Haracz od wdów i sierot
Jeden przepis, tysiące dramatów. Jeśli obywatel nie doniesie urzędnikowi świstka papieru zawierającego informacje, które urzędnik już ma, oraz takie, które nic go nie obchodzą, czasem będzie trzeba sprzedać mieszkanie albo zamknąć firmę. To, co dzieje się potem z człowiekiem, fiskusa nie interesuje.
Profesor Robert Gwiazdowski, adwokat, doradca podatkowy, członek rady nadzorczej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych: - To idiotyczne prawo, legalizacja państwowego haraczu na najbiedniejszych.
Profesor Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z UW: - Zasadzka na obywateli, karanie pogrążonych w smutku wdów i sierot.
Profesor Mariusz Bidziński, konstytucjonalista z Uniwersytetu SWPS: - Państwo drakońsko karze za bardzo drobne uchybienie.
Profesor Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości, pełnomocnik rządu ds. praw człowieka: - Nie ma czego bronić, fatalne przepisy. Przykład na to, jak można Polakom zohydzić polityków, urzędników i prawo.
GRAŻYNA
Dziarska pani z niedokładnie pokrytą farbą siwizną otwiera drzwi do mieszkania na warszawskiej Pradze. Pierwsze piętro, bez windy. Z zaniedbaną elewacją starej kamienicy kontrastuje odnowiona klatka schodowa.
- Podobno dawny właściciel z drugiego (piętra - red.), jak chciał sprzedać mieszkanie, to zatynkował i pomalował, bo uznał, że mu się opłaci - mówi Grażyna.
Słyszała tak od nowej sąsiadki. Bo choć na Pradze mieszka od urodzenia (czyli od 1951 roku), to w kamienicy jest nowa.
- Mieszkanie kupiłam w 2018 roku - mówi.
Wokół jej kamienicy jest wiele podobnych – niektóre wyglądają jakby lada moment miały się zawalić. Ale w bezpośrednim sąsiedztwie stoją też pozornie nienaruszone zębem wojny i czasu perły międzywojennej architektury. To odnowione piękno, które powstało w większości na ludzkiej krzywdzie. Remontowano głównie te budynki, które przejęli czyściciele kamienic.
Grażyna mieszka na 36 metrach kwadratowych. Jeden duży pokój, kuchnia, łazienka. W zasadzie to pół mieszkania, bo kilkadziesiąt lat temu jeden lokal podzielono na dwa. I to jest ta połówka.
To jest też połówka, nawet niecała, metrażu, na którym Grażyna mieszkała do 2018 roku. Jej poprzednie mieszkanie miało 79 metrów kwadratowych: trzy pokoje, duża kuchnia, spora łazienka.
- Było - nie ma. Szkoda, ale w sumie po co takiej starej i samej tak duże mieszkanie? - mówi kobieta. Chwilę wcześniej mówiła, że starych drzew się nie przesadza. A moment później przyznaje, że żałuje, iż tak się stało. Bo byłoby dla córki, która pewnie kiedyś wróci z Wielkiej Brytanii. W końcu brexit, ludzie wracają. A do takiej "norki" to nie warto. Ciasto na stole, proszę...
W 2015 roku zmarł Stanisław, mąż Grażyny. Całe życie nie chorował. Ale jak już zachorował, to tak, że w piątek źle się poczuł, a w poniedziałek umarł. Szok dla wszystkich: sąsiadów, zaprzyjaźnionego sklepikarza, rodziny.
Pierwsze miesiące były dla Grażyny ciężkie.
- Ale szczerze panu powiem, myślałam, że będzie gorzej. Myślałam, że bez Stacha to umrę w chwilę. A żyję - mówi.
Codzienną rutynę od czasu do czasu przerywało postępowanie spadkowe. Grażyna mówi, że kojarzy je kiepsko; sprawy załatwiała głównie córka.
Cały majątek to tak naprawdę to duże mieszkanie. W stu procentach należało do Stacha.
Córka powiedziała, że nic nie chce, że i tak żyje za granicą i nie planuje wracać. Zrzekła się swojej części spadku, sto procent trafiło do Grażyny. Czyli - mówiąc precyzyjnie - Grażyna stała się właścicielką mieszkania, w którym żyła od dziesięcioleci.
I życie znów toczyło się sennie. Aż do grudnia 2017 roku. Wtedy przyszło pismo ze skarbówki, że trzeba zapłacić podatek. Bagatela - 58 tys. zł.
