Fundusz zagraniczny czy krajowy?

Zainwestowanie części środków za granicą to dobry sposób na dodatkowe rozproszenie ryzyka. Najłatwiej dokonać tego za pośrednictwem funduszu inwestycyjnego. Tylko jaki wybrać: zarządzany przez krajową instytucję, czy może taki, którego portfelem zawiaduje jedna z dużych międzynarodowych korporacji?

Fundusz zagraniczny czy krajowy?
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

27.04.2009 | aktual.: 27.04.2009 13:56

Wiosna w pełni i ogarniająca nas zewsząd zieleń, przede wszystkim ta na tabelach prezentujących notowania giełdowe, poprawia nastroje inwestorom. Pytanie, czy to tylko korekta bessy, czy może jej dno – pozostaje wciąż bez odpowiedzi. Tak czy inaczej, jeśli sytuacja będzie się utrzymywać, to zainteresowanie funduszami niechybnie będzie rosło.

Postępując w myśl zasady, którą przytaczamy pod postacią parafrazy popularnego niegdyś hasła – „przezorny zawsze zdywersyfikowany”, część środków można zainwestować w fundusze operujące poza granicami Polski. A jest w czym wybierać.

Liczba wszystkich funduszy otwartych oferowanych tylko przez krajowe instytucje przekracza 400, z czego nieco ponad 200 inwestuje głównie albo wyłącznie poza granicami naszego kraju. Ponadto dostępnych jest także ponad 300 funduszy, których jednostki można kupić w Polsce, a które zarządzane są przez zagraniczne instytucje (w sumie, notyfikowanych przez Komisję Nadzoru Finansowego jest już grubo ponad 800 funduszy, ale nie wszystkie są od razu wprowadzane do sprzedaży).

Ilościowo oferta funduszy polskich (inwestujących za granicą) i zagranicznych jest więc mniej więcej zbliżona. Różni się jednak pod wieloma względami. Zastanawiając się, w który fundusz lepiej zainwestować – polski czy zagraniczny, dobrze jest zapoznać się z tymi różnicami i rozważyć wszelkie plusy i minusy z nich wynikające.

Nie ma nic za darmo

Podstawową sprawą są koszty. Polskie fundusze nie należą niestety do najtańszych. Przeciętnie wynagrodzenie za zarządzanie jest w ich przypadku dwukrotnie wyższe od zagranicznej konkurencji. Widoczne jest to zwłaszcza przy produktach o agresywnych politykach inwestycyjnych. Pod tym względem funduszom zagranicznym należy więc postawić sporego plusa. W długim terminie ten koszt ma szczególne znaczenie i może w znacznym stopniu zaważyć na potencjalnych, przyszłych stopach zwrotu.

Plusem po stronie krajowych instytucji z pewnością są opłaty manipulacyjne ponoszone przy dokonywaniu operacji na jednostkach uczestnictwa (nabycia, umorzenia, konwersje). W ich przypadku istnieje zawsze kilka możliwości zmniejszenia kosztów, np. dzięki promocjom czy akumulacjom wpłat. W przypadku części funduszy istnieje nawet możliwość całkowitego uniknięcia konieczności ponoszenia tych opłat, jeśli tylko skorzysta się z określonego kanału dystrybucji (najczęściej chodzi o internetowe systemy transakcyjne banków lub strony Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych)
.

Szczególną uwagę trzeba zwrócić na wspomnianą akumulację wpłat. Generalnie zasada jest taka, że prowizje maleją wraz ze wzrostem wartości dokonywanych operacji. Plusem polskich funduszy jest to, że uwzględniają przy tym także kapitał już w funduszu zgromadzony. Zatem jeśli wpłacamy do funduszu 500 zł, a z wcześniejszych uzbierało się już w nim w sumie 20 tys. zł, to prowizję zapłacimy taką, jaka w tabeli opłat obowiązuje dla przedziału zawierającego owe 20 tys. zł, a nie 500 zł. Z czasem może to oznaczać obniżkę prowizji o dobrych kilka punktów procentowych.

Fundusze zagraniczne mniej korzystnie wypadają też pod względem wysokości minimalnych jednorazowych wpłat, które w większości sięgają 1000-, 2500- czy nawet 5000 dolarów lub euro. W przypadku polskich produktów inwestowanie można rozpocząć najczęściej już od 100-, czy wręcz 50 zł! Są więc znacznie niższe, a zatem o wiele bardziej dostępne dla drobnych inwestorów, rozpoczynających dopiero akumulowanie kapitału.

