Chodzić nago, bekać, gadać bzdury – i to wszystko w pracy?

Czy można być nago na rozmowie kwalifikacyjnej? Podczas kolacji z prezesem głośno bekać? Kłaniać się w pas szefowi i trzymać mu drzwi, będąc kobietą? Okazuje się, że są sytuacje, w których to się zdarza

Chodzić nago, bekać, gadać bzdury – i to wszystko w pracy?
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

20.08.2012 | aktual.: 20.08.2012 15:03

Chcesz pracować? Pokaż biust!

Zasady dobrego wychowania obowiązują również w firmie. Etykieta biznesowa różni się jednak nieco od towarzyskiej. Chociażby z tego względu, że w firmach obowiązuje hierarchia stanowisk, a nie płci. Dlatego szefowi-mężczyźnie nikt nie będzie wypominał, że zdarzyło mu się wyjść przed podwładną, usiąść wcześniej od niej lub na powitanie wyciągnąć jako pierwszy rękę.

To jednak szczegóły, na które w wirze pracy zwracamy coraz mniejszą uwagę. Ale czy niektóre zachowania mają w ogóle coś wspólnego z jakąkolwiek etykietą?

Autorzy poradników dla kandydatów twierdzą na przykład: „Nie da się przyjść na rozmowę kwalifikacyjną nago”. Przyjść może i nie, ale… Przed rokiem świat obiegła informacja o rozbieraniu kandydatek na posady stewardess. Do nietypowych metod rekrutacji miało dojść w indonezyjskich liniach lotniczych.

Jaki był cel takiej inwazji w prywatność? Zbadanie, czy kandydatki nie mają silikonowych biustów oraz tatuaży. Szokujące, tym bardziej, że Indonezja to kraj muzułmański, a ta religia dąży raczej do zakrywania kobiecego ciała. I to nie tylko w przypadku kandydatek do pracy.

Zwyczaje z oglądaniem biustów trudno popierać. Ale wiele innych, niekiedy zaskakujących, trzeba przyjąć – cóż nam pozostaje? Zwłaszcza jeśli nasz rozmówca jest przedstawicielem bardzo ważnego kontrahenta. Tacy zaś, jak wiadomo, coraz częściej pochodzą z Chin.

Siorbać – tak, rechotać – w żadnym wypadku!

Istnieje już wiele szczegółowo opracowanych poradników biznesowych dla osób kontaktujących się zawodowo z biznesmenami z Państwa Środka. Dzięki temu wiemy całkiem sporo o tamtejszych zwyczajach, celebrowanych w firmie.

Najbardziej znany jest oczywiście fakt, że w czasie wspólnego posiłku, czy to z prezesem chińskiej firmy, czy z kimś stojącym niżej w hierarchii, możemy bekać i siorbać do woli. To dowód uznania dla talentów szefa kuchni. Jeśli więc jesteśmy gośćmi, dzięki takim oznakom apetytu zdobędziemy wdzięczność gospodarzy.

W chińskim savoir-vivre, podobnie zresztą jak i w europejskim, osoby bez doświadczenia i wiedzy łatwo mogą się pogubić. - Dlaczego na przykład wolno bekać, a nie należy zjadać niczego do końca? Jak zareagować, gdy po wejściu do chińskiej firmy zostaniemy przywitani oklaskami? I te wszystkie szczegóły: nie śmiać się głośno, nie klepać nikogo po ramieniu, po wyczyszczeniu nosa nie chować chustki do kieszeni. Oraz setki innych. Czy przeciętny polski biznesmen naprawdę może to wszystko spamiętać? – śmieje się Anna, która w swojej firmie odpowiada za coraz bardziej intensywne kontakty biznesowe z Chinami.

Szokujący, chociaż z pewnych względów pozytywny, może też wydawać się fakt, iż Chińczycy większą wagę niż do umowy pisemnej, przywiązują do ustaleń zawartych w formie ustnej.

Wazelina górą?

Ale by wyłamać się z ram kodeksów firmowego postępowania, nie trzeba wcale jechać do Chin. Wiele zależy tu bowiem nie tylko od sztywnych lokalnych reguł, ale i od osobistego wyczucia, które, jak wiadomo, nie każdy posiada.

Skandal w firmie, i to omawiany później miesiącami, może wywołać np. urzędniczka, która ni stąd, ni zowąd wyprzedza pędem prezesa, otwiera mu drzwi i kłania się w pas. Po co to zrobiła? Co chciała uzyskać? Takie zachowanie niemal na pewno będzie traktowane przez pracowników jako objaw totalnego wazeliniarstwa. Nie jest też powiedziane, że spodoba się ono samemu szefowi.

Inny przykład to zachowanie w sytuacjach delikatnych, wymagających braku ostentacji. – Nasz prezes zatrudnił na stanowisku dyrektora panią z dobrymi referencjami. Krótko później zmarł – wspomina Filip, pracujący w branży wydawniczej. – Ta pani znała go może trzy tygodnie, i to dosyć luźno. Na pogrzebie wygłosiła mowę, z której wynikało, że byli starymi przyjaciółmi. Że zawdzięcza mu całą swoją karierę. Że czuje się jego duchową i zawodową spadkobierczynią. Ma zamiar dbać o jego dorobek jak o swój własny i nie pozwoli go zaprzepaścić. Wszyscy czuliśmy niesmak.

Luz przede wszystkim

Nie ulega wątpliwości, że sztywne niegdyś kanony savoir-vivre’u, zarówno towarzyskiego, jak i biznesowego, ulegają stopniowemu rozluźnieniu. Najmocniej trzymają się w branżach takich jak doradztwo, bankowość, służby mundurowe czy np. hotelarstwo, gdzie pewien wzór ubioru i zachowań jest – i będzie – ściśle przestrzegany. Ale nikogo nie zdziwi już pracownik z branży IT ubrany w firmie w bluzę z kapturem i szerokie spodnie albo dziennikarz w podartych dżinsach.

Według branżowych forów, pewne kręgi zawodowe oczekują wręcz, że np. kandydaci przyjdą na rozmowę w ubiorze będącym dowodem ich kreatywności i fantazji. Zdarza się to chociażby wśród twórców reklam, artystów czy w modowej branży.

W dzisiejszym biznesie coraz częściej chodzi przede wszystkim nie o to, by odpowiednio wyglądać i się zachowywać, ale by dobrze się czuć. Padają nawet prowokacyjne pytania, czy Mark Zuckerberg albo Steve Jobs odnieśliby tak wielki sukces, gdyby musieli chodzić w garniturach. W biznesie maleje bowiem znaczenie starych wyznaczników hierarchii: zachowania i ubioru, a rośnie nacisk na to, czego nie widać na zewnątrz: innowacyjność i kreatywność. Okazuje się, że sukces można odnieść, nie zważając na konwenanse. A to się coraz częściej podoba.

TK/JK

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)