Medal olimpijski wart nawet 3 mln zł

We współczesnym sporcie talent nie wystarczy. Medal olimpijski ma też konkretny wymiar finansowy. Przyszłe olimpijskie złota Justyny Kowalczyk kosztować mogą nas nawet kilka milionów złotych.

Medal olimpijski wart nawet 3 mln zł
Źródło zdjęć: © AFP | GIUSEPPE CACACE

20.12.2013 | aktual.: 24.12.2013 08:28

18 mln zł - tyle wynosi tegoroczny budżet Polskiego Związku Narciarskiego. Choć związek opiekuje się kilkoma tysiącami sportowców, to 15 proc. tej kwoty trafi do Teamu Kowalczyk.

Letnie obozy, zimowe wyjazdy, trenerzy, fizjoterapeuci, serwismeni, sprzęt treningowy - to wszystko olbrzymie koszty. Ponieważ nasza najlepsza biegaczka jako potencjalna medalistka olimpijska traktowana jest przez resort sportu priorytetowo, więc ministerialna dotacja dla niej w 2013 roku sięgnie 1,83 mln zł. To jednak nie wszystko. Nawet blisko 2 mln zł rocznie to dla drużyny Kowalczyk za mało. Około miliona złotych dorzuca więc jeszcze sam PZN. To pieniądze pozyskane od sponsorów. W sumie związek rocznie musi więc wysupłać nawet 2,7- 3 mln zł, z czego niecałe 2 mln pochodzi z ministerialnej dotacji. Sporo? Nie, gdy sprawdzi się, na co dokładnie idą te pieniądze.

- Dziś z Justyną Kowalczyk współpracują zatrudnieni przez związek trener Aleksander Wierietielny i jego asystent Rafał Węgrzyn. Do tego dochodzą serwismeni Are Mets i Pepe Koidu z Estonii, nasz Mateusz Uciak oraz Ulf Olsson ze Szwecji - tłumaczy Grzegorz Mikuła, sekretarz generalny PZN.

Ostatni z wymienionych dołączył do drużyny w tym roku. Wcześniej pracował z ekipą norweską, więc tani nie był. To jednak inwestycja stricte pod olimpijski start.
- Ulf jest znanym specjalistą, szczególnie od przygotowania nart do stylu łyżwowego. Zawody Pucharu Świata w Soczi w ubiegłym sezonie pokazały, że by na najwyższym poziomie przygotowywać narty mamy trochę za mało ludzi. W Rosji było tak, że w pewnym momencie nartami do stylu klasycznego zajmował się tylko jeden serwismen, bo reszta miała inne ważne obowiązki. Jak się to później skończyło, wszyscy wiemy. Justyna nie miała odpowiednich nart i nie ukończyła biegu. Dlatego jeszcze jedna osoba jest dla nas tak bardzo istotna - mówi cytowany przez oficjalną stronę biegaczki trener Aleksander Wierietielny.

Szwed już wcześniej pracował z kadrą i Kowalczyk, ale w 2009 roku zabrakło dla niego pieniędzy. Przed Soczi dodatkowe środki się znalazły. Nieoficjalnie mówi się, że jest Olsson zarabia kilka tysięcy euro miesięcznie. Kontrakt podpisano tylko na okres zimowy. Poza nim Szwed pieniądze dostaje tylko wtedy, gdy uczestniczy w treningach czy konsultacjach z Kowalczyk.

Trenerzy i pracownicy serwisu to nie wszystko. Pieniądze od PZN dostają także fizjoterapeuci. Ze związkiem współpracuje dwóch masażystów, na każde zawody jeździ co najmniej jeden z nich. Od niedawna wspierają ich także specjaliści z jednej ze współpracujących z PZN firm z branży medycznej.

Dotacja ministerialna i środki związkowe idą nie tylko na wynagrodzenie dla Teamu Kowalczyk. Ogromne koszty generują także przeloty i zakwaterowanie. FIS, czyli organizator zawodów narciarskich, podczas imprez opłaca noclegi i dojazdy jedynie zawodniczki oraz osoby towarzyszącej, czyli trenera. Za resztę teamu płaci związek.

To między innymi dlatego tańsi w utrzymaniu są nasi skoczkowie. Roczne utrzymanie kadry kosztuje ok. 1,5 mln zł. Dlaczego tak mało? Bo FIS zwraca pieniądze za przeloty i zakwaterowanie zawodników z czołowej 50 rankingu. A ponieważ nasi skoczkowie ostatnio radzą sobie coraz lepiej, więc kosztują związek coraz mniej.

- Trzeba pamiętać, że drużyna Justyny pracuje nie tylko w sezonie zimowym. Biegaczka trenuje niemal cały rok. To my opłacamy te zgrupowania - mówi sekretarz generalny PZN.

Ponieważ pieniądze trzeba rozliczyć, więc plan treningowy trener zawodniczki musi napisać przed początkiem okresu przygotowawczego. Musi zawierać liczbę wyjazdów, miejsca, informacje ile osób będzie uczestniczyć w zawodach czy treningach. Następnie plan jest analizowany i z racji pozycji sportowej Justyny Kowalczyk najczęściej bez większych problemów przyjmowany.

Dzięki temu biegaczka może przygotowywać się do sezonu np. w Nowej Zelandii, w hiszpańskich górach Sierra Nevada czy estońskim mieście Otepaa. A jedno zgrupowanie to nawet 100-150 tys. zł.

Spore pieniądze pochłania też sprzęt potrzebny do treningów. Choć narty czy stroje Justyna dostaje w ramach umów sponsorskich czy barterowych, to jest sporo sprzętu, który trzeba kupić. Grzegorz Mikuła mówi, że na przykład ostatnio ekipa Kowalczyk potrzebowała roweru stacjonarnego.

- Dziś jesteśmy w światowej czołówce pod względem organizacji. Nie mamy tu raczej na co narzekać. Oczywiście pieniądze u takich Norwegów są większe, ale wynika to choćby z kwestii związanych ze kosztami życia w tym kraju. Poza tym u nich zawodników jest dużo więcej. To dlatego mogą sobie pozwolić na te ich słynne autobusy i ciężarówki do przewozu sprzętu - tłumaczy.

Nawet trzy miliony rocznie jakie pochłania Justyna Kowalczyk to pieniądze, które jednak nie są wydawane na marne. Choć trudno to policzyć, to sukcesy naszej biegaczki sprawiają, że o Polsce słychać na całym świecie. Patrząc na finanse Team Kowalczyk, zawsze można zauważyć pewne zalety. Nikt u nas nie wydaje pieniędzy na bardzo drogie leki na astmę.

ministerstwo sportusportsoczi
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (589)