Koniec wykorzystywania Polaków w rzeźni Tönnies?
Do biur koncernu Tönnies, w którego rzeźni w okropnych warunkach pracowali Polacy, wkroczyli w środę prokuratorzy - pisze "Gazeta Wyborcza".
13.09.2007 11:45
Prokuratorzy, policjanci, funkcjonariusze Krajowego Urzędu Kryminalnego (odpowiednik ABW)
z Nadrenii Północnej-Westfalii i policji skarbowej z Bielefeld przeszukali 30 mieszkań i biur rozrzuconych po całych Niemczech, a nawet na Cyprze. Zabrane zostały głównie firmowe dokumenty.
Jak dowiedziała się "GW", prokuratura podejrzewa kierownictwo Tönnies o oszukiwanie partnerów w interesach, zarówno dostawców, jak i odbiorców przerobionego mięsa. Koncern mógł także uczestniczyć w "nielegalnym przekazywaniu pracowników".
Wszystko wskazuje na to, że chodzi tu o Polaków, których polskie firmy delegowały do pracy w wielkiej rzeźni koncernu w Rhedzie Wiedenbrück, gdzie wykorzystywano ich do cna. Dzięki taniej sile roboczej z Polski i Rumunii Tönnies stał się europejskim potentatem w branży mięsnej. To właśnie zagraniczni pracownicy stanowią większość pracowników koncernu.
Według ustaleń dziennika, w Rhedzie Wiedenbrück Polacy harowali przez siedem dni w tygodniu po 12 godzin na dobę, za co dostawali mniej niż 4 euro na godzinę. Choć pracowali nocami, niewielu z nich zarabiało 1000 euro miesięcznie.
Koncern nie zapewniał im ciepłych ubrań roboczych, tolerował też poniżanie przez polskich nadzorców robotników pracujących przy taśmach z mięsem. Za najmniejsze uchybienia wlepiano po 50 euro kary. Polaków upychano po 20 osób w rozsianych po okolicy zdewastowanych domkach jednorodzinnych. Robotników nie ubezpieczano, bagatelizowano wypadki przy pracy.
Po wielu artykułach w polskiej i niemieckiej prasie, Tönnies zapowiedziało poprawienie losu pracowników. Warunki pracy i życia jednak się nie zmieniły, Polakom zabroniono za to rozmawiać z obcymi (czyli dziennikarzami i związkowcami) ani wpuszczać ich do mieszkań.
Śledczy, którzy wkroczyli w środę do Tönnies, nie zajęli się jednak wykorzystywaniem Polaków, ale ich statusem prawnym. Uznali, że firma, wynajmując pracowników od polskich pośredników, złamała przepisy o delegowaniu personelu z zagranicy. W Niemczech Polakom nie wolno pracować bez zezwolenia, firmy wynajmują zgodnie z unijną dyrektywą usługową pracowników od naszych firm.
Jeżeli prokuratura udowodni przed sądem, że delegowanie Polaków czy Rumunów było fikcją, a obcokrajowców przyjmowano do pracy bez odpowiednich umów i innych dokumentów, to koncern czekają wielkie grzywny, a szefostwo może nawet trafić do więzienia - czytamy w "Gazecie Wyborczej". (meg)