Czy czeka nas finansowy Armagedon?

Zdaniem James'a Rickardsa, znanego ekonomisty, który przepracował ponad 30 lat na Wall Street, nadciąga kolejny finansowy kryzys. Ten z 2008 roku był niczym w porównaniu do tego, co nadejdzie. Czas przygotować się na powtórkę z 1914 roku i restart systemu monetarnego.

Czy czeka nas finansowy Armagedon?
Źródło zdjęć: © AFP | frank rumpenhorst

23.05.2014 | aktual.: 24.05.2014 09:09

Zdaniem James'a Rickardsa, znanego ekonomisty, który przepracował ponad 30 lat na Wall Street, nadciąga kolejny finansowy kryzys. Jednak ten z 2008 roku był niczym w porównaniu do tego, co nadejdzie. Czas przygotować się na powtórkę z 1914 roku i restart systemu monetarnego.

Portal independenttrader.pl opublikował tłumaczenie wywiadu z Rickardsem, który został przeprowadzony w Holandii przy okazji promocji jego nowej książki "The Death of Money". Rickards mówi wprost, że jeśli politycy nic nie zrobią, a nie wskazuje na to wiele, by coś mieli zrobić, to czeka nas upadek dolara. Co to może obchodzić przeciętnego Polaka? - Dolar jest kluczowym ogniwem w obecnym systemie. Jeżeli świat straci zaufanie do dolara, cały system się zawali - stwierdza Rickards.

Zdaniem ekonomisty, już teraz mamy do czynienia z efektami utraty zaufania do dolara. Jako przykłady przywołuje m.in. konflikt między Chinami a Japonią, które spierają się o kilka skalistych wysepek. Zauważa także, że to polityka monetarna USA była czynnikiem, który zainicjował Arabską Wiosnę.

- Moim zdaniem politycy dalej będą brnąć w ślepą uliczkę. Nikt nie zdecyduje się na poważne zmiany strukturalne. Bezrobocie pozostanie wysokie, wzrost gospodarczy słaby, a USA utknie w kleszczach deflacji. Wszystko to prowadzi do pogłębiania się dysproporcji między wąską grupą bogatych ludzi oraz resztą społeczeństwa co spotęguje niepokoje społeczne - zauważa Rickards.

Ekspert stwierdza bez ogródek, że działania wielkich banków są ryzykowne i lekkomyślne. Porównuje je do pasożytów, którym destabilizują system. Zdaniem Rickardsa to wina rządów, które pozwoliły na destabilizację całego systemu.

Zmiana reguły gry

Rickards wspomina o tym, że w przeciągu ostatnich trzech lat mieliśmy już trzy razy do czynienia z upadkiem systemu emerytalnego. Tak, aż trzy razy: w 1914, 1934 i 1971 roku. - Upadek systemu monetarnego nie jest niczym nadzwyczajnym i nie oznacza końca świata - stwierdza ekonomista.

Co się wtedy dzieje? Kiedy dochodzi do załamania spotykają się główne potęgi handlowe i finansowe, które zasiadają do dyskusji, próbując ustalić nowe zasady. W teorii to nic nowego, jednak dzisiaj mamy jeden poważny problem.

- Podczas ostatniego kryzysu FED zalał płynnością cały świat. Biliony dolarów wtłoczono w system czy to poprzez linie swapowe z Europejskim Bankiem Centralnym czy gwarancje udzielone na całym świecie. Działania FED'u zapobiegły pogorszeniu sytuacji, ale problem jest taki, że bilans wzrósł z 800 mld do 4 bln i to w sytuacji wyłącznie jednego kryzysu płynności. Przez ostatnie 5 lat mieliśmy relatywny spokój - definiuje Rickards.

W konsekwencji, gdyby dziś doszło do wybuchu kolejnego kryzysu związanego z brakiem płynności, to nie moglibyśmy podjąć żadnych działań. Nie da się zwiększyć bilansu FED'u do 12 bln dolarów. - Moim zdaniem następny kryzys będzie dużo większy niż ten z 2008 roku również dlatego, że FED ma w bilansie same aktywa śmieciowe. Jedynie Międzynarodowy Fundusz Walutowy ma relatywnie czysty bilans - dodaje ekspert.

Powiązania amerykańsko-chińskie

W dalszej części rozmowy Rickards przypomina, że im więcej FED drukuje pieniędzy, tym silniej musi przeciwdziałać wzrostowi stóp procentowych. Jeśli dojdzie do utraty zaufania na rynkach stopy będą rosnąć, czemu FED będzie przeciwdziałać - chociażby poprzez skup obligacji za nowo wydrukowane środki. Jednak to może nie pomóc, brak zaufania się powiększy i dolar zacznie tanieć, a ceny złota pójdą w górę.

- Większość z takich wydarzeń odbywa się bardzo szybko, nawet w ciągu jednego dnia. Ludzie zobaczą cenę złota rosnącą po 100 dolarów dziennie. Niektórzy stwierdzą, że mamy do czynienia z bańką, lecz oczywiście to nie będzie bańka, lecz oznaka panicznej ucieczki od dolara. Później zobaczymy cenę złota rosnącą o 500 USD dziennie. Złoto ma stałą wartość. Cena złota jest jedynie odzwierciedleniem wartości dolara - stwierdza stanowczo Rickards.

I chociaż FED'owi z jednej strony może zależeć na tym by cena złota szła w gorę, ponieważ wtedy ludzie sądząc, że jest inflacja zaczną wydawać pieniądze i się zadłużać, to nie może do tego dojść zbyt szybko i gwałtownie. Zaś przekroczenie granicy 2000 USD mogłoby wywołać panikę. Dlatego ceny złota są niskie, ale odpowiadają za to... raczej Chiny.

- Obecnie Chińczycy mają interes w tym aby utrzymywać niską cenę, gdyż chcą dokupić jeszcze złota. Wiedzą, że w pewnych czasie dojdzie do inflacji w USA. Złoto dla Chin stanowi przeciwwagę dla tracących na wartości rezerw trzymanych w dolarach. Właśnie dlatego kupują złoto. Całe rozważanie nad połączeniem waluty ze złotem jest nonsensem - dodaje Rickards.

Chińczycy wykonali sprytny ruch i się zabezpieczyli kupując duże ilości złota. Obecnie posiadają w rezerwie około 4 bln dolarów, dlatego zależy im na tym by waluta USA była stabilna. Jednak, jeśli dojdzie do jego dewaluacji o np. 10 proc., to oznacza to transfer 400 mld z Chin do USA. Ale jednocześnie jeśli dolar straci, to zyska złoto.

Ekonomista przewiduje, że w przypadku ponownego resetu systemu monetarnego dojdzie do powstania w Azji dwóch ośrodków władzy i wpływów. Pierwszym będzie Rosja, pod której zasięgiem oprócz niej znajdą się też Europa Wschodnia i Azja centralna. Drugim będą Chiny z Azją Wschodnią.

chinyusadolar
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1054)