Bitwa o interchange

Walka o obniżenie opłat, jakie detaliści ponoszą, akceptując karty płatnicze, nabrała nowej dynamiki. Jeśli propozycje ministra gospodarki zostaną zaakceptowane, opłata interchange spadnie z 1,5-1,7 proc. wartości transakcji - jednego z najwyższych pułapów w Europie – do 0,7 proc., czyli średniego poziomu europejskiego.

Bitwa o interchange
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

18.07.2012 15:09

Walka o obniżenie opłat, jakie detaliści ponoszą, akceptując karty płatnicze, nabrała nowej dynamiki. Jeśli propozycje ministra gospodarki zostaną zaakceptowane, opłata interchange spadnie z 1,5-1,7 proc. wartości transakcji - jednego z najwyższych pułapów w Europie – do 0,7 proc., czyli średniego poziomu europejskiego.

Interchange to opłata pobierana od akceptanta (sklepu, zakładu usługowego przyjmującego płatność kartą) i wypłacana przez agenta rozliczeniowego (dostawcę terminalu) na rzecz banku wydawcy karty płatniczej. Do niej agent rozliczeniowy dolicza opłatę assessment, którą przekazuje organizacji płatniczej, pod szyldem której wystawiona została karta, np. Visa lub MasterCard, i własną marżę. Wszystkie te opłaty składają się na tzw. MSC (merchant service charge) – opłatę akceptanta, do której trzeba jeszcze zazwyczaj doliczyć koszt dzierżawy terminalu i utrzymania łącza telekomunikacyjnego z serwerem agenta rozliczeniowego.

Łączna wysokość tych opłat w przypadku małego sklepu może sięgać nawet 3 proc. wartości transakcji. Stąd niechęć wielu właścicieli takich sklepów do przyjmowania zapłaty kartą. A jeśli już, to pod warunkiem że zakupy mają wartość wyższą niż 20 zł. Nawet właściciele Biedronki nie zdecydowali się na karty, przyjmują płatności tylko gotówką. Ich zdaniem koszty są zbyt duże przy – jak zapewniają – minimalnych marżach, które stosują, chcąc utrzymać niski poziom cen.

Damian Lorenc wraz z Beatą Kuberą prowadzą 95-m Delikatesy Smakosz w podwarszawskim Pruszkowie. Przyjmują karty. – Od początku wiedziałem, że do małych transakcji będę dopłacał, ale trzeba było być lepszym od konkurencji – tłumaczy Damian Lorenc. Zazwyczaj wysokość opłat MSC utrzymuje się w przedziale od 2 do 2,5 proc., zależnie od wielkości obrotów realizowanych bezgotówkowo i sprawności oraz siły negocjacyjnej detalisty. – Dzięki zmianie agenta rozliczeniowego udało mi się znacząco obniżyć płaconą prowizję. Dziś płacę ok. 2 proc. wartości transakcji. To wciąż sporo, ale z kart nie zrezygnuję, bo straciłbym zbyt wielu klientów – mówi Damian Lorenc.

Na dużo niższą prowizję Lorenc nie ma co liczyć, choćby miał sieć hipermarketów. Żaden agent rozliczeniowy jej nie obniży, bo zasadniczym składnikiem kosztów są właśnie opłaty interchange, które w Polsce są najwyższe w Europie.

Wynoszą przeciętnie ponad 1,6 proc. wartości operacji. To o ponad jedną czwartą więcej niż na zajmujących w tej kategorii drugą pozycję Węgrzech czy znajdujących się na 3. miejscu Czechach i pięciokrotnie więcej niż w Skandynawii czy Wielkiej Brytanii. Przeciętna dla Unii Europejskiej to 0,7 proc.

Z badania przeprowadzonego przez Polską Izbę Handlu na stosunkowo dużej próbie 4,5 tys. sklepów wynika, że ich przeciętne obciążenie MSC wynosi 1,91 proc. Co stanowi ok. 12,3 proc. marży uzyskiwanej na sprzedaży bezgotówkowej i ok. 2,6 proc. wszystkich ponoszonych przez sklep kosztów.

Detaliści i usługodawcy, zapewniając swym klientom możliwość płacenia kartą, utrzymują cały system. Żywią się z niego agenci rozliczeniowi, organizacje płatnicze i banki emitujące karty. Posilają także sami klienci, którzy otrzymują darmowe karty, wydłużone okresy bezodsetkowe, a nawet nagrody w postaci zwrotu części gotówki.

Zróbmy coś z tym

Nic więc dziwnego, że organizacje handlowców od dawna zwracają uwagę na problem. Przeciw zbyt wysokim opłatom protestuje Polska Izba Handlu. Głos w sprawie wielokrotnie zabierała Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji zrzeszająca sieci handlowe. Swoje stanowisko uzgodnił także Komitet Handlu przy Krajowej Izbie Gospodarczej (KIG). W jego skład wchodzą m.in. przedstawiciele obu tych organizacji, a także miesięcznika "Handel".