- Pamiętam do dziś, że gdy sprawdziłam, ile mam pieniędzy, wyszło, że brakuje mi 56 500 zł. Nie wiedziałam, co robić - wspomina kobieta.
O problemie powiedziała sąsiadkom, ale nie wspomniała córce. Dwie kumy doradziły, że może zamienić mieszkanie na mniejsze, a z tego, co zostanie, spłacić fiskusa.
- Może doleję herbaty? Albo kawy panu zrobić?
KAROL
- Jak już pan będzie pod blokiem, najpierw pan zadzwoni do mnie na telefon, a potem dopiero domofonem, dobrze? – pyta Karol, 58-latek z Łodzi. I w zasadzie chyba nie czeka na odpowiedź, bo zasady spotkania ustalaliśmy już co najmniej pięć razy.
- Ale mogę panu zaufać? Zmieni pan moje imię w tekście? Janek mówił, że jest pan uczciwy, że mnie pan nie oszuka – słyszę już po raz… trzeci? Piąty? Siódmy?
Janek to ojciec kolegi brata mojego kolegi. Nigdy go na oczy nie widziałem. A było to tak, że gdy zacząłem szukać bohaterów tego materiału, to wspomniałem o tym swojemu koledze. On z kolei wspomniał o tym bratu. Od słowa do słowa – brat przekazał swojemu koledze, bo coś mu świtało w głowie, że kojarzy temat. Ten zaś powiedział ojcu, a wtedy droga już była prosta: ojciec kolegi brata kolegi i wreszcie Karol, czyli kolega ojca kolegi brata kolegi. Jakkolwiek by to nie było skomplikowane, liczy się jedno: znam, kogo trzeba, więc Karol mi ufa.
W języku Karola "zaufać komuś" oznacza od półtora roku: "ten ktoś nie jest ze skarbówki i nie pójdzie do skarbówki na mnie donieść". Bo Karol wie, że nie zapłacił podatku. Wyszłoby jakieś 30 tys. zł – spadek po rodzicach, dom pod Łodzią. Dowiedział się przypadkiem. Natrafił w internecie na artykuł, by koniecznie o poinformowaniu skarbówki o spadku pamiętać. On nie tyle nie pamiętał, co nie wiedział. Nikt mu o tym nie powiedział, choć załatwiał sprawy i w sądzie, i u notariusza.
Karol nie otwiera nikomu drzwi ani nie odbiera domofonu. Boi się, że przyszli po pieniądze. Wyjścia z domu też ogranicza, bo przecież zawsze mogą go zaatakować na ulicy albo w Biedronce. Najbardziej żałuje tego, że gdy tylko zorientował się, że nie złożył dokumentu do urzędu i powinien w związku z tym zapłacić podatek, zaczął się radzić wszystkich sąsiadów i znajomych, co powinien zrobić.
- Z jednym to się niedawno pokłóciłem. Boję się, że na mnie doniesie – twierdzi.
Gdy słucham mężczyzny, mam wrażenie, że w Krajowej Administracji Skarbowej stworzono dwie specgrupy funkcjonariuszy: jedną do walki z mafią VAT-owską i drugą do walki z Karolem.
Mówię mu to wprost.
- Pan się tak nie martwi, w takiej sytuacji są tysiące ludzi. A w ostateczności pan jakoś zapłaci, rozłożą panu na raty. Szkoda życia - staram się pocieszać.
- Tak, wiem, dzieci mi to cały czas powtarzają. Ale jak mam być spokojny, jak te sk****syny chcą mnie dopaść?!
PIOTR
- Mogę przyjechać, możemy porozmawiać telefonicznie, możemy na Skype. Jak pan woli - mówię do Piotra, przedsiębiorcy spod Warszawy, o którego problemie usłyszałem od znajomego prawnika.
- Szkoda czasu by pan jechał. Złapmy się na Skype - odpowiada bez chwili wahania.
Piotr prowadzi nieduży zakład produkcyjny po ojcu, który zmarł trzy lata temu. W chwili śmierci zatrudniał w nim 16 osób.
Dziś jest dziewięć.
- Musiałem pozwalniać. Koronawirus. Roboty było mniej, pieniędzy było mniej, strachu było więcej. Do tego ten pie***lony notariusz i pie***lony podatek - mówi Piotr. Co trzecie słowo, gdy już zaczynamy mówić o podatku, jest na "k", "ch", "p".
- Tak to, k***a, się o nic doprosić od nich nie można. A do ograbienia człowieka to pierwsi - w zasadzie już wykrzykuje Piotr.
