IBnGR: w Polsce na 10 tys. pracowników przypadają 22 roboty
W Europie średnio na 10 tys. pracowników przypada 85 robotów, w Polsce - 22 roboty - wynika z badań IBnGR. Robotyzacja to obniżenie kosztów produkcji i łatwiejsze planowanie - podkreśla prezes Fanuc Polska Jędrzej Kowalczyk.
02.12.2015 07:30
Mimo że roboty pozwalają zwiększać produkcję, podnosić jej jakość, zmniejszać koszty działalności i stwarzać miejsca pracy, polskie firmy nadal niechętnie w nie inwestują - zauważyli paneliści debaty PAP "Czas na roboty".
Dr. Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR) przyznał, że liczba stosowanych w firmach robotów wciąż sytuuje nasz kraj poniżej średniej europejskiej i światowej. Z danych IBnGR wynika bowiem, że w Europie średnio na 10 tys. pracowników przypada 85 robotów, podczas gdy w Polsce to zaledwie 22 roboty. W czele europejskiej stawki pod względem robotyzacji znajdują się Niemcy, gdzie ta liczba wynosi 292 roboty.
"Wynika to stąd, że Niemcy mają więcej kapitału i mniej siły roboczej, podczas gdy my odwrotnie. Przedsiębiorcy mając zasoby siły roboczej intuicyjnie i strategicznie nie przywiązują takiej wagi do inwestycji w roboty. Do tego dochodzi ujawnianie korzyści z ich wykorzystania, bo przedsiębiorca, który w roboty zainwestował i ma pozytywne efekty, idzie dalej w tym kierunku" - uważa Wyżnikiewicz.
Zaznaczył też, że nadal często można spotkać się z przekonaniem, jakoby roboty odbierały miejsca pracy, ale sytuacja ta będzie się zmieniała, ponieważ z rynku pracy płyną sygnały, że w pewnych zawodach zaczyna brakować ludzi.
"Z naszych badań wynika coś innego. Roboty są skoncentrowane w określonej liczbie działalności przemysłowych, co wynika z ich charakteru i specyfiki branży. Z poziomu przedsiębiorstwa trudno zauważyć, że rozwój robotyzacji pociąga za sobą zatrudnienie gdzie indziej, np. w przedsiębiorstwach zajmujących się ich oprogramowaniem, produkcją itp." - zaznaczył Wyżnikiewicz.
Prezes Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości Bożena Lublińska-Kasprzak podkreśliła, że niski poziom robotyzacji odzwierciedla wszystkie słabości polskich firm, np. niskie koszty pracy. Przez to - według niej - myśląc o zwiększaniu wydajności, myślą raczej o zatrudnieniu większej liczby pracowników.
"Dodatkowo do niedawna borykaliśmy się z dwucyfrowym bezrobociem. Wielokrotnie rozmawiałam z pracodawcami, którzy uważali, że wprowadzenie robotów zlikwiduje kolejne miejsca pracy i spotka się to z niekorzystnym odbiorem społecznym. Ponadto polskie firmy mało inwestują w innowacje, ponieważ brakuje na nie kapitału" - dodała szefowa PARP.
Podkreśliła też, że w Polsce coraz łatwiej jest pozyskać dofinansowanie, nawet na bardziej ambitne przedsięwzięcia.
Z kolei zdaniem prof. Mariusza Olszewskiego z Wydziału Mechatroniki Politechniki Warszawskiej, gospodarka w przyszłości będzie wręcz "skazana na roboty".
"Na rynek robotyki wkraczają branże, które do tej pory z robotyzacją produkcji nie miały wiele wspólnego. Kilka dni temu pisałem opinię dla jednej z piekarni, która chce zastosować roboty do formowania bochenków chleba. Mają pewne doświadczenie i wykonane chwytaki. Jest to praca w trudnych warunkach, zwykle w nocy, dlatego zastanawiają się nad ich zastosowaniem" - zaznaczył Olszewski.
Założyciel i właściciel firmy Adamus HT Henryk Adamus zaznaczył, że w Polsce nie brakuje pieniędzy na robotyzację, lecz wykształconych specjalistów, bez których nie jest możliwe skuteczne wdrożenie robotów w produkcji.
"Aby uruchomić 7 robotów, potrzebowałem 18 miesięcy, by wykształcić swoich pracowników w firmie. Żebyśmy mogli zacząć mówić o robotyzacji, dziś potrzebujemy 10 tys., a za dwa lata 20 tys. ludzi wykształconych w tym kierunku, niekoniecznie inżynierów. Wystarczą dwuetapowe szkolenia po trzy miesiące, a reszty uczniowie nauczą się jako pracownicy w firmie" - mówił Adamus.
Dodał też, że aby wykształcić odpowiednich pracowników, na uczelnie techniczne należy ściągnąć dobrze opłaconych specjalistów, ponieważ wielu z nich wyjechało za granicę, a ci, którzy zostali, najczęściej nie znają nowinek. Podkreślił jednak, że mimo tych problemów robotyzacja pozwoliła jego firmie zwiększyć produkcję o 8 do 10 proc.
