1200 tuszyńskich producentów tekstyliów miało zbyt. Nieważne, czy przez "Ptaka", Głuchów, "Mag- Tex", "Gminny" czy "Maximusa". _
Paweł Babski, wiceprezes "Ptak-Media" SA, w odniesieniu do centrum handlowego "Maximus", które miało zdruzgotać łódzkie zagłębie produkcji i handlu tekstyliami, przypomina stare porzekadło: "Jak konia łapią, to mu dają owsa. A jak już złapią, to częstują batem".
_ Wyszło na moje _- triumfuje. _ Nadarzyn nie jest dziś ani tańszy, ani atrakcyjniejszy dla klientów polskich i zagranicznych. My opieramy nasz biznes na cenionym, szczególnie na Wschodzie, towarze polskich producentów, a oni poszli w import z Azji i Turcji. _
_ Monitoruję "Maximusa" i wiem, że tam są Chiny i jeszcze raz Chiny _- dorzuca Kazimierz Ćwikła, wiceprezes ds. eksploatacji i rozwoju.
Mówią, że chcą odebrać podwarszawskiemu rywalowi ostatni atut - połączenia lotnicze ze światem.
_ Oni mają Okęcie, a my wspieramy pomysł połączenia boeingami łódzkiego lotniska z lotniskiem w Czerniowcach, oddalonych od Łodzi o 1200 kilometrów _- zdradza zamiar wiceprezes Babski. _ Z zajmującego 50 hektarów Kalinowskiego Rynku w Czerniowcach, na którym zaopatrują się także Rumuni, regularnie przyjeżdżają dwa razy w tygodniu kupcy po transporty towaru. Jak pięknie się człowiek czuje, gdy wchodząc w gąszcz alejek "Kalinowskiego", widzi skarpetki z Aleksandrowa Łódzkiego i Starowej Góry, łódzkie garsonki i buty. Na pytanie: czemu nie chińskie, czemu nie tureckie, oni odpowiadają: bo polski towar jest najlepszy. _
Bohdan Dmochowski
Express Ilustrowany