Szukanie pracy będzie jak... szukanie partnera na portalu randkowym. Na pewno na świecie, bo w Polsce urzędy pracy są ostatnim miejscem, w którym szuka się pracy. - Kolejek pod urzędami pracy nie ma, bo to dłuższy proces. Kolejki do ośrodków pomocy społecznej niestety się powoli tworzą - mówi Wirtualnej Polsce prof. Ryszard Szarfenberg z Uniwersytetu Warszawskiego. Takie będą skutki kryzysu.
Tekst jest częścią cyklu Wirtualnej Polski "Rozmowy o przyszłości". #RazemZmieniamyInternet od 25 lat.
Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: Koronawirus to kryzys gospodarczy. Kryzys gospodarczy oznacza powrót biedy w Polsce?
Prof. Ryszard Szarfenberg: Fala biedy jest nieunikniona, nie mam wątpliwości. Dla naszej rozmowy możemy ją nazwać "koronabiedą", bo będzie wywołana właśnie przez skutki gospodarcze wirusa. I jeżeli miałbym prognozować skalę, to zamiast fali używałbym niestety sformułowania tsunami.
Tsunami?
Tsunami.
Na razie jednak nie widać ani fali, ani tsunami. Prognozy gospodarcze nie są najlepsze, ale kolejek pod urzędami pracy jeszcze nie ma. Kolejek pod ośrodkami pomocy społecznej też nie.
I jest pan w częściowym błędzie. Kolejek pod urzędami pracy nie ma, bo to dłuższy proces. Kolejki do ośrodków pomocy społecznej niestety się powoli tworzą. Mogę tylko zgadywać, że środki do życia straciły osoby, które dorabiały, pracowały w szarej strefie. Zostały bez tej możliwości i bez niczego.
Bezrobocie się dopiero pojawi. Przy takiej skali światowego kryzysu, wywołanego przez koronawirusa, naiwnym jest sądzić, że wzrost liczby osób bez pracy ominie Polskę. Dziś pocieszamy się danymi krótkoterminowymi. Nie widzieliśmy szturmu na urzędy w ostatnim miesiącu, więc zakładamy, że go już nie będzie. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.
Zwolnienia są rozciągnięte w czasie.
Część firm wysłała pracowników na przymusowy urlop, część na bezpłatny, inni nie są zwolnieni, ale "na gębę" dogadali się, że wypłaty będą mniejsze lub symboliczne. A część jest właśnie na okresie wypowiedzenia. Niektórzy przejadają oszczędności i szukają nowej pracy. Skalę problemu zobaczymy dopiero po wielu miesiącach.
Wtedy, gdy skończą się oszczędności?
Najpierw przyjdzie lipiec i sierpień, gdy skończą się okresy wypowiedzenia u tych osób, które straciły pracę w pierwszych tygodniach koronawirusowego kryzysu. Później przyjdzie moment, gdy oszczędności będą na wykończeniu, a pracy wciąż nie będzie. Liczba etatów w gospodarce już się drastycznie skurczyła. A przecież to dopiero pierwszy moment.
Nie wiemy, ile biznesów wróci do pełni życia. Dla części może już nie być miejsca na rynku. W końcu, czy restauratorowi wciąż będzie się opłacała knajpa w centrum miasta, gdy przyjdzie tylko połowa klientów? To są pytania, na które odpowiedzi biznes właśnie będzie poznawał. A wraz z nimi mogą przyjść kolejne zwolnienia.
Nawet najbardziej optymistyczne scenariusze zakładają wzrost bezrobocia. Jeżeli przyjmiemy, że podskoczy z obecnych 5 do 10 proc. to mówimy o niemal milionie dodatkowych osób bez pracy. Każda liczba w tym wypadku jest dramatem, którego Polska nie pamięta. Od prawie 20 lat się rozwijamy. Najgorsze bezrobocie było w latach 2002-2004 osiągając 20 proc. Dla wielu to bardzo odległa przeszłość.
Z danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wynika, że spod parasola ubezpieczeń wylecieli głównie… młodzi ludzie. Oni stracili pracę. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu to ich zwalniano, a nie oni się zwalniali.
