Chiny wbijają klin w brytyjsko-amerykański sojusz gospodarczy (analiza)
Czy zacieśniające się relacje gospodarcze pomiędzy Wielką Brytanią a Chinami mogą stać się klinem, który wbije się w niezachwiany póki co sojusz brytyjsko-amerykański? Już teraz wiadomo jednak, że bliska współpraca z dalekowschodnim gigantem budzi sporo wątpliwości w londyńskim establishmencie.
16.03.2015 12:20
O tym, że brytyjska gospodarka liczy na chińskie inwestycje wiadomo nie od dziś. Brytyjski rząd postanowił jednak pójść o krok dalej i zgłosił akces do powstającego pod skrzydłami Państwa Środka Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (Asian Infrastructure Investment Bank - AIIB).
Bank ma w zamyśle stanowić alternatywę dla Banku Światowego i wspierać inwestycje w projekty energetyczne, transportowe i infrastrukturalne na kontynencie azjatyckim.
Nie jest jednak tajemnicą, że AIIB ma stanowić próbę osłabienia japońsko-amerykańskiej dominacji finansowej w regionie. Według ekspertów Chiny miałyby 67 proc. udziałów w projekcie, a więc w praktyce decydujący głos przy podejmowaniu strategicznych decyzji.
To, co dla Brytyjczyków jest szansą na uzyskanie dostępu na nowe, szybko rozwijające się rynki azjatyckie, dla Amerykanów stanowi zagrożenie dla ich pozycji na Dalekim Wschodzie. Nie powinny więc dziwić dosyć ostre wypowiedzi waszyngtońskich oficjeli. "Uważamy, że każda nowa międzynarodowa instytucja finansowa powinna przyjąć standardy wyznaczane przez Bank Światowy i istniejące instytucje regionalne. Opierając się na licznych dyskusjach, mamy obawy czy AIIB będzie w stanie zachować te standardy, szczególnie w zakresie zarządzania oraz gwarancji socjalnych i środowiskowych" - powiedział Patrick Ventrell, rzecznik Narodowej Rady Bezpieczeństwa.
Financial Times cytował również anonimowych przedstawicieli amerykańskiej administracji, według których decyzja brytyjskiego rządu o zgłoszeniu akcesu do AIIB nie była konsultowana z Waszyngtonem.
Co ciekawe, przeszkód dla powstania nowej regionalnej instytucji finansowej nie widzi Bank Światowy, którego prezes Jim Yong Kim podkreślił, że rynek azjatycki wymaga ogromnych nakładów na projekty infrastrukturalne, których istniejące instytucje nie są w stanie zagwarantować.
Zdaniem brytyjskich komentatorów reakcja amerykańskich władz pokazuje, że otwarcie Londynu na chińskie inwestycje nie będzie łatwe do przełknięcia dla sojuszników zza oceanu. "Zachowanie dobrych relacji zarówno z USA, jak i Chinami będzie wymagało dużej zręczności politycznej. Choć wiadomo, że posunięcie Londynu ma pragmatyczny charakter, bardzo łatwo może być odebrane jako obraza dla jednego z partnerów" - pisze Linda Yueh, redaktor naczelna azjatyckiego działu biznesowego BBC.
Jej zdaniem jest to pierwsza z wielu trudnych decyzji, jakie nie tylko Wielka Brytania, ale również kraje znajdujące się w podobnym położeniu gospodarczym, będą musiały podjąć, by zająć strategiczną pozycję pomiędzy obecnym i przyszłym supermocarstwem ekonomicznym.
Co istotne, polityka zabiegania o chińskie inwestycje w niektórych sektorach gospodarki ma również wielu przeciwników w samym Londynie. Fala umiarkowanej krytyki przetoczyła się w brytyjskich mediach po zeszłorocznej wizycie chińskiego premiera w Londynie, podczas której podpisano porozumienie o współpracy w zakresie cywilnych zastosowań energetyki atomowej. Było to potwierdzenie i rozszerzenie współpracy zawiązanej w październiku 2013 roku.
W nowym porozumieniu potwierdzono, że istnieje możliwość objęcia przez chińskie spółki kontrolnych pakietów udziałów w brytyjskich projektach atomowych. Możliwe będzie również ubieganie się przez nie o dopuszczenie na brytyjski rynek chińskich projektów reaktorów atomowych.
Decyzja ta wzbudziła wiele kontrowersji. Zdaniem części komentatorów dawanie tak szerokiego dostępu do strategicznego sektora gospodarki państwowym firmom z kraju o niedemokratycznym ustroju musi budzić wiele obaw na przyszłość.
Chińskie koncerny energetyczne są już mniejszościowymi udziałowcami w projekcie budowy pierwszej od ponad 20 lat brytyjskiej elektrowni atomowej Hinkley Point C.
