Ile w Polsce zarabia naukowiec?
Jeżeli na uczelni doktorant dostaje 4-5 tys. zł, to w koncernie ma na początek 4-5 tys. euro. Na pewno są tam też najlepsze laboratoria. Ale z drugiej strony jest niewola twórcza - mówi
prof. Kazimierz Darowicki, kierownik Katedry Elektrochemii, Korozji i Inżynierii Materiałowej na Politechnice Gdańskiej, z którym rozmawiamy m.in. o wynagrodzeniach naukowców.
16.12.2011 | aktual.: 16.12.2011 14:03
- W tym roku minister Barbara Kudrycka podpisała rozporządzenie, które zmienia wysokość wynagrodzeń dla pracowników na publicznych uczelniach wyższych. Minimum 7 338 zł dla profesorów, 4 892 zł m.in. dla docentów, adiunktów i starszych wykładowców i 2 446 zł dla asystentów czy wykładowców. A mają być jeszcze podwyżki. Do 2015 roku wysokość płacy pracowników naukowych będzie o ok. 40 proc. wyższa niż obecnie. Do tego dodatki funkcyjne, nagrody jubileuszowe, granty. Pracownicy uczelni narzekali od zawsze, że zarabiają mało. Czy to mało?
- Stopień zadowolenia, zwłaszcza z zarobków, to sprawa względna. Jeśli pracownik posiada określone umiejętności, ma do zaproponowania swój czas i wiedzę, to przy pewnym zaangażowaniu rzeczywiście może pozyskać dodatkowe pieniądze prócz kwot, o których mowa w rozporządzeniu. Tak przynajmniej jest w obszarze mojej działalności. W tej chwili możliwości jest wiele.
- A wśród nich?
- Po pierwsze praca dydaktyczna, czyli kształcenie młodzieży. Bardzo poważne zadanie i chyba najważniejsze. Druga możliwość to prowadzenie badań naukowych. Nauczyciel wyższej uczelni powinien udowadniać, że sam robi postępy i w każdej chwili jest w stanie transferować najnowsze osiągnięcia wiedzy na proces dydaktyczny. Stąd konieczność prowadzenia badań. Ale tych badań nie robi się za darmo. Istnieje możliwość pozyskiwania środków z Narodowego Centrum Nauki, z Narodowego Centrum Badania i Rozwoju, z pieniędzy przeznaczonych na aparaturę z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Poza tym marszałkowie poszczególnych województw posiadają środki na naukę. Istnieje też odrębne finansowanie współpracy z zagranicą. No i oczywiście do dyspozycji pracowników naukowych pozostają środki europejskie. Trzecia możliwość to prace wykonywane dla szeroko pojętego środowiska gospodarczego, głównie dla sektora energetycznego, gazowniczego, wodno-kanalizacyjnego, rafineryjnego. Akurat te są charakterystyczne dla naszej
katedry. Z jednej strony są źródłem satysfakcji w działalności inżynierskiej, bo tutaj najważniejsza jest praktyka, nie ma miejsca na błędy. Z drugiej, wiążą się z możliwością pozyskiwania całkiem niemałych pieniędzy.
- Od kogo więc zależy wykorzystanie tych możliwości? Od pracowników czy to jednak kierownicy katedr, władze uczelni muszą stwarzać przestrzeń do takich działań?
- Jeśli kierownik katedry skoncentruje się tylko na dydaktyce, to będzie Wyższa Szkoła Pedagogiczna. Jeżeli skoncentruje się tylko na współpracy ze środowiskiem gospodarczym, to będzie to Instytut Naukowo-Badawczy. Jeżeli skoncentruje się jedynie na nauce, to będzie to Instytut Polskiej Akademii Nauk. Sztuką jest pogodzenie tych trzech płaszczyzn i działanie na całym obszarze naukowo-technologicznym, bo to daje konkretne możliwości i rozwija. Nam w katedrze na razie się to udaje i sądzę, że wszyscy są zadowoleni. Ale to też zależy od władz uczelni i od samych zainteresowanych.
- A co z doktorantami? Narzekają, że zarabiają mało i że większość pieniędzy np. z grantów trafia jednak do opiekunów badań, osób z tytułami, mimo że to oni wykonali największą pracę.
- W tej chwili polska nauka przeżywa zapaść. A przyczyna jest prosta. Gdy zaczyna się manipulować szkolnictwem podstawowym, gimnazjalnym, to tylko kwestią czasu jest, kiedy te manipulacje ujawnią się na wyższych szczeblach nauki. Na uczelniach technicznych mamy problem z tym, że rozpoczynający naukę studenci nie są przygotowani z matematyki, fizyki, a zwłaszcza z chemii. Później kończą studia i stają się doktorantami. Wtedy ci doktoranci, którzy mają lepsze przygotowanie mogą od razu rozpocząć badania i na start mieć ogromne możliwości i rozwoju, i zarobku. Nierzadko już zdarza się, że dostają 4-5 tys. zł miesięcznie. A to ze stypendiów doktoranckich, a to z tzw. stypendiów InnoDoktorant albo z grantów promotorskich. Lecz jeśli ktoś nie potrafi zaproponować tematu na grant promotorski – to w takim razie jest to taki sobie doktorant. Trudno więc oczekiwać, żeby był finansowany. Obecnie jednak większość naszych doktorantów to słabi doktoranci. Niech pani ich zapyta, co są w stanie zaoferować w zamian za te
pieniądze, których oczekują. Choć oczywiście cała masa może też narzekać z powodu niskich zarobków i nawet to rozumiem. Ale sytuację oceniam głównie z perspektywy wydziału chemicznego i dyscyplin związanych z chemią.
- A co z pracownikami, którzy uciekają do wielkich koncernów? Kuszą ich nieporównywalnie większe stawki...
- W tej chwili nauka, która jest też biznesem, realizowana jest w wielkich koncernach. A te koncerny, farmaceutyczne czy z obszaru informatyki, od zawsze zatrudniały najlepszych młodych pracowników. Nie zdarza się, żeby naukowcy, przykładowo z IBM, przechodzili na uniwersytet. Ruch jest tylko w jedną stronę. Jest wiele przyczyn. Na pewno zarobki są tam dużo wyższe. Jeżeli na uczelni doktorant dostaje 4-5 tys. zł, to w koncernie ma na początek 4-5 tys. euro. Na pewno są tam też najlepsze laboratoria. Ale z drugiej strony jest niewola twórcza – naukowiec jest anonimowy, więc brak satysfakcji. Ale uniwersytety zawsze były źródłem młodej kadry dla wielkich koncernów, które dziś są centrami naukowymi. Tak jest i tak będzie.
Anna Dąbrowska
/ak