Fiskus wystawił słony rachunek: do zapłacenia ponad 90 tys. zł. Powód? Niezgłoszony w terminie spadek.
- Notariusz powiedział, że zgłosi. Potem się tego wyparł. Zgłosiłem go do izby notarialnej, ale obaj dobrze wiemy, że ch*** mu zrobią. A skarbowemu nie zapłacę. Nic im się nie należy. Wynająłem dobrą kancelarię, wyślę też pisma do Rzecznika Praw Obywatelskich i ministra sprawiedliwości. Nie poddam się bez walki.
PODATEK OD WDÓW I SIEROT
Czas na teorię.
W ustawie o podatku od spadków i darowizn znajduje się art. 4a. Przepis ten ma - dokładnie - 3412 znaków, licząc ze spacjami. Gdyby chcieć wydrukować sam art. 4a ustawy o podatku od spadków od darowizn, nie zmieściłby się on na jednej kartce A4.
Chciałem go nawet zacytować w tym tekście. Ale redaktor, który akceptował tekst, stwierdził, że czytelnicy usną. A kto nie uśnie, zamknie stronę, bo uzna, że dalej już nic nie zrozumie.
Bo i zwykły człowiek niemający nic wspólnego z prawem spadkowym nie ma najmniejszych szans na zrozumienie tej regulacji. Prawnik, aby pojąć, o co w niej chodzi, musi się dokładnie wczytać i przejrzeć kilka innych przepisów. Łatwo nie jest.
A chodzi o to, że - co do zasady, bo w prawie oczywiście od zasady jest multum wyjątków - jeśli odziedziczymy po najbliższej osobie spadek lub otrzymamy od niej darowiznę, nie musimy płacić podatku.
Ale wymogiem, by tego podatku nie zapłacić, jest zgłoszenie faktu otrzymania majątku naczelnikowi urzędu skarbowego w ciągu 6 miesięcy od otrzymania spadku lub darowizny. Należy to zrobić na konkretnym formularzu (druk SD-Z2), na którym podaje się dane, które najczęściej urząd skarbowy już i tak posiada.
Generalna zasada jest więc taka: Grażyna, Karol i Piotr mogliby nie zapłacić nawet jednego złotego podatku, jeśli w ciągu 6 miesięcy od otrzymania spadku zgłosiliby ten fakt do skarbówki. Skoro tego nie zrobili - podatek trzeba zapłacić.
I nie ma tu znaczenia, czy się o art. 4a ustawy o podatku od spadków i darowizn wiedziało, czy nie. Bez znaczenia jest to, czy po śmierci najbliższej osoby się normalnie funkcjonowało, czy nie. Nie ma wreszcie znaczenia - w obliczu pandemii koronawirusa - czy można było pójść do urzędu i o cokolwiek spytać, czy nie.
Prosta reguła: nie przyniosłeś świstka do urzędu skarbowego - płacisz. Ewentualnie urząd skarbowy stwierdzi, że nie przyniosłeś, choć przyniosłeś, ale nie masz na to dowodu – płacisz.
Ile?
- Przykładowo: córka odziedziczyła po rodzicach mieszkanie. Jego aktualna wartość rynkowa, uwzględniając ostatni wzrost cen, wynosi 700 tys. zł. Gdyby córka złożyła na czas zgłoszenie nabycia spadku, nie musiałaby płacić nic. Termin został jednak przekroczony. Córka będzie więc musiała zapłacić 7 proc. podatku, czyli ok. 49 tys. zł - tłumaczy adwokat Tomasz Krzywański z kancelarii GWW. Zaznacza przy tym od razu, że stawki są różne. Niekiedy jest to 3 proc., czasem 5 proc., zazwyczaj 7 proc. W przypadku sporego majątku - jakim są domy, mieszkania, firmy - jest to 7 proc.
Stąd po kilkadziesiąt tysięcy zł, które zapłacić powinni Grażyna, Karol i Piotr.
Co więcej - o czym wiele osób zapomina, a co podkreśla mec. Krzywański - zgłoszenie dotyczy tylko tej osoby, która je składa. Jeśli spadkobierców jest więcej, to każdy z nich musi pamiętać o złożeniu zgłoszenia w terminie.
A jeśli urzędnicy skarbowi uznają, że celowo nie złożyliśmy druku o otrzymaniu spadku, możliwe jest nawet wytoczenie nam postępowania karno-skarbowego. Tu już zaczyna się jazda bez trzymanki.
