Bogaty? Nie dziękuję, wolę być biedny!
Kto z nas, patrząc na wydruk z bankomatu, nie marzy czasem o prawdziwej fortunie?
10.08.2011 | aktual.: 10.08.2011 11:35
Istnieje stara historyjka o dwóch znajomych, którzy spotkali się po latach. Jeden dorobił się dużych pieniędzy, drugi wpadł w poważne tarapaty. Ten pierwszy chwali się nowym wozem, willą z basenem, prywatnym helikopterem. W końcu pyta: - A co tam u ciebie? – Drugi odpowiada: - Wiesz, od dwóch dni nie jadłem. – Na to bogacz: - No to się stary zmuś!
Ten dowcip daje obraz niezrozumienia jednego świata przez drugi. Niezrozumienia, które pogłębia fakt, że w Polsce nie ma w zasadzie fortun starych, przechodzących z pokolenia na pokolenie. Polskie bogactwo wciąż jest młode, i dlatego zapatrzone w siebie. Milionerzy nie zdążyli się znudzić wielkimi pieniędzmi. Zajmują się głównie ich zarabianiem - i wydawaniem. Wielu nie nabyło jeszcze umiejętności dostrzegania potrzeb innych, biedniejszych ludzi.
Dlatego naszym miejscowym krezusom trudno często zrozumieć, że komuś brakuje tego, czego oni mają w nadmiarze – czyli pieniędzy. Mówiąc dokładniej – oni w ogóle o tym nie myślą! Jeśli komuś brakuje kasy, to na skutek jego własnej nieudolności czy po prostu lenistwa. Gdyby chciał, na pewno dorobiłby się milionów. Im przecież się udało. Wystarczy tylko mieć pomysł i wziąć się do pracy! No i być konsekwentnym.
Dlatego nie dziwią przytaczane w mediach relacje o tych, którzy miesiącami nie mogli doczekać się pieniędzy, mimo że firma kwitła. Tak było zwłaszcza w pierwszych latach nowego polskiego kapitalizmu. Właściciele przez kilka miesięcy w roku przemieszczali się z safari w Kenii na Karaiby, a stamtąd na mongolskie stepy. Na dziedzińcach rezydencji pojawiały się nowe typy luksusowych samochodów. Natomiast na monity coraz bardziej zniecierpliwionych pracowników znajdowała się zawsze jakaś wymówka. Dziś zwyczaje mocno się ucywilizowały, ale problem od czasu do czasu daje znać o sobie. I zapewne szybko nie zniknie.
Na wszystkie te podróże, jachty czy samoloty można też jednak spojrzeć jak na pewien problem. Naturalnie służą one przyjemnościom, ale nie tylko. Bogaci muszą je mieć. Pozostają w jakimś sensie niewolnikami wszystkich tych rzeczy. Przez cały czas dręczy ich potrzeba wejścia do coraz bardziej ścisłych elit. A gdy już się tam znajdą – pojawia się lęk, żeby z nich nie wypaść. Utrata pozycji dla wielu z nich byłaby chyba jeszcze gorsza niż utrata majątku.
Willa w Konstancinie, druga na Helu, apartament w Sopocie nie wystarczą. Nieustannie trzeba zabiegać o kontakty, znajomości, koneksje. A przy tym dbać o interesy, zaspokajać zachcianki żony, kierować edukacją dzieci. Zabiegać o to, by trafiły do ekskluzywnych, zagranicznych szkół. Prowadzenie finansowego imperium zabiera masę czasu. Kiedy się o tym pomyśli, naprawdę można dojść do wniosku, że milionerom należy współczuć!
Poza tym – podróżom ludzi bogatych nie należy się w sumie dziwić. Po rozkręceniu interesu i zarobieniu dużych pieniędzy w Polsce nie ma wiele do roboty. Kilka modnych miejscowości szybko może się znudzić. Można tam najwyżej wpadać od czasu do czasu, na dwa, trzy tygodnie w roku. Podróżować po kraju też się nie da, chyba że samolotem, oczywiście prywatnym. Drogi do niczego, pociągi powolne i zatłoczone. Zresztą po co? Wszyscy nowi znajomi siedzą w modnych regionach Europy – zimą w Alpach, latem na Lazurowym Wybrzeżu. W dodatku od kilku lat, za sprawą polityki, atmosfera wokół wielkiego biznesu zrobiła się mało sprzyjająca. Dodajmy do tego fakt, że za granicą łatwiej o nowe pomysły, wyzwania i bodźce do rozwoju. Puls światowego biznesu bije daleko od Polski.
Wszystko to sprawia, że polscy bogacze starają się schodzić nam z oczu, w przenośni i dosłownie. Wielu z nich na zainteresowanie opinii publicznej reaguje alergicznie. W kraju bywają przejazdem, a swoje pieniądze wydają przeważnie gdzie indziej. Już nie ze snobizmu, lecz z konieczności. W Polsce nie ma klimatu dla wielkiego biznesu – taką opinię słychać często w mediach. Przeciwko niemu działa zacofana infrastruktura, czynniki polityczne, a w końcu - ludzka niechęć, czy nawet zawiść.
Między bogaczem a zatrudnionym przez niego człowiekiem istnieje jednak wzajemna, nieusuwalna zależność. Ten pierwszy, dzięki własnej przedsiębiorczości, dał pracę wielu ludziom. Bez ich wysiłku z kolei nie byłoby jego pieniędzy. Poza tym, o ile nudniejsze byłoby nasze życie bez bogaczy? Bez tych wszystkich skandali, afer, domysłów, artykułów w prasie? Zazdrościć też specjalnie by nie było komu, ani cieszyć się, gdy któremuś z nich powinie się noga. Wygląda więc na to, że istnienie wielkiego biznesu… poprawia nasze samopoczucie.
Jarosław Kurek
/AS