– Działamy w interesie nie tylko sprzedawców, ale i konsumenta. Podkreślaliśmy wielokrotnie, że jest dla nas istotne, by w Polsce rozwijały się nowoczesne systemy płatności i nowoczesny handel, co jest wciąż skutecznie hamowane zawyżonymi bezpodstawnie daninami dla operatorów kart – wyjaśnia Waldemar Nowakowski, przewodniczący Komitetu Handlu przy KIG, a jednocześnie szef PIH.

Kierowana przez niego Izba rozważa prowadzenie pod obrady Sejmu obywatelskiego projektu ustawy, która chroniłaby konsumenta i detalistę, wspierała rozwój transakcji bezgotówkowych i ułatwiała dostęp do nich zarówno jednej, jak i drugiej stronie transakcji. – Rozumiemy, że nikt nie lubi się pozbywać darmowego zysku, szczególnie jeśli chodzi o miliardy złotych. Trzeba jednak przyznać, że jest to jedyne wyjście, jeśli chcemy stać się nowoczesną gospodarką – podkreśla.

Handlowcy na szczęście nie są osamotnieni. Państwu, a w szczególności Narodowemu Bankowi Polskiemu, też zależy na jak najszerszym stosowaniu plastikowego pieniądza. NBP codziennie ponosi niebagatelne koszty obrotu gotówkowego. Trzeba drukować pieniądze, bić monety, utylizować zużyte, przewozić tony banknotów po całym kraju, płacić kasjerom, ochroniarzom i konwojentom. To uszczupla jego zysk, który przecież ostatecznie zasila budżet państwa.

Stąd w NBP pojawił się pomysł stworzenia forum do rozmowy i podpisania umowy pomiędzy bankami – emitentami kart, oraz największymi organizacjami płatniczymi (Visa i MasterCard), w którym zobowiążą się one do stopniowego ograniczania wysokości opłat.

Przy Radzie NBP ds. Systemu Płatniczego powołano specjalny Zespół Roboczy ds. Opłaty Interchange. Rozmowy trwały wiele miesięcy. Z początkiem tego roku wydawało się, że strony się dogadały. 30 marca 2012 r. Rada zatwierdziła porozumienie. Plan był taki, by – począwszy od 2013 r. – obniżać opłatę interchange o 0,1 pkt proc., tak by w 2017 r. osiągnąć poziom obecnej unijnej średniej, czyli 0,7 proc.

Wtedy jednak MasterCard ogłosił, że samodzielnie obniży poziom opłat od 2013 r. Porozumienia jednak nie będzie podpisywał. Wątpliwości zgłosiły także niektóre banki. Argumentowały, że obawiają się, iż podpisanie umowy mogłoby zostać uznane za zmowę cenową, czyli przejaw nieuczciwej konkurencji. Nie przekonał ich argument, że w całym procesie uzgodnień uczestniczyli przedstawiciele Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, a zmiana – korzystna przecież dla klientów – nie budzi zastrzeżeń UOKiK.

Jak nie kijem to pałką

W tej sytuacji do gry postanowili wkroczyć Ministerstwo Finansów i wicepremier Waldemar Pawlak. Resort uważnie obserwował prace zespołu NBP. Nie wychodził dotychczas z własnymi inicjatywami. Bo – jak podkreśla jego rzeczniczka Małgorzata Brzoza – uważał, że warto poprzeć samoregulację jako kompromis pomiędzy uczestnikami rynku nawet wtedy, gdy jest on nie w pełni satysfakcjonujący, ale zmierza do ustalenia opłaty interchange na poziomie średniej unijnej.

Jednocześnie jednak Ministerstwo Finansów zastanawiało się nad rozwiązaniem alternatywnym, którym byłoby ustawowe ograniczenie wysokości opłat. – W związku z niespełnieniem się głównego warunku do realizacji porozumienia Ministerstwo Finansów, zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami, rozważa rozwiązania legislacyjne, których wdrożenie wpłynie na obniżenie najwyższych w Unii Europejskiej stawek opłat – informuje rzeczniczka resortu.

Projekt ma duże szanse na szybkie wejście w życie. Jego założenia mają wkrótce trafić pod obrady rządu, stosowny punkt został już wpisany do Wykazu Prac Legislacyjnych Rady Ministrów.

Popiera go także – od dawna cięty na pazerność banków – wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak. Na początku lipca ogłosił, że należy jak najszybciej przyjąć rozwiązania, które pozwolą na obniżenie prowizji do 0,7 proc. Jego zdaniem nie ma powodów, by na Polakach banki zarabiały więcej niż na pozostałych Europejczykach.

Rafał Pisera

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)