Wiele osób odczuje na własnej skórze kolosalne zubożenie. Jednego miesiąca zarabiali średnią krajową 5 tys. zł brutto na umowie o pracę. Drugiego miesiąca nie mają nic lub w wariancie optymistycznym mają kilkaset złotych zasiłku dla bezrobotnych, o ile w ogóle się na niego załapią.
Wiele gospodarstw domowych spadnie poniżej progu ubóstwa. Przypominam, że minimum egzystencji w Polsce wynosi niewiele ponad 500 zł na jednego członka rodziny. Minimum socjalne jest około dwa razy wyższe. I tak są to pieniądze, które nie zabezpieczają wszystkich podstawowych potrzeb. Najbliższe miesiące pokażą skalę problemu.
I ci ubodzy bezrobotni pójdą do urzędów pracy i…
… i przeżyją szok. Albo nawet kilka. Po pierwsze, że zasiłek dla bezrobotnych nie jest automatyczny. Nie dostaje się pieniędzy od pierwszego dnia, nie dostaje się pieniędzy od chwili rejestracji w urzędzie pracy. Mało tego, w Polsce uprawniona do zasiłku jest mniejszość bezrobotnych. Po drugie, okaże się, że urząd pracy… nie jest miejscem, do którego przychodzi się w poszukiwaniu pracy.
Jak to?
Gdzie by pan zaczął szukać zajęcia dla siebie? Gazety, ogłoszenia, portale z ogłoszeniami, serwisy pracy. Urząd pracy na tej liście jest ostatni, o ile w ogóle się pojawia.
W Polsce panuje silne przeświadczenie o tym, że urząd pracy nie jest miejscem, w którym czeka praca, w szczególności dla osób z wyższym wykształceniem. Tam się idzie dopiero w sytuacji podbramkowej. Ostatecznej, gdy wszystkie inne sposoby zawiodły.
To brzmi smutno.
Też wolałbym inny świat. Ugrzęźliśmy w Polsce w przekonaniu, że bezrobocie nie jest problemem, bo jest na niewielkim poziomie, więc urzędy pracy nie muszą być reformowane. To błąd. To nie powinno być miejsce, które oferuje tylko zasiłek dla bezrobotnych, ale również kompleksowe usługi szkolenia, przeszkalania, zdobywania nowych kwalifikacji. Mało kto pamięta, ale jeszcze kilka lat temu urzędy pracy wspierały się zewnętrznymi agencjami pracy przy poszukiwaniu zatrudnienia dla bezrobotnych. W tym punkcie jesteśmy.
A zamiast być urzędami do wypłacania pieniędzy, powinny być miejscem wielu nowoczesnych usług.
A wolałby pan świat, w którym zasiłek dla bezrobotnych jest wypłacany pierwszego dnia zwolnienia?
A czemu nie? Tracę pracę, dostaję 60-70 proc. poprzedniej płacy i mam pół roku na znalezienie nowego zatrudnienia. To tworzy pewien komfort psychiczny. Sprawia, że ludzie mniej boją się utraty zatrudnienia, a stresów i tak mamy dużo w dzisiejszym świecie.
Nie boją się też wyłudzania i czekania przez sześć miesięcy na pracę.
Kwestią podstawową w normalnych czasach będzie zachęcanie ludzi do tego, żeby tej pracy poszukiwali aktywnie od pierwszego dnia, a nie od ostatniego. Zasiłek powinien być tylko częścią całego pakietu rozwiązań. Urząd pracy powinien oferować dobrej jakości usługi związane z pracą.
To oczywiście też kwestia mentalności. I udowodnili to Finowie, którzy sprawdzili, jak szybko pracy zaczynają szukać ci, którzy mają zapewniony zasiłek bez żadnego wymuszania aktywności i ci, którzy nie mają tej pewności, ale muszą odbywać szkolenia lub szukać zatrudnienia, by dostać pieniądze. Obie grupy zakończyły eksperyment z podobnymi wynikami. Z kolei po szkolenia poszli też ci, którzy w ogóle tego nie musieli robić.
Gdzie Finlandia, gdzie Polska.
