Koreańskich niewolników jest w Polsce więcej
Minister skarbu i Państwowa Inspekcja Pracy
już badają sprawę zatrudnienia koreańskich robotników w Stoczni
Gdańskiej. "Gazeta Wyborcza" znalazła kolejne miejsce, do którego
reżim Kim Dzong Ila wysłał ludzi
27.03.2006 | aktual.: 27.03.2006 13:03
Minister skarbu Wojciech Jasiński polecił swej delegaturze na Pomorzu sprawdzić, co można zrobić dla szóstki koreańskich spawaczy pracujących po kilkanaście godzin dziennie pod nadzorem partyjnego politruka. - _ Już pracujemy nad rozwiązaniami _- zapewnia rzecznik ministerstwa Marcin Mazurek.
Po piątkowym artykule "Gazety Wyborczej" sprawą zajęła się też Państwowa Inspekcja Pracy. W poniedziałek poda wyniki kontroli przeprowadzonej w Stoczni jeszcze w piątek.
Wstępne ustalenia potwierdziły doniesienia gazety: spawacze nie mają umowy o pracę ani o dzieło i nie dostają do ręki pieniędzy, które stocznia wypłaca za ich pracę.
Pensje prawie w całości zabiera nominalny pracodawca Koreańczyków - państwowa fabryka Pyongyang General Construction, która "wypożycza" robotników w ramach "usługi eksportowej".
- _ Taka organizacja "kontraktu" związuje nam ręce i nie pozwala na nałożenie kary komukolwiek odpowiedzialnemu za tych ludzi _- przyznaje Mieczysław Szczepański, zastępca okręgowego inspektora pracy w Gdańsku.
Spawacze z Gdańska to nie jedyni Koreańczycy, których reżim Kim Dzong Ila wysłał do naszego kraju.
We wsi Kleczanów od kilku lat kolejne grupy robotników pracują w sadzie Stanisława Dobka, prezesa miejscowego oddziału Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Koreańskiej.
Dobek - w Polsce nieznany poza swoją gminą Obrazów w woj. świętokrzyskim - w KRLD przyjmowany jest jak członek rządu. Kim Dzong Il nadał mu najwyższe odznaczenie koreańskie dla cudzoziemców. Dobek pokazywany był w północnokoreańskiej telewizji i rządowej prasie. Od 2002 roku reżim przysyła mu do Kleczanowa darmową siłę roboczą.
Robotnicy rolni z Koreańskiej Republiki Ludowej mieszkają i pracują u Dobka, a gdy trzeba, również w świniarni sąsiada - także działacza TPPK.
Formalnie Koreańczycy są "praktykantami". Ich "praktyka" to ciężka praca od rana do wieczora - za jedzenie i dach nad głową oraz skromne kieszonkowe.
Czas wolny od pracy wypełnia im partyjny nadzorca. Co robią? Głównie czytają słuszną ideologicznie literaturę.
O zatrudnieniu koreańskich robotników w Kleczanowie nie wiedzą ani wójt gminy, ani starosta powiatowy, ani Urząd Wojewódzki w Kielcach, który prowadzi rejestr wszystkich zatrudnionych na terenie województwa obcokrajowców. To prywatny gułag - podkreśla "Gazeta Wyborcza". (PAP)