Awantura na znanym targowisku. Atmosfera strachu "jak w latach 90."
Pałki, noże i pojemniki z gazem - tak według relacji kupców handlujących w centrum handlowym na Modlińskiej 6D wyposażeni są Czeczeni, którzy patrolują od niedawna teren obiektu. Mężczyźni pojawili się tam na zaproszenie zarządcy centrum. To efekt sporu o wysokość czynszu, który wybuchł po nowym roku.
Jestem w stolicy europejskiego kraju. Nie spodziewałem się, że ktoś może tu przyjechać i próbować wymusić na mnie w ten sposób podpisanie nowej umowy, na niekorzystnych dla mnie warunkach. To historia jak z najgorszych lat 90-tych - mówi WP Finanse Phan Châu Thành z firmy T-Groupe, reprezentującej kupców z Modlińskiej 6D.
Przedsiębiorca mieszka w Polsce od 34 lat, posiada polskie obywatelstwo. Przez współpracowników nazywany jest "panem Tomaszem". Według jego obserwacji w ostatni weekend ruch w centrum spadł o około 20 proc. - Klienci piszą do mnie, pytają, czy na Modlińskiej można bezpiecznie zrobić zakupy. Atmosfera strachu w centrum oznacza dla nas wymierne straty - podkreśla Phan Châu Thành.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To straszy Polaków na zakupach. "Niech mi pan nawet nic nie mówi"
Kłopoty "nowej Marywilskiej"
Centrum Handlowe Modlińska 6D to następca słynnego targowiska przy ul. Marywilskiej 44. W maju ubiegłego roku uwielbiany przez warszawiaków kompleks strawił pożar. W sprawie ustalenia jego przyczyn nadal trwa śledztwo. W grudniu prokuratura zakończyła oględziny pogorzeliska. Jedną z rozważanych hipotez było podpalenie obiektu na zlecenie zorganizowanej grupy przestępczej.
Około 3 tys. kupców z dnia na dzień zostało bez pracy. Na początku września, obok spalonej hali targowej, powstało miasteczko kontenerowe. Na uruchomienie sprzedaży w kilkunastometrowych boksach pod gołym niebem zdecydowała się jednak tylko część handlujących. Osoby, z którymi redakcja WP Finanse rozmawiała kilka dni po otwarciu, wskazywały, że warunki pracy są trudne. W upalne dni w boksach miało być "jak w saunie". Zimą kupcy obawiali się natomiast niskich temperatur. - Jest jak na Stadionie X-lecia - narzekali.
Niespełna dwa miesiące później doszło do oficjalnego otwarcia centrum handlowego Modlińska 6D. To właśnie ten obiekt przejął w rzeczywistości rolę dawnej "Marywilskiej". Zarządcy pustej dotychczas hali, Zbigniew Bogusz i Sebastian Bogusz, zaoferowali handlującym niską stawkę za wynajem powierzchni.
Przedsiębiorcy podpisali w tym celu umowę ze spółką założoną przez samych kupców. Jej prezesem został wietnamski biznesmen Phan Châu Thành , który oprócz tego jest także franczyzobiorcą kilku sklepów z sieci Lewiatan. Jak pisała "Gazeta Wyborcza", która jako pierwsza informowała o konflikcie na Modlińskiej 6D, inicjatywa okazała się sukcesem. Tak dużym, że zarządca zdecydował się podnieść czynsz.
"O 22.00 pojawili się Czeczeńcy"
Phan Châu Thành mówi, że nowa ochrona obiektu zostawiała na wierzchu noże i pałki. Przedmioty leżały np. obok ekspresu do kawy. Na zdjęciach, które otrzymała nasza redakcja widać także, że mężczyźni trzymali niebezpieczne przedmioty w rękach w trakcie rozmów z kupcami. Zdaniem Phan Châu Thành była to demonstracja siły. Przedsiębiorcy handlujący w centrum na Modlińskiej mieli poczuć się zagrożeni.
Konflikt, relacjonuje wietnamski przedsiębiorca, rozpoczął się od zaproszenia do podpisania nowej umowy przez firmę zarządzającą centrum.
W ubiegłym roku zarządca mówił, że jest zajęty, miał wówczas przebywać w Szwajcarii. Do rozmów zostałem zaproszony po 1 stycznia. Nagle okazało się, że dotychczasowa jest w likwidacji i negocjujemy z nowym podmiotem. Zaproponowano nam także podniesienie czynszu o 20 proc. Byłem całkowicie zaskoczony - tłumaczy przedstawiciel kupców z Modlińskiej.
Phan Châu Thành odmówił. - Powiedziałem, że możemy skierować sprawę do sądu. Pieniądze za czynsz wpłaciłem na konto powiernicze, żeby nikt nie zarzucił mi, że nie mamy z czego zapłacić. Dwa dni później, gdy przyszliśmy do pracy, zarządca zamknął nam centrum. Poszliśmy na policję. Usłyszeliśmy, że to nielegalna praktyka. Wróciliśmy i wygoniliśmy agencję ochrony. O 22.00 w obiekcie pojawili się Czeczeńcy. Z czasem było ich w centrum coraz więcej. We wtorek pojawiło się ich już około 60 - wspomina przedsiębiorca.
