Co dalej z gazem?
Wraz z nastaniem Nowego Roku pojawiła się niepozorna wiadomość, informująca o odcięciu dostaw gazu Ukrainie przez rosyjski Gazprom. Nikt nie przypuszczał wtedy, że przeciągające się negocjacje cenowe w sprawie dostaw surowca doprowadzą do kryzysu energetycznego zagrażającego całej Unii Europejskiej.
14.01.2009 | aktual.: 14.01.2009 11:05
Wraz z nastaniem Nowego Roku pojawiła się niepozorna wiadomość, informująca o odcięciu dostaw gazu Ukrainie przez rosyjski Gazprom. Nikt nie przypuszczał wtedy, że przeciągające się negocjacje cenowe w sprawie dostaw surowca doprowadzą do kryzysu energetycznego zagrażającego całej Unii Europejskiej.
Przyglądając się uważnie całej sytuacji można dojść do wniosku, że to Moskwa gra na zwłokę i stawia warunki bezsilnemu zachodowi zależnemu od dostaw rosyjskiego surowca. Zatargi o to, kto ile komu obiecał, aby po chwili znowu coś zmieniać, przyprawiają już o zawrót głowy. A przecież w tym wszystkim chodzi o coś bardo ważnego nie tylko dla Rosji i Ukrainy, ale również dla całej UE, w tym Polski.
Sprawa rozgrywa się bowiem o nasze bezpieczeństwo energetyczne oraz stabilny rozwój przemysłu. W wielu przedsiębiorstwach, funkcjonowanie uzależnione jest przecież od ciągłych dostaw tego surowca.
Komisja Europejska zauważyła, jak wymierny skutek dla całej unijnej gospodarki może mieć przedłużający się konflikt ukraińsko-rosyjski, jednak zdecydowanie za późno. Oficjalne komunikaty Czech, które wraz z nastaniem Nowego Roku przejęły przewodnictwo w Unii mówiły, że kryzys gazowy dotyczy tylko dwóch skłóconych krajów i nie należy w niego ingerować. Takie stanowisko utrzymywało się dopóty dopóki kryzys bezpośrednio nie uderzył w kraje UE, a miało to miejsce 6 stycznia we wtorek.
A przecież rosyjski wicepremier i szef rady dyrektorów Gazpromu Wiktor Zubkow, ostrzegał o tym, że rosyjsko-ukraiński konflikt może zakłócić dostawy do UE już przed Świętami Bożego Narodzenia. Co prawda po wstrzymaniu dostaw do krajów bałkańskich i niektórych krajów europejskich szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, zagroził Rosji i Ukrainie, iż Unia wyciągnie względem nich poważne konsekwencje jeśli nie dojdzie do natychmiastowego porozumienia w sprawie przesyłu gazu, ale było to zdecydowanie za późno. W takich sprawach jak bezpieczeństwo energetyczne całego kontynentu trzeba dmuchać na zimne. Tym bardziej, że dostawcą 25 proc. unijnego zapotrzebowania na gaz jest nieobliczalny partner handlowy - Rosja. Nieobliczalny w tym względzie, iż jego działania są często nieprzewidywalne i nie do pojęcia w rozumowaniu unijnych polityków dla których raz postawione słowo obowiązuje do końca. Jednak podobne standardy u naszych wschodnich sąsiadów nie obowiązują. W końcu gaz miał już popłynąć do Europy pod
koniec zeszłego tygodnia po tym jak premier Czech, Mirek Topolanek, uzgodnił telefonicznie z premierem Wladimirem Putinem warunki na jakich dostawy gazu miały być wznowione. Owym warunkiem było wprowadzenie międzynarodowych ekspertów w celu monitoringu ilości gazu jaka przepływa przez terytorium Ukrainy. Eksperci zgodnie z umową pojechali na wyznaczone przez Rosjan miejsca, ale wtedy Putin postawił kolejne warunki, aby w skład międzynarodowej delegacji weszły również przedstawiciele rosyjskiej strony. Tak więc pierwotne uzgodnienia telefoniczne nie przełożyły się do tych na papierze.
Podobna sytuacja miała miejsce na początku tego tygodnia gdy pojawiały się kolejne problemy związane z zakończeniem trwającego kryzysu. Najpierw były to oskarżenia w sprawie nie otrzymania przez stronę rosyjską ukraińskich dokumentów dotyczących umowy, a następnie rzekomo niejednolite treści umów, podpisane przez: Rosję, Ukrainę oraz Komisję Europejską.
De facto odnosi się wrażenie, że im bliżej jest do porozumienia tym dalej. Utwierdzić w tym powinny wczorajsze wydarzenia. Gazprom miał bowiem przywrócić dostawy do UE we wtorek o godz. 10 jednak kilka godzin po odkręceniu kurków przesyła gazu zanikł. I historia zatacza koło. Rosja zarzuca Ukrainie wstrzymanie dostaw a Ukraina z kolei uważa, że zarówno kierunek, jak i ciśnienie tłoczonego przez Gazprom gazu są niewłaściwe. Bruksela nie wie, kto ma rację, bo obserwatorów ciągle nie dopuszczono do ukraińskiej infrastruktury. Zobaczymy co teraz wymyśli strona rosyjska…
Ten kryzys, kolejny raz po konflikcie zbrojnym w Osetii Południowej pokazuje, jak nieobliczalni są Rosjanie. I niestety chyba nie wystarcza to, że Rosja traci na zaistniałej sytuacji nie tylko ogromne pieniądze, straty Gazpromu szacowane są na 800 mln USD, ale również wiarygodność w oczach zachodnich partnerów. Potrzebna jest sprawna i jednolita polityka energetyczna Unii Europejskiej o czym mówią głośno już nie tylko nowi członkowie UE ale też państwa starej unii. No tak, pytanie tylko czy 27 państwom uda się dojść do porozumienia, wiedząc, jak drogie są inwestycje infrastrukturalne tego typu i mając na względzie osobiste interesy różnych państw. W końcu pozostaje też pytanie o decyzje na szczeblu krajowym, o to na jakie kroki zdecyduje się polski rząd w celu uniknięcia w przyszłości podobnych zagrożeń dla kraju. Energetyczna strategia, o której poinformował wczoraj premier Donald Tusk, wydają się przemyślane i mające na uwadze długi horyzont czasowy. Miejmy nadzieję, że dojdą one do skutku widząc to, co
dzieje się za naszą wschodnią granicą.
Rafał Pałgan
redaktor portalu IPO.pl