Trwa ładowanie...

Szukają naiwniaków, którzy będą pracować za grosze

„Nasz klient, renomowana firma działająca od 15 lat w branży, szuka recepcjonistki z wieloletnim stażem, oferta ważna dwa tygodnie”

Szukają naiwniaków, którzy będą pracować za grosze
d2qhd2q
d2qhd2q

„Nasz klient, renomowana firma działająca od 15 lat w branży, szuka recepcjonistki z wieloletnim stażem, oferta ważna dwa tygodnie”, „Szukamy specjalisty ds. przetwarzania danych, oferty prosimy kierować na prywatny adres mailowy…”. Tak sformułowanych ofert pracy nie brakuje w sieci. Czy są wiarygodne i czy ktoś na nie odpowiada? Dlaczego firmy nie podają swoich nazw?

Dziwi fakt, że w ten sposób poszukiwani są specjaliści, którzy za pracę z pewnością zażądaliby pokaźnych kwot. Czy jednak jakikolwiek fachowiec odpowie na taką ofertę? Ma czas pisać CV i list motywacyjny, jeśli nawet nie wie o pracę w jakiej firmie się ubiega? Adam Krzesiński, programista z Trójmiasta, odpowiedział na takie ogłoszenie i jak mówi, naciął się.

- Oferta wyglądała profesjonalnie, stawiano konkretne i dość wygórowane warunki, które akurat ja spełniałem. Byłem ciekawy, co to za firma. I bardzo się postarałem, żeby napisać dobre CV i list motywacyjny. Zaproszono mnie na spotkanie. Nawet podczas rozmowy telefonicznej rekruter posługiwał się sformułowaniem „nasz klient szuka”, „naszemu klientowi pan przypadł do gustu…”. Pojechałem do Krakowa. Rekrutacja odbyła się w pokoju hotelowym, rozmawiałem z dziewczyną, właściwie dziewczynką - rekruterką, która nie bardzo wiedziała czego ode mnie oczekiwać i czym zajmuję się na co dzień. Pracodawcą okazała się firma turystyczna, która szukała kogoś do zarządzania bazami danych i nie potrzebowała informatyka z moimi kwalifikacjami na to stanowisko. Proponowano żenująco niskie wynagrodzenie. Byłem wściekły, bo straciłem czas i pieniądze na dojazd – twierdzi Adam Krzesiński, 32-latek z Gdyni.

Grażyna nie mogła znaleźć pracy od miesięcy. Wiedziała, że oferty bez nazwy firmy są podejrzane. Ale odpowiedziała na jedną z nich: „Aaaaasystentki szukam na pół etatu, praca od zaraz, w Gda., zadzwoń…”.

- Zadzwoniłam i ogłoszeniodawca stwierdził, że mogę zacząć od tego popołudnia. Praca zaś nie miała nic wspólnego z fachem asystentki - mówi Grażyna Jakimowska, która przez pół roku szukała pracy, obecnie pracuje w sekretariacie dyrektora jednego z hoteli.

d2qhd2q

- Pracodawca powiedział przez telefon, że przed pracą mam kupić środki czyszczące i jakąś szczotkę. On po prostu szukał sprzątaczki - mówi Grażyna Jakimowska.

Niektóre firmy nie podają swojej nazwy w ogłoszeniach, bo mogą z jakichś względów nie cieszyć się dobrą sławą (np. firmy windykacyjne)
albo nie chcą ujawnić, że szukają pracowników.

- Jedno z wydawnictw szukało dziennikarzy i redaktorów, proponowało dość dobre warunki. Rekrutację przeprowadzała firma, która nie ujawniała nazwy klienta. Okazało się, że w firmie zwalniano pracowników i chciano zastąpić ich tańszymi, najlepiej takimi, którzy będą pracować na zlecenie a nie na etat. Szefowie wydawnictwa obawiali się masowych protestów pracujących jeszcze osób i wycofywania się udziałowców. Rekrutacje były przeprowadzane w hotelu, żeby przychodzący na rozmowę kwalifikacyjną ludzie nie budzili podejrzeń w firmie – opowiada Jarosław Wolny, kierownik działu kadr w jednej z gdańskich firm.

Doradcy personalni twierdzą, że brak nazwy firmy w ogłoszeniu to jednak brak profesjonalizmu. Firmy, które decydują się na zamieszanie takich ogłoszeń powinny się liczyć z tym, że najlepsi kandydaci nie będą ich traktować poważnie.

d2qhd2q

- Brak nazwy w ofertach zawsze wprowadza w błąd kandydata, większość takich ofert jest niewiarygodna. W taki sposób ogłaszają się firmy prowadzące przestępczą działalność, np. handlują żywym towarem, szukają osób do obozów pracy za granicą. Szukają naiwniaków, osób bez kwalifikacji, którym zamierzają płacić grosze - uważa Tomasz Daniszewski, doradca personalny z Green Jobs.

- Naprawdę szkoda na nie czasu. Poza tym firmy powinny się już nauczyć, że na Zachodzie takie ogłoszenia są po prostu niepoważne. To lekceważenie potencjalnego kandydata, antyreklama. Nasi polscy rekruterzy muszą się dużo jeszcze nauczyć. Mówią, że nie mogą znaleźć odpowiednich kandydatów, tymczasem sami są sobie winni. Robią wszystko, żeby omijać ich szerokim łukiem – uważa Tomasz Daniszewski.

W podobnym tonie mówi headhunter, Janusz Felicjański. Profesjonalnie napisana oferta pracy jest reklamą firmy, świadczy o jej rzetelności. Na Zachodzie ogłoszenia, w których nazwy przedsiębiorstwa nie pojawiają się, są po prostu niepoważne.

d2qhd2q

- Nigdy nie odpowiadajmy na takie ogłoszenia. Zawsze jest w nich jakiś haczyk. Albo szukają pracowników za grosze, albo nie zamierzają dać im umowy o pracę. Chcą zatrudnić kogokolwiek na byle jakich warunkach. To jawne lekceważenie kandydatów do pracy i trzeba to zwalczać - mówi Felicjański.

Trzeba jednak zaznaczyć, że nie wszystkie firmy, które nie podają swoich nazw w ogłoszeniach są od razu "podejrzane". Niektórzy pracodawcy wolą dyskretne rekrutacje. Dotyczy to w szczególności dużych przedsiębiorstw i firm ogólnie znanych. W ten sposób chcą uniknąć niepotrzebnego szumu wokół prowadzonego naboru. Liczą też na to, że zgłoszą się do nich kandydaci, którzy spełniają ich wymagania w stu procentach, a nie ci, którzy zostali zwabieni marką pracodawcy.

Krzysztof Winnicki

/ak

d2qhd2q
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2qhd2q