Krew też jest towarem. I to honorowo-dochodowym

Choć krwiodawcy oddają krew honorowo, to jej składniki są odsprzedawane firmom medycznym i szpitalom. Wszystko między innymi dlatego, że w Polsce nadal nie powstało laboratorium frakcjonowania osocza. Gdyby nie odsprzedaż, przeterminowaną krew trzeba byłoby zutylizować. I dodatkowo za to zapłacić.

Krew też jest towarem. I to honorowo-dochodowym
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

23.04.2012 | aktual.: 24.04.2012 17:01

Od początku roku osoby chcące oddać krew muszą podpisywać nowe kwestionariusze. Oprócz standardowych pytań o przebyte choroby, aktualny stan zdrowia czy ostatnie podróże zagraniczne pojawiła się też kontrowersyjna klauzula o możliwości przekazania pobranej krwi lub jej składników za opłatą szpitalom lub firmom farmaceutycznym.

- To jest bardzo niedobry pomysł. Dla ludzi ważną rzeczą jest, by w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie mogli oddać krew honorowo, wiedząc, że ona później za darmo trafi do kogoś, kto jej potrzebuje - zauważa bioetyk prof. Jan Hartman.

Krew towarem od lat

Problem w tym, że choć wcześniej takiego zapisu nie było, to honorowo oddawana krew odsprzedawana jest w naszym kraju niemal od zawsze. Płacą za nią regionalnym centrom krwiodawstwa i krwiolecznictwa (RCKiK) nawet publiczne szpitale.
- Choć krwiodawca teoretycznie oddaje krew za darmo, to przecież my tu już za darmo nie pracujemy - mówi anonimowo pielęgniarka pracująca w jednym z RCKiK, która dodaje, że jak kilka lat temu zarabiała niecałe 2 tys. zł, tak tyle samo zarabia i dziś. - Szpitale płacą za tzw. worek, czyli to, do czego pompowana jest krew. Tylko jego koszt to już 170 zł. Do tego dochodzą badania krwi, które gdyby ktoś chciał wykonać na mieście, musiałby zapłacić pewnie powyżej 500 zł. To wszystko są nasze koszty - dodaje.

Po ile krew jest sprzedawana? Na przykład jednostka osocza (250 ml) kupowanego przez szpital kosztuje ok. 135 zł. Pacjent za nią już jednak oczywiście nie płaci.
- Opłaty pobierane przez centra krwiodawstwa są traktowane jako zwrot kosztów, które centra ponoszą w związku z pobraniem, badaniem, przechowywaniem i przygotowaniem krwi do wydania celem wykorzystania przez pacjentów - mówi Agnieszka Beniuk-Patoła, dyrektor Narodowego Centrum Krwi. Podkreśla, że "praktycznie 100 proc." z najczęściej stosowanego w lecznictwie Koncentratu Krwinek Czerwonych jest wykorzystywanych w polskim lecznictwie.

- Może dojść do sytuacji, że z krwi polskiego honorowego krwiodawcy będzie wytwarzany lek sprzedawany na rynkach zagranicznych - przyznaje Marek Deryło z Biomedu Lublin, który jako jedyna stricte polska firma odkupuje krew i osocze od RCKiK.

Jego firma produkuje na polski rynek krwiopochodne leki, takie jak immunoglobuliny anty-D ratujące przy porodzie życie matce i dziecku w przypadku konfliktu serologicznego. Gdyby nie kupowała krwi, to leków by nie było.

Biomed Lublin przetwarza też razem z francuskim laboratorium część polskiego osocza. To jeden ze składników krwi, z którym Polska nie potrafi sobie od lat poradzić. Jedną trzecią pozyskanego od krwiodawców osocza wykorzystują nasze szpitale, reszta w większości zalega w magazynach (osocze ma dużo dłuższy termin przydatności niż czysta krew).

Ponieważ od lat w naszym kraju nie ma laboratorium do frakcjonowania osocza, więc za powstające z niego bardzo drogie leki na białaczkę czy hemofilię płacimy około 100 mln zł rocznie zagranicznym koncernom. I choć próby postawienia laboratorium sięgają 1995 roku, to na razie skończyło się tylko na głośnej aferze LFO i sięgających nawet 1,5 mld zł stratach służby zdrowia.

Tymczasowym rozwiązaniem jest umowa z niemiecką firmą CSL Plasma, która odkupuje od nas nadmiary osocza. Gdyby nie to, cenny składnik honorowo oddanej krwi nie tylko nikomu by nie pomógł, ale musiałby zostać zniszczony. I za to też trzeba byłoby zapłacić!

Kiedy więc wreszcie powstanie laboratorium? Ministerstwo Zdrowia nie potrafiło nam dokładnie powiedzieć - po tygodniu oczekiwania dostaliśmy jedynie link do informacji prasowej o tym, że minister Bartosz Arłukowicz przyjął uchwałę, na mocy której laboratorium postawi szwajcarski koncern Octopharma. Gdzie, jak i kiedy? Tego ministerstwo nam już nie zdradziło.

