Gliniarz, biurwa, kanar - skąd wzięły się te pogardliwe nazwy?

Kanar i biurwa, pismak i pies… Tych nazw próżno szukać w oficjalnych wykazach zawodów, ale i tak wiadomo, o kogo chodzi

Gliniarz, biurwa, kanar - skąd wzięły się te pogardliwe nazwy?
Źródło zdjęć: © thinkstock

04.05.2012 | aktual.: 12.06.2012 12:35

Mandat za jazdę na gapę wystarczy, żeby kontroler zmienił się w kanara. Było tak już w PRL-u, a dzisiaj nic się nie zmieniło. Niechęć do przedstawicieli zawodów jest tak stara, jak one same. Metod na okazanie niechęci jest zresztą bez liku, mniej lub bardziej dosadnych. Wystarczy na przykład nieco zmienić końcówkę, i już z urzędnika robi się urzędas.

Skąd ta pogarda?

Bywało też i tak, że negatywne określenia przychodziły „z góry”. W PRL do końca lat 50., a czasami i później, bogatego gospodarza nazywano zapożyczonym z ZSRR określeniem kułaka. Chłopi w ogóle dzielili się wtedy na biedniaków, średniaków i kułaków. Ci ostatni byli naturalnie najgorsi.

Przedstawiano ich jako osoby z wielkimi brzuchami i ponurym spojrzeniem. Dorabiali się na cudzej krzywdzie, kombinowali z imperialistami. Najgorsze, że chcieli zarabiać na tym, co wyprodukowali! Takiej postawy naród i partia nie mogły popierać. Lepsze czasy dla kułaków nadeszły dopiero za Gierka.

Jak anegdota brzmi to, że władze nie poprzestawały na bacznej obserwacji kułaków. Przyglądano się też średniakom, bo przecież… w każdej chwili mogli się dorobić i także zostać kułakami. W czasach PRL kwestia gromadzenia majątku w ogóle była dla władzy podejrzana. Kto w latach 50., 60., chciał się bogacić, stawał się obiektem zainteresowania, a nierzadko i szykan ze strony wiadomych służb. Stąd brały się negatywne określenia – badylarzy, cinkciarzy, geszefciarzy itp.

Inny przykład na pogardliwą nazwę to nadawanie stróżom prawa miana „psów”. Skąd się wzięło to określenie? Według jednych źródeł, takim mianem nazywały ich sfery przestępcze, bo szli ich śladem i tropili niczym psy gończe. Ale istnieje też inne, bardziej zabawne wytłumaczenie: milicjanci (a dzisiaj policjanci) to psy, bo wyją, jak jadą.

Co ciekawe, można zaryzykować nazwanie policjanta psem i nie ponieść z tego tytułu kary. Opisana przez „Gazetę Wyborczą” sprawa nietrzeźwego asesora, który w 2008 roku w Lublinie w ten sposób zwrócił się do funkcjonariusza, została umorzona. Wynika z tego, że kwestia, czy jakaś nazwa jest obraźliwa, czy też nie, pozostaje w jakimś stopniu subiektywna.

Pozytywny gliniarz, denerwujący rep

Nie jest znany twórca tego „psiego” porównania. Istnieje natomiast teoria, która wskazuje, skąd wzięło się określenie polskiego policjanta mianem gliniarza. O dziwo, nazwa ta wcale nie ma negatywnych źródeł. Gliniarz może pochodzić od nazwiska niejakiego Augustyna Glińskiego. Pan Gliński w początkach XIX wieku piastował ważne funkcje w policji Księstwa Warszawskiego. Była to postać bardzo popularna, a w ludzkiej pamięci zapisała się pozytywnie.

Nie ulega natomiast najmniejszej wątpliwości, że obraźliwa jest biurwa. To słowo, które zrobiło karierę w latach PRL, bywa stosowane i dzisiaj. Zrodziło się z połączenia miejsca pracy (biuro) i wulgarnego określenia kobiety lekkich obyczajów. Odnosi się do osoby nieuprzejmej, niekompetentnej, źle traktującej klientów.

Pochodzi z czasów, gdy urzędnik był panem i władcą. Dzisiaj, w czasach rozmaitych zabiegów piarowskich i działań promocyjnych, z biurwami – również płci męskiej – do czynienia mamy rzadziej. Wystarczy jednak, że petenta zdenerwuje urzędniczy bałagan albo absurdalna biurokracja – i już jest powód, by użyć tego krwistego, rdzennie polskiego określenia.

Mniej lub bardziej popularne, a niezbyt przychylne określenia zawodów, takie jak kanar, papuga czy pismak, sięgają lat Polski Ludowej lub jeszcze wcześniejszych. Natomiast rep jest już wytworem nowych czasów. Określenie to jest stosowane wobec handlowych przedstawicieli, czyli reprezentantów, różnych firm, np. farmaceutycznych lub ubezpieczeniowych.

Początkowo nazywani byli menedżerami lub kierownikami sprzedaży. Robili wrażenie służbowym sprzętem, telefonami. Dziś, kiedy ich armia liczy, według GUS, ponad 106 tys. osób, zawód repa spowszedniał.

Są uzależnieni od ilości sprzedanych produktów, muszą więc wciskać je niemal na siłę. Ciągle się spieszą, budząc irytację kierowców, przechodniów, pracowników zajętych własnymi sprawami. Żyją w stresie, bo pracodawca może łatwo ich wymienić na kogoś młodszego, bardziej rzutkiego, mniej wypalonego.

Zawód repa dorobił się więc niezbyt sympatycznej opinii i przydomku bardziej z winy bezlitosnych reguł rynku. Mniej – za przyczyną wykonujących go osób. To również znak nowych czasów.

tk / ak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)