Leśnicy wycenili blokadę wycinek w Puszczy. Wzywają protestujących do płacenia
15,3 tys. zł - na tyle Zakład Transportu i Spedycji Lasów Państwowych wycenił jeden dzień przestoju sprzętu służącego do wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej. Protestującym wysyła wezwania do zapłaty i grozi sądem. Ich dane otrzymał od policji.
05.07.2017 | aktual.: 05.07.2017 09:02
Leśnicy przechodzą do kontrataku za blokowanie usuwania drzew z Puszczy Białowieskiej. Osoby zaangażowane w protest dostają pisma od kancelarii reprezentującej Zakład Transportu i Spedycji Lasów Państwowych w Giżycku. To jego sprzęt i pracowników powstrzymywali przedstawiciele Greenpeace i innych organizacji.
Piotr, który brał udział w blokadzie, dostał wezwanie do zapłaty 15,3 tys. zł. To kwota wyliczona za 8 czerwca. Według zakładu ciężki sprzęt miał wówczas pracować przez 15 godzin. W ciągu jednej godziny jest w stanie usunąć 20 m sześć. drewna, a 1 m sześć. leśnicy wyceniają na 51 zł. - W piśmie mowa jest o solidarnej zapłacie, czyli jako wszyscy protestujący możemy się zrzucić, przekazać pieniądze i będzie po sprawie - wyjaśnia Piotr. Dodaje jednak, że nie ma zamiaru płacić.
- Z tego, co się orientuję, to pismo nie ma żadnej mocy prawnej. Nie wiem jeszcze, jakie kroki podejmę później. Na razie jednak nie zamierzam reagować - mówi uczestnik protestów.
Leśnicy zamierzają jednak odzyskać pieniądze w każdy prawnie możliwy sposób. - Ja muszę płacić ludziom wynagrodzenia, muszę płacić podatki, muszę utrzymać zakład. Żeby istnieć na rynku, muszę zarabiać - tłumaczy w rozmowie z polsatnews.pl Jerzy Rosiński, dyrektor Zakładu Transportu i Spedycji Lasów Państwowych w Giżycku.
Dane od policjantów
Uczestnicy protestów zastanawiają się także, jak właściciel sprzętu wszedł w posiadanie ich danych osobowych i dokładnych adresów. - To jest ciekawe. Spisywała nas policja, a pisma przychodzą w imieniu firmy usuwającej drzewa. Mam wątpliwość, czy nie złamano tu przepisów dotyczących ochrony danych osobowych - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską uczestnik blokady.
Policjanci w swoich działaniach powołują się na zapisy zawarte w Ustawie o ochronie danych osobowych. Czytamy w nich, że "przetwarzanie danych jest dopuszczalne tylko wtedy, gdy (…) jest to niezbędne dla wypełnienia prawnie usprawiedliwionych celów realizowanych przez administratorów danych albo odbiorców danych, a przetwarzanie nie narusza praw i wolności osoby, której dane dotyczą".
W dalszej części doprecyzowano, że "za prawnie usprawiedliwiony cel, o którym mowa w ust. 1 pkt 5, uważa się w szczególności (…) dochodzenie roszczeń z tytułu prowadzonej działalności gospodarczej".
Aktywiści wciąż jednak mają wątpliwości co do legalności przekazania danych. - Żeby policja mogła w takiej sytuacji przekazać dane firmie, potrzebowałaby szczególnej podstawy prawnej. Przepisy o ochronie danych osobowych wskazywane przez policję są niewystarczające - argumentuje w rozmowie z polsatnews.pl Dorota Głowacka, prawniczka specjalizująca się m.in. w prawie do prywatności z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.