- Możemy być dodatkowo obciążeni karą grzywny za uchylanie się od płacenia podatku do 720 stawek dziennych. Jedna stawka to między 10 zł a 2000 zł, więc grzywna może wynieść nawet 1,5 mln zł. W skrajnych przypadkach może się to nawet skończyć karą więzienia lub ograniczenia wolności, przy czym są to sytuacje odosobnione - wymienia Tomasz Krzywański.
Zupełnie nieodosobniony jest zaś kłopot z niezłożeniem papierka fiskusowi. Dodatkowo zjawisko nasiliło się w pandemii. Ludzie nie wychodzili z domów, urzędy były pozamykane, mało kto myślał o formalnościach.
- Do biura Rzecznika Praw Obywatelskich wpływają skargi podatników, w przypadku których termin na złożenie formularza warunkującego możliwość skorzystania ze zwolnienia podatkowego dla osób najbliższych upływał w okresie obowiązywania najsurowszych obostrzeń, tj. tzw. pełnego zamknięcia, które miało miejsce wiosną 2020 r. - mówi adwokat Piotr Mierzejewski, dyrektor zespołu prawa administracyjnego i gospodarczego w biurze RPO.
Obywatele wskazywali w skargach, że przez ówczesne obostrzenia pandemiczne nie mieli jak złożyć zgłoszenia. Organy podatkowe nie uwzględniają jednak argumentacji podatników.
To zresztą zasada: ludzie zwracają się o pomoc do Rzecznika Praw Obywatelskich, ten ich wspiera. Fiskus jednak wszelkie argumenty – czy powołanie się na stan zdrowia, czy na pandemię, czy na zwykłą niewiedzę – odrzuca.
SMUTNA PRAKTYKA
- Przyznaję szczerze, że nie wiedziałem, iż dochodzi do takich sytuacji. Moim zdaniem przepis należy zmienić, bo okazywanie rzekomej siły wobec najsłabszych obywateli - często jeszcze opłakujących bliskich - ma się nijak do wizji przyzwoitego państwa tworzonego dla obywateli. To bezduszne i absurdalne prawo – mówi Marcin Warchoł. I wspomina, że gdy kilkanaście lat temu pracował w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, zajmował się sprawą piekarza z Legnicy, który przekazał pieczywo potrzebującym, zamiast je wyrzucić.
- Fiskus uznał, że należy od tego odprowadzić podatek. Człowiek został ukarany za okazanie serca. Minęło tyle lat, a jedno się nie zmieniło: nadal karze się obywateli w przypadkach, w których państwo powinno odpuścić. Choćby dlatego, że pogrąża ludzi w żałobie – uważa pełnomocnik rządu ds. praw człowieka.
Państwo jednak nie odpuszcza, bo – jak z kolei twierdzi Robert Gwiazdowski – jest głupie generalnie i głupie w swojej zachłanności.
- Każdy doskonale wie, że z punktu widzenia budżetu państwa odpuszczenie wdowom i sierotom nie ma jakiegokolwiek znaczenia - choćby było takich przypadków 1000 rocznie, to dla Skarbu Państwa nie są to istotne środki. Jest to więc sztuka dla sztuki, nieprzemyślana zachłanność - mówi prof. Gwiazdowski.
Jego zdaniem politycy i urzędnicy zupełnie nie rozumieją systemu podatkowego. Identycznie traktują darowizny i spadki, choć należałoby do nich podchodzić zgoła odmiennie. Tak bowiem jak można sobie wyobrazić chęć dokonania niezgodnej z prawem darowizny, tak tego problemu w ogóle nie ma przy spadkobraniu.
- Ludzie naprawdę nie umierają w celu optymalizacji podatkowej. Wiem, że niektórym urzędnikom być może trudno w to uwierzyć, ale zaręczam: przytłaczająca większość chce żyć, więc gdy ktoś umiera, a ktoś dziedziczy, to nie robi tego na złość urzędowi skarbowemu - twierdzi Gwiazdowski.
I dodaje, że podatek od spadków w ogóle należałoby zlikwidować, bo jest to bogacenie się państwa na ludzkich dramatach. Jeśli jednak z jakichś przyczyn państwo chce go utrzymać, a jedynie zwalniać z obowiązku zapłaty najbliższych zmarłego, to zwolnienie to powinno obowiązywać z automatu.