"U nas nikogo się nie zwalnia, ponieważ w związku z tym powstało wiele nowych stanowisk - kontrola jakości, programowanie itp. To pozwala im też lepiej zarabiać" - spuentował Adamus.
"Zainteresowanie robotami jest coraz większe, to pozytywny sygnał. Jednak patrząc na wyniki badania IBnGR, możemy zauważyć, że w Polsce ciągle jest mała świadomość wykorzystania robotów, które niosą za sobą obniżanie kosztów produkcyjnych, podnoszenie jakości, ale również poprawę bezpieczeństwa czy łatwiejsze planowanie produkcji. To dostrzegają osoby, które te roboty już u siebie mają" - zauważył dr Jędrzej Kowalczyk, prezes Fanuc Polska.
Choć zaznaczył, że zakup robotów wciąż przekracza możliwości większości przedsiębiorców, to jedna z najbardziej opłacalnych inwestycji.
"Robot może pracować nawet do kilkunastu lat. Mogą one poprawić konkurencyjność firmy i zwiększyć jej produkcję, i nawet jeśli ta inwestycja zwraca się długo, jest lepszą inwestycją niż samochód czy budynek" - przekonywał Kowalczyk.
Jak dodał, najprostsze roboty to koszt od 15-20 tys. euro, a najbardziej skomplikowane mechanizmy dochodzą do kilkuset tysięcy euro. "Nie są to rozwiązania dla nas niedostępne, tym bardziej że jesteśmy na drugim miejscu w Europie pod względem pozyskiwania środków unijnych".
Na inną zaletę zastosowania robotów w przedsiębiorstwach - ich uniwersalność - zwrócił uwagę Sylwester Kominek, prezes spółki RoboTrendy.
"Roboty w tej chwili mogą mieć całe zestawy narzędzi, z których same będą korzystać i same je wymieniać, w zależności od tego, jakiego produktu od niego oczekujemy. Dodatkowo mogą one wykonywać wiele czynności jednocześnie. Umożliwia to niewyobrażalną elastyczność linii produkcyjnej, kiedy mając seryjną produkcję, możemy zamawiać produkty indywidualne" - zaznaczył.
Podkreślił też, że paradoksalnie opóźnienie Polski pod względem robotyzacji może być szansą rozwoju, ponieważ polscy przedsiębiorcy będą mogli wdrażać już dojrzałe technologie. "Mam przekonanie, że nasze zakłady budowane teraz, będą miały przewagę konkurencyjną chociażby nad zakładami niemieckimi, które mają starsze maszyny z różnych okresów. To jest dla nas szansa" - dodał Kominek.
Ekspert Business Centre Club Krzysztof Szubert podkreślał, że aby w Polsce rozwijała się robotyzacja, zarówno przedsiębiorcy, jak i państwo powinni w większym stopniu myśleć o przestawianiu się na produkcję.
"Musimy przestawić się na produkcję, ponieważ większość polskich firm to firmy handlowe. To strategiczna decyzja państwa, czy chcemy iść w stronę, w którą poszły Korea Południowa, Japonia czy Chiny - w stronę produkcji" - zaznaczył Szubert.
Jak dodał, z punktu widzenia przemysłu najważniejsze jest, by uczniowie i studenci uczyli się jak najwięcej konkretnych umiejętności, ponieważ przez długi czas uczelnie "kształciły ludzi od niczego". Powodem małej liczby specjalistów jest też - jego zdaniem - przekonanie o niższości szkolnictwa zawodowego, wskutek czego cieszą się one małą popularnością.
Innego zdania była Emilia Maciejewska z Departamentu Kształcenia Zawodowego w Ministerstwie Edukacji Narodowej, według której kształcenie specjalistów rozpoczyna się już w szkołach zawodowych i technikach.
"Szkoły zawodowe są i zaczynają być coraz modniejsze. W tym roku ponad 55 proc. absolwentów gimnazjów wybrało szkoły kształcące w zawodach, zwłaszcza technika. Zawodami, które przygotowują kadry średniego szczebla w dziedzinie robotyki, są np. monterzy mechatronicy kształcący się w trzyletnich szkołach zawodowych czy technicy mechatronicy w czteroletnich technikach" - zaznaczyła
Według Maciejewskiej coraz częstsze są przypadki, kiedy uczniowie jeszcze w trakcie nauki są przedmiotem zainteresowania pracodawców, i znajdują zatrudnienie zaraz po jej ukończeniu.
"Pracodawcy już w trakcie praktyk zawodowych uczniów porozumiewają się z nimi, że zatrudnią ich po ukończeniu technikum. To, że mechatronicy na tym szczeblu nauczania znajdują zatrudnienie potwierdzają dyrektorzy tych szkół" - przekonywała Maciejewska.