Na brytyjskim rynku naftowym coraz aktywniej działają chińskie firmy paliwowe. W lutym 2013 roku China National Offshore Oil Corporation odkupił od kanadyjskiej firmy Nexen, drugiego największego producenta ropy na brytyjskim szelfie kontynentalnym, złoża na Morzu Północnym za kwotę 15 mld dolarów. Inny chiński koncern, Sinopec, przejął od Talisman Energy brytyjskie złoża ropy i gazu, a PetroChina jest współwłaścicielem jedynej szkockiej rafinerii Grangemouth.
Chińskie spółki na potęgę inwestują również w brytyjskim sektorze nieruchomości oraz transportu. Za 800 mln funtów firma Beijing Construction Engineering Group chce rozbudować trzecie co do wielkości brytyjskie lotnisko w Manchesterze.
O skali chińskiego zaangażowania na Wyspach świadczy zeszłoroczny raport firmy doradczej Pinsent Masons, z którego wynika, że do 2025 roku Chiny mogą zainwestować w brytyjską infrastrukturę oraz sektor nieruchomości ponad 100 mld funtów. Najwięcej, bo aż 43,5 mld funtów, chińscy inwestorzy ulokują w brytyjskim sektorze energetycznym. Kolejne 36 mld funtów trafi do sektora nieruchomości, a 19 mld funtów zainwestowanych zostanie w transport.
"Wielka Brytania potrzebuje znaczących inwestycji w sektor infrastrukturalny, stąd napływ chińskich inwestycji jest bardzo mile widziany przez szereg gałęzi naszej gospodarki" - mówił Richard Laudy, szef działu infrastrukturalnego w Pinsent Masons. Według niego przez ostatnie lata skala zaangażowania chińskich inwestorów w brytyjskie projekty infrastrukturalne ewoluowała z pośredniego udziału za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych do obecnego stanu, w którym chińskie firmy stają się ważnymi partnerami w wielu tego typu projektach.
Za cel swoich inwestycji Wielką Brytanię obierają również chińscy miliarderzy. W Londynie nawet miliard dolarów chce ulokować najbogatszy Chińczyk, Wang Jianlin, magnat rynku nieruchomości i właściciel Dalian Wanda Group, najwiekszego na świecie operatora kin. Zapowiedział on w rozmowie BBC, że pieniądze te chce ulokować w brytyjskim sektorze rozrywkowym. Bierze pod uwagę m.in. możliwość zakupu klubu piłkarskiego na Wyspach.
Wiele więc wskazuje, że to Chińczycy mogą zastąpić, popadających w niełaskę w efekcie polityki Kremla, rosyjskich olgarchów w roli nowych "złotych chłopców" brytyjskiego biznesu.
Brytyjskie władze wydają się być zadowolone z takiego obrotu sprawy i robią co mogą, by ułatwić chińskim biznesmenom wydawanie pieniędzy w Londynie. W październiku zeszłego roku rząd zapowiedział istotne złagodzenie zasad przyznawania wiz biznesowych dla obywateli Chin. Będą oni mogli je również uzyskać w przyspieszonym tempie.
Brytyjczycy oczywiście liczą na wzajemność w ułatwieniach dla swoich firm chcących wchodzić na chiński rynek. Przy okazji chcą również ugrać nieco w zakresie liberalizacji chińskiego systemu politycznego. O to drugie może być jednak trudno, co pokazała stanowcza reakcja chińskich władz na wypowiedzi brytyjskich polityków w trakcie zeszłorocznej tzw. "rewolucji parasoli" w Hong Kongu. Chińskie władze odmówiły bowiem w grudniu prawa wjazdu do byłej brytyjskiej kolonii grupie członków Izby Gmin i nazwały to "próbą ingerowania w wewnętrzne sprawy Chin".
Spotkało się to rzecz jasna z oficjalną kytyką ze strony zarówno Downing Street, jak i parlamentu, ale faktem jest, że do dalej idących konsekwencji na tym tle nie doszło.
O tym, że w relacjach bytyjsko-chińskich karty rozdają ci drudzy może świadczyć także fakt, że przed zeszłoroczną wizytą w Wielkiej Brytanii chińskiego premiera, ambasador tego kraju w Londynie przyznał otwarcie, że Wiela Brytania znaduje się w drugim szeregu europejskich graczy, za Francją i Niemcami.
Pomimo zapewnień o wzajemnych korzyściach z zacieśniania współpracy dwustronnej, widać więc wyraźnie, że to Brytyjczycy znacznie bardziej potrzebują płynących z Pekinu miliardów juanów niż Chiny londyńskiego blichtru i wskazówek politycznych ze strony brytyjskich polityków.
z Londynu Marcin Szczepański