Oczywiście, że to dwa różne światy. Bezrobotny nie jest przegranym w kraju, w którym oferowane są mu nowoczesne usługi doradztwa i szukania pracy. Liczę na to, że będą się rozwijały automatyczne platformy, które będą łączyć pracownika z ofertą pracy. Napisanie algorytmów, które uwzględnią doświadczenie, wiedzę i umiejętności poszukującego pracy z wymaganiami oferującego ją, nie jest najbardziej wymagającą czynnością. Prywatne firmy już w tę stronę zmierzają, państwowy system zdaje się być ślepy na te nowinki.
W zasadzie to poszukiwanie pracy mogłoby wyglądać jak szukanie partnera na portalu randkowym. Zakładam na dodatek, że znalezienie drugiej połówki jest zdecydowanie trudniejsze, a jednak znalezienie miłości romantycznej przez internet nie jest niczym nadzwyczajnym.
I niby serwisy z ogłoszeniami o pracę miałby garściami czerpać z serwisów randkowych? Taki odpowiednik Tindera, ale dla pracowników i pracodawców?
To oczywiście tylko przykład. Chodzi jednak o to, że sam proces dopasowania pracownika do potencjalnego pracodawcy można wyraźnie uprościć, zautomatyzować i przyśpieszyć. W końcu sami mówimy, że pracy i pracownika się szuka. Problemem obu stron jest brak kontaktu. Algorytmy i sztuczna inteligencja mogłaby zdecydowanie pomóc.
I tak ma wyglądać rynek pracy za 10, 15, 25 lat?
W krajach rozwiniętych z pewnością będzie tak wyglądał. Są już przykłady rządowych portali z pracą, które właśnie do tego służą. Urzędy pracy wciąż pozostaną, m.in. dla tych, którzy mają słabszą pozycję na rynku pracy.
Na jaki kraj powinniśmy zerkać pod względem wzorów?
Reformy zasiłków i usług rynku pracy są zaawansowane w wielu krajach, w tym w Wielkiej Brytanii i w Niemczech. W poprzedniej dekadzie oba kraje postawiły na rozbudowanie pakietów szkoleń, ale równocześnie na uporządkowanie kwestii zasiłkowych. W Polsce pod względem wsparcia finansowego dla osób bez pracy jest prawdziwy miszmasz. Część zadań mają na głowie urzędy pracy, część ośrodki pomocy społecznej, nikt nie czuje się odpowiedzialny w pełni. Zachód już sobie z tym poradził.
W kwestii zasiłków w Polsce na razie są tylko obietnice dot. wysokości.
Trudno mi to zrozumieć. Zasiłki dla bezrobotnych można było zwiększyć w pierwszej, drugiej, trzeciej tarczy antykryzysowej. Zaraz pojawi się czwarta, a konkretów brak. Tymczasem pojawiły się argumenty, że podnoszenie zasiłków dla bezrobotnych to zachęcanie do zwalniania.
Tyle samo logiki ma stwierdzenie, że bez urzędów pracy nie będzie bezrobocia. Pracodawca, który musi zwolnić ze względu na wynik finansowy, po prostu to zrobi. Los pracownika, niestety, nie będzie go wiele obchodził. Wysokie zasiłki nie zachęcają do wyrzucania potrzebnych pracowników. Niskie zasiłki nie zniechęcą.
Wydaje mi się, że prawda jest prostsza. Rządzący najpierw postawili na utrzymanie miejsc pracy. W drugiej kolejności będą pracować nad losem tych, którzy tę pracę stracili. Nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania, bo pomiędzy jedną a drugą akcją mija czas. A przecież ludzie bez środków do życia go nie mają.
Z drugiej strony w tej chwili widzimy pełen zbiór pomysłów, dla każdego coś innego. Samozatrudnieni mogą liczyć na hojne wsparcie w postaci postojowego i bezzwrotnej pożyczki. Osoby na umowie cywilnoprawnej pożyczki bezzwrotnej nie dostaną, ale 2 tys. zł postojowego już tak. Z kolei etatowcy dostają teraz obniżki płac. Jeszcze mniej dostaną, gdy trafią na bezrobocie. Zaraz niektórym za to na konto wpadnie bon turystyczny, który ma wynosić 1000 zł.