Podatki płacić trzeba (niestety)

Znaczne różnice zachodzą też w kwestiach związanych z podatkiem od wypracowanych zysków. Zasadniczo oczywiście płaci się go i w jednym, i w drugim przypadku – są jednak różnice formalne. Klienci polskich funduszy nie muszą zawracać sobie tym głowy, bowiem płatnikiem podatku, odpowiedzialnym za jego naliczenie i odprowadzenie, jest TFI. Cała operacja odbywa się więc bez udziału uczestnika funduszu – po złożeniu dyspozycji na jego konto trafia kwota pomniejszona już o wartość podatku, jeśli oczywiście był on należny.

Powyższą zasadę z jednej strony można zapisać po stronie plusów, bo nie wymaga jakiegokolwiek zaangażowania ze strony inwestora. Z drugiej jednak strony jest to dla niego sporym minusem, bo pozbawia go możliwości odliczania strat od ewentualnych przyszłych zysków, jak to jest w przypadku indywidualnych inwestorów giełdowych. I tu dużą przewagę zyskują fundusze zagraniczne. W ich przypadku płatnikiem odpowiedzialnym za naliczenie i odprowadzenie podatku jest inwestor. Wymaga to oczywiście poświęcenia czasu – tym więcej, im więcej dokonywaliśmy w ciągu roku transakcji. Wszystko trzeba samemu policzyć na podstawie potwierdzeń dokonywanych operacji, oczywiście biorąc pod uwagę odpowiednie kursy walutowe. Niekiedy może okazać się to bardzo kłopotliwe. Ten wysiłek może być jednak z powodzeniem zrekompensowany przez potencjalne korzyści podatkowe. Coś za coś.

Walutowa huśtawka

Niezwykle istotną cechą funduszy zagranicznych, której nie posiadają fundusze przyjmujące wpłaty i inwestujące w złotych, jest ryzyko walutowe. Wynika ono z faktu, że w celu wpłacenia do funduszu np. dolarów, musimy je kupić, płacąc określoną rynkową cenę. Wychodząc z inwestycji otrzymujemy dolary, które następnie wymieniamy na złote po aktualnym kursie, który – biorąc pod uwagę możliwe wahania cen walut – może być diametralnie różny od kursu kupna. Załóżmy, że wpłacamy do funduszu 5 tys. USD (dla uproszczenia pomijamy prowizje). Kurs USD/PLN wynosi 3,5 zł, zatem na zakup dolarów potrzebujemy 17,5 tys. zł. Po roku decydujemy się wycofać pieniądze, bo fundusz nie spełnił naszych oczekiwań, a stopa zwrotu w tym czasie wyniosła 0 proc. Aktualny kurs USD/PLN wynosi jednak 3 zł. Oznacza to, że wypłacane 5 tys. USD po przeliczeniu będzie warte tylko 15 tys. zł. Nasza stopa zwrotu z tej inwestycji wyniesie zatem -14,3 proc., czyli dokładnie tyle, o ile złoty umocnił się wobec dolara. Oczywiście osłabienie złotego
działałoby na naszą korzyść. No, ale na tym właśnie polega dodatkowe ryzyko, które jako takie należy zapisać po stronie minusów funduszy zagranicznych.

Stosunkowo niewielką, ale jednak niedogodnością, jest także czas realizacji zleceń. W przypadku funduszy zagranicznych jest on przeciętnie o dzień lub dwa dłuższy.

No i kwestia najważniejsza, czyli wyniki. W tym przypadku niestety pojawia się kłopot w postaci stosunkowo krótkiej historii polskich funduszy inwestujących za granicą i niewielkich możliwości porównawczych. Dlatego w poniższej tabeli zamieściliśmy porównanie tylko wybranych funduszy akcji amerykańskich, które jako stopę odniesienia (benchmark) obrały ten sam indeks S&P 500.

Zaprezentowane wyniki to oczywiście tylko wycinek rynku, bo jest jeszcze szereg innych kategorii. Wyśmienicie jednak ilustrują ogólnie panującą tendencję. Otóż wyniki funduszy o podobnych politykach inwestycyjnych, bez względu na to, z jakiego kraju pochodzą, są do siebie zbliżone. Wniosek z tego taki, że przy standardowych produktach nie ma większego znaczenia dla oczekiwanych wyników, czy funduszem akcji amerykańskich zarządza firma z siedzibą w USA czy w Polsce. Tym bardziej, że przy zjawisku globalizacji, łatwości komunikacji i fakcie, że większość polskich firm inwestycyjnych należy do międzynarodowych grup finansowych, ewentualne różnice jakościowe w zarządzaniu uległy zatarciu. W ofercie funduszy zagranicznych kuszącymi propozycjami dla polskiego inwestora są więc raczej fundusze o konkretnych specjalizacjach (sektorowych czy geograficznych), jakich w ofercie krajowych TFI – przynajmniej na razie – nie ma.

[ Zobacz pełną analizę

]( http://i.wp.pl/a/f/pdf/22145/raport_fundusze_zagr_pol_270409.pdf )
Bernard Waszczyk
analityk Open Finance

dywersyfikacjarynekfundusz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)