- Obecnie nie jest znany konkretny termin powstania polskiego laboratorium do frakcjonowania osocza. Ministerstwo Zdrowia jest w trakcie procedowania warunków porozumienia z inwestorem - informuje nas z kolei dyrektor Narodowego Centrum Krwi.

Honorowo, bo bez pieniędzy

Afera z LFO, umowa z Octopharmą czy sprzedaż polskiego osocza do Szwajcarii za 57-67 euro za litr (dane NCK) pokazują, że krew to jednak pewien biznes. Zarabiają na niej nawet RCKiK. Jako jedne z nielicznych publicznych placówek służby zdrowia są dochodowe. Na przykład ze sprawozdań finansowych RCKiK we Wrocławiu wynika, że w 2009 roku zysk wyniósł 4 mln zł, a rok później 2 mln zł.

Centra przed paru laty przeszły gruntowną i kontrowersyjną reformę. Zrezygnowano z mniejszych przyszpitalnych punktów głównie przy szpitalach, gdzie można było oddawać krew zawsze, a postawiono na krwiobusy. W konsekwencji na przykład na Mazowszu nie ma punktu krwiodawstwa w blisko ćwierćmilionowym Radomiu. W zamian krew oddać można w busie, który przyjedzie do szkoły, fabryki czy na festyn. A to sprawia, że coraz więcej krwiodawców to osoby przypadkowe, a w mniejszym stopniu honorowi krwiodawcy z długim stażem.

Przeciw honorowo oddawanej krwi "odsprzedawanej koncernom” buntują się na forach internetowych wszyscy. Pojawiły się nawet zarzuty o handel narządami.
- Czy to jest naprawdę honorowo? Przecież krwiodawcy dostają osiem czekolad, zwolnienie lekarskie z pracy ze 100 proc. zwrotem, do tego mogą sobie krew odliczyć od podatku. A jeśli ktoś odda 18 litrów, to po Warszawie jeździ za darmo komunikacją miejską - odpowiada im pielęgniarka z RCKiK.

Choć krew jest częściowo odsprzedawana, pieniędzy do ręki w Polsce za oddanie cennego płynu dostać nie można (nie dotyczy to bardzo wąskiej grupy dawców grup rzadkich, którzy dostają ekwiwalent pieniężny za utracony zarobek w czasie oddawania krwi, ale w zamian muszą prowadzić zdrowy tryb życia, brać leki i być dostępni 24 godziny na dobę). Zdaniem prof. Jana Hartmana nie jest to uczciwe rozwiązanie.
- Moja propozycja jest taka, aby krwiodawca miał wybór. Oddaje całość honorowo albo część honorowo, a część za pieniądze na warunkach komercyjnych. Trzeba pamiętać, że nie ma nic złego w tym, że ktoś oddaje krew za gotówkę. To nie jest nerka, której sprzedaż powoduje uszczerbek na zdrowiu. Oddanie krwi nie ma na nasze zdrowie prawie żadnego wpływu - mówi bioetyk.

- Odnosząc się do kwestii odpłatnego oddawania krwi informuję, że Rada Europy zaleca i promuje zasady samowystarczalności dzięki dobrowolnemu i bezinteresownemu oddawaniu krwi - pisze z kolei rzecznik prasowa Ministerstwa Zdrowia Agnieszka Gołąbek w oświadczeniu na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia.

Pomysł komercjalizacji krwiodawstwa w Polsce nie podoba się też firmom farmaceutycznym. Dziś nie mają one prawa otwierać punktów krwiodawstwa, monopol na to ma jedynie publiczne RCKiK.

- To nie jest kwestia zakupu tylko autobusu do poboru krwi, ale całego zaplecza. Postawienie takiego prywatnego centrum krwiodawstwa to jest koszt, podejrzewam, w granicach 100 mln zł. Polskich firm na to nie byłoby stać - zauważa Marek Deryło z Biomedu Lublin. - Można pomyśleć o prywatyzacji regionalnych centrów krwiodawstwa. Tylko kto je kupi? Zagraniczne koncerny, które zaczną płacić krwiodawcom, ale z czasem stracą szpitale i pacjenci. Firmy będą chciały zmaksymalizować swoje zyski i krew będą odsprzedawać drogo - dodaje.

Jak opisuje, skończy się tym, że krwiodawca zamiast czekolad dostanie 400 zł, ale gdy ktoś z jego rodziny zachoruje i będzie potrzebny lek krwiopochodny, to zapłaci za niego 4 tys. zł. Choć więc zapisy o odsprzedaży wydają się kontrowersyjne, to póki co nikt lepszego rozwiązania nie wymyślił.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)