To oczywista niesprawiedliwość. Najłatwiej to pokazać na przykładzie informatyka, który jest jednoosobową działalnością gospodarczą i jego zarobki skurczyły się z 15 do 10 tys. zł. Dostanie pełen pakiet wsparcia. Inny informatyk, nawet jego kolega, który pracował na etacie i go stracił, może liczyć tylko na zasiłek dla bezrobotnych.
To rodzi frustrację.
To przemyślenia na dziś. Słuszne, ale nic z nimi nie da się zrobić. Polski rynek pracy od dawna jest zdominowany przez pomieszanie z poplątaniem. Nikt nie kwestionuje już nawet tego układu. Więc i frustracja szybko minie.
Dochód podstawowy, czyli pieniądze dla każdego to jakieś rozwiązanie?
To temat, który wraca przy okazji każdego kryzysu. Dochód podstawowy to koncepcja, która zakłada bezwarunkowe świadczenie pieniężne wypłacane regularnie przez państwo wszystkim dorosłym obywatelom. Bez kryteriów behawioralnych takich jak podejmowanie pracy lub szukanie pracy, ale również bez kryterium dochodowego. Pieniądze dla każdego. To oczywiście program wart gigantyczne pieniądze, którego szanse na wejście są… niskie.
Dlaczego?
Bo przy dochodzie podstawowym, który miałby w jednym skupiać zabezpieczenie finansowe obywateli, dość szybko pojawiają się kontrowersje. Pierwsza to tworzenie kryteriów odcinających bogatych od świadczenia. Dość łatwo zapytać, dlaczego najbogatsze osoby w Polsce miałyby dostawać co miesiąc tyle samo, co najbiedniejsze osoby w Polsce.
Głównym założeniem tego systemu jest zapewnienie każdemu niezbędnych środków utrzymania. Klasyczna opieka społeczna ma jasne uzasadnienie w motywie wsparcia potrzebujących i ubogich. Jakie zatem uzasadnienie ma dochód podstawowy? To alternatywa dla innych opcji zabezpieczenia obywateli - zasiłków, rent, wsparcia. U niektórych to strategia na rzecz zmniejszania nierówności, bo to rozwiązanie wymaga znacznego zwiększenia redystrybucji poprzez podatki dochodowe.
Koszt takiego rozwiązania, jakich kryteriów byśmy nie przyjęli, jest gigantyczny. A to już sprawia, że pomysł uważny jest za mało realny. Czymś innym jednak jest gwarantowany dochód podstawowy na czas kryzysu. Na przykład na trzy miesiące, pół roku. Koszt nie byłby już tak duży. Jeszcze mniejszy, gdy wprowadza się kryterium dochodowe, co wybrały Stany Zjednoczone Ameryki - każdy obywatel mający dochody do 75 tysięcy dolarów otrzyma świadczenie, by pobudzać spadającą konsumpcję.
To jak w takim razie będzie wyglądać wsparcie dla Polaków za 25 lat? Skoro nie będzie to akurat dochód podstawowy.
Za 25 lat? Wielu chciałoby to wiedzieć. Jestem przekonany, że zostanie z nami program "Rodzina 500+". Oczywiście będzie waloryzowany, kwota się zmieni, może nazwa. Cel jednak się nie zmieni. Im większy problem będzie miała Polska z demografią, tym większy nacisk będzie na finansowanie takich programów.
Wydaje mi się, że pod pewnymi względami jesteśmy w tej chwili na poziomie… Niemiec z lat 90. Tam wtedy pojawił się Kindergeld, czyli odpowiednik polskiej "Rodziny 500+". Po latach Niemcy zmienili jednak podejście i oprócz finansów ważna stała się infrastruktura rodzinna i edukacyjna. Żłobki, przedszkola, szkoły. To stało się elementem tej układanki i jestem przekonany, że i w Polsce do tego dojdziemy.
A jeżeli chodzi o inne programy? Kolejne 25 lat to kilka kampanii wyborczych. Zapewne przyniosą nam wiele ciekawych rozwiązań, które zbudują rozwinięte państwo opiekuńcze (śmiech).
Profesor ucz. Ryszard Szarfenberg. Politolog, ekspert polityki społecznej z Uniwersytetu Warszawskiego, przewodniczący EAPN Polska.