Takie zresztą było założenie przyświecające politykom 15 lat temu. Warto bowiem wiedzieć, że do 2006 roku podatek od spadku musieli płacić także najbliżsi zmarłego. Wtedy jednak Zyta Gilowska, ówczesna wicepremier i minister finansów, zainicjowała kampanię na rzecz likwidacji "podatku od wdów i sierot". Pomysł ten spotkał się z aprobatą społeczną i poparciem politycznym. Wskazywano, że w przypadku spadku w rodzinie najczęściej chodzi o przejęcie życiowego majątku, dorobku całego życia, więc nie ma powodu, aby państwo żądało haraczu od ludzkiego nieszczęścia.
- Minęło 15 lat, Zyty już z nami nie ma, przepisy co prawda zmieniono, ale jak państwo wyciągało łapę do wdów i sierot po haracz, tak wyciąga nadal - twierdzi Gwiazdowski.
WBREW KONSTYTUCJI
Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Ten - zdawałoby się - truizm zawarty jest w art. 2 Konstytucji RP. Jedną z podstawowych zasad tej sprawiedliwości społecznej jest proporcjonalność. Obowiązywać ona powinna we wszystkich dziedzinach życia i prawa. Proporcjonalność polega na tym, że nie wolno skazać kogoś na 25 lat pozbawienia wolności za kradzież cukierków. Nie można wyrzucić dziecka ze szkoły wyłącznie za to, że biega na przerwie po korytarzu. Niedopuszczalne jest nałożenie na przedsiębiorcę administracyjnej kary pieniężnej, która prowadzi do zrujnowania go, a nie zmotywowania, by więcej nie łamał prawa.
Czy proporcjonalne jest karanie obywatela w żałobie obowiązkiem zapłaty kilkudziesięciu tysięcy złotych - lub więcej - za niedoniesienie w wyznaczonym przez państwo terminie, wynikającym z zupełnie niejasnego dla większości przepisu, jednego papierka?
- Uzależnianie zwolnienia spadkobierców od podatku od złożenia zgłoszenia naczelnikowi urzędu skarbowego jest przejawem nadmiernego formalizmu i represyjności prawa. Jest przejawem zastawiania przez Sejm zasadzki na obywateli, których sytuacja rodzinna gwałtownie, często i boleśnie co do skutków uległa zmianie - odpowiada na to pytanie prof. Jacek Zaleśny.
I uzupełnia, że w państwie prawnym organy władzy publicznej dodatkowo nie karzą pogrążonych w smutku wdów i sierot obowiązkiem zapłacenia podatku w związku z niewypełnieniem obowiązku dokumentującego posiadanie danego prawa. Ale po ustaleniu stanu faktycznego i prawnego same stwierdzają nieistnienie obowiązku podatkowego.
Mówiąc prościej: zgodnie z zasadami wyrażonymi w Konstytucji powinno być w Polsce tak, że jeśli nawet ktoś nie powiadomi urzędu o nabyciu spadku, to urząd - gdy się o tym dowie - po prostu przyjmie ten fakt do wiadomości. I tyle.
- Przewidziany w art. 4a ustawy o podatku od spadków i darowizn obowiązek nie wypełnia przesłanki zgodności z konstytucyjną zasadą państwa prawnego - uważa prof. Jacek Zaleśny.
Podobnie twierdzi prof. Mariusz Bidziński. Wskazuje on, że wszelkie sankcje nakładane na obywateli muszą być proporcjonalne. Jeśli więc państwo z jakichś niewyjaśnionych przyczyn żąda od spadkobierców składania druku do urzędu skarbowego, to za niespełnienie tego obowiązku powinna grozić kara stosowna do przewinienia.
- Przykładowo mogłaby być określona grzywna w wysokości 1000 zł. Z jednej strony motywowałoby to do przekazywania danych fiskusowi, z drugiej - nie doprowadziło do zrujnowania kogokolwiek - zauważa konstytucjonalista.
Ewentualnie – o czym z kolei mówi Jacek Zaleśny - organ podatkowy, po uwzględnieniu sytuacji życiowej i rodzinnej powinien stwierdzać wystąpienie przesłanki ważnego interesu podatnika oraz interesu publicznego w rozumieniu art. 67a par. 1 pkt 3 Ordynacji podatkowej. Mówiąc po ludzku: brać pod uwagę, że ktoś był np. w żałobie po matce i nie miał głowy do tego, żeby nosić papierek do urzędu - i w całości umarzać zaległość podatkową.
To jednak teoria. Praktyka jest taka, że Ministerstwo Finansów spytane o to, czy art. 4a ustawy o podatku od spadków i darowizn jest w porządku, stwierdziło, że jest tak, jak być powinno. I że pół roku na zgłoszenie to bardzo dużo.
*Imiona niektórych bohaterów tekstu zostały zmienione, Panie Karolu.