Jego relację potwierdza pani Ewa, jedna z najemczyń centrum na Modlińskiej. - Właśnie jadę na nocny dyżur. Czeczeńcy siedzą u nas dniami i nocami. Musimy pilnować boksów. Już raz Marywilska się spaliła. Mamy to w pamięci. Nie chcemy zostawiać naszego dobytku w rękach obcych ludzi - deklaruje.
- W piątek (17 stycznia - przyp. red.) na drzwiach pojawiła się tabliczka z informacją, że centrum jest nieczynne. Ochroniarze stali przy wejściu, pytali odwiedzających o cel wizyty, a potem odsyłali ludzi do domów - dodaje.
Kobieta poczuła się zagrożona jednak dopiero po pojawieniu się Czeczeńców. Jak dodaje, mieli oni przy sobie łańcuchy, gaz, pałki oraz krótkofalówki. - Byli nawet na parkingach, siedzieli w samochodach. Gdy wracaliśmy wieczorem po dyżurach, ostrzegaliśmy się nawzajem, by nie wyjeżdżać z parkingu pojedynczo - opowiada.
Zarządca: kupcy zarabiają, my tracimy
Sebastian Bogusz, pełnomocnik zarządu Mirtan, zarządcy "Centrum Modlińska 6D" przedstawia tę historię inaczej. Jego zdaniem konflikt został wywołany działaniami T-Groupe.
Przedsiębiorca tłumaczy, że spółka reprezentująca kupców po wielokrotnym obejrzeniu obiektu deklarowała zamiar wynajęcia całości powierzchni budynku. Po wprowadzeniu się handlujących miała jednak zmienić zdanie i zrezygnować z części powierzchni.
Tym samym zarządca został nagle z metrażem powierzchni, która stała się niemożliwa do szybkiego wynajęcia na rynku, a którą również trzeba ogrzać, oświetlić, zadbać o jej czystość i bezpieczeństwo. Naturalnym jest zatem zaproszenie do rozmów o korekcie stawki czynszu. Dodajmy, że nieznacznej, bo zaledwie o kilka zł - czytamy w odpowiedzi przesłanej redakcji WP Finanse.
Od lipca do grudnia 2024 roku firma T-Groupe miała korzystać z wakacji czynszowych, zwracając zarządcy obiektu koszty podatku od nieruchomości, internetu i mediów. Po upływie tego półrocza reprezentanci kupców mieli odmówić zawarcia umowy najmu.
"T-Groupe zwracała jedynie równowartość podatku od nieruchomości i koszty mediów. Czynszu nie płaciła w ogóle" - czytamy w odpowiedzi.
"Mimo wielokrotnych monitów T-Groupe wciąż odmawia przedstawienia wiarygodnych gwarancji posiadania środków niezbędnych do opłacenia kosztów wynajmu obiektu" - przekonuje zarządca. Potwierdza jednocześnie, że zamknął "ostrzegawczo" teren dla kupujących na dwie godziny tuż po fiasku negocjacji.
Sebastian Bogusz twierdzi także, że ochroniarze z Czeczenii pojawili się w centrum w odpowiedzi na fizyczne ataki na pracowników zarządcy ze strony przedstawicieli T-Groupe. Jednemu z nich miano grozić nożem. Sprawa została zgłoszona na policję.
Pan Sebastian próbuje zrobić z nas bandziorów. Nóż w ręku trzymał jeden z najemców centrum, który nie jest pracownikiem firmy T-Groupe. Nikomu także nie groził. Był w trakcie cięcia baneru informującego o zamknięciu centrum i odwrócił się z nożem w stronę rozmówcy. Zrobiono z tego aferę, starając się przedstawić nas jako agresorów - odpiera zarzuty Phan Châu Thành.
Bogusz oskarża również kupców o próbę nielegalnego przejęcia kontroli nad centrum, nocne wtargnięcia do obiektu i sprowadzenie na teren "barczystych uzbrojonych w pałki mężczyzn".
O komentarz poprosiliśmy także Komendę Rejonową Policji na Białołęce. Nadkomisarz Paulina Onyszko poinformowała nas, że sporządzono dokumentację, na podstawie której w Prokuraturze Rejonowej Warszawa Praga Północ wydano postanowienie o wszczęciu postępowania, w ramach którego weryfikowane są informacje uzyskane od przedstawicieli skonfliktowanych stron.
"W tej sprawie policjanci zatrzymali mężczyznę, który został doprowadzony na przesłuchanie do prokuratury" - dodaje rzeczniczka KRP.
Stołeczna policja podkreśliła także, że zarządca obiektu decyduje o tym, jakie osoby przebywają w tym obiekcie, i na jakich zasadach tam funkcjonują. Policjanci podejmują interwencje w sytuacji zaistnienia zagrożenia, jak w przypadku innych obiektów zarządzanych prywatnie.
Póki co sytuacja jest więc patowa. Kupcy narzekają, że choć Czeczeni zachowują się teraz "bardziej dyskretnie" niż na początku, wciąż niepokoją ich swoją obecnością. Obie strony deklarują chęć polubownego zakończenia sporu. Z naszych informacji wynika, że do żadnych rozmów jednak nie doszło.
Adam Sieńko i Kamil Rakosza-Napieraj, dziennikarze WP Finanse i money.pl