Miastowi i wsiowi – jakie szanse na karierę?
Dyskryminacja w pracy z powodu koloru skóry, dziwnego nazwiska, egzotycznego imienia? W polskich realiach to się raczej nie zdarza
01.09.2011 10:09
„Studenci ze wsi? Zachowują się, jakby od zawsze mieszkali w mieście, a słoma z butów im wystaje”. „W weekend jest bosko. Wsiury wyjadą do domu, na ulicy luźniej, tramwaje puste, od razu lepiej”. „Zamiast jeździć komunikacją miejską, przyjeżdżają samochodami i robią korki w soboty i w niedziele”. Tego typu wpisy można znaleźć na forach internetowych. Czy to przykłady odwiecznego konfliktu między wsią i miastem? A może objawy szerszego problemu?
Wracajcie na wieś
Młoda osoba pochodząca z dobrze sytuowanej rodziny, do tego zamieszkała w dużym mieście, ma „z górki”. Łatwiejszy dostęp do wiedzy, szerszy kontakt ze zdobyczami technologii. W dodatku uniwersytet lub politechnikę, uczelnię o wysokiej renomie, ma na miejscu. Nie musi płacić za akademik lub stancję, dojazdy i wyżywienie.
Podział na tych z lepszym i gorszym dostępem do edukacji nasila się. – Obecny system sprzyja pogłębianiu różnic edukacyjnych – mówi w „Przeglądzie” dr Justyna Godlewska, autorka pracy „Edukacja a problemy ubóstwa”.
Różnice te wychodzą na jaw przy szukaniu atrakcyjnej pracy, zdobywaniu wiedzy. Przy osiąganiu dającego satysfakcję poziomu życia. - Nie ma to wiele wspólnego z równością szans, do której powinno się dążyć w demokracji. A także ze sprawiedliwością. Nie jest przecież tak, że osoba z biednej, wiejskiej rodziny będzie z definicji mniej utalentowana, mniej ambitna, mniej wartościowa – konstatuje zastrzegający anonimowość nauczyciel z jednej z pomorskich wsi.
Skutkiem podziału jest swoisty paradoks. W Polsce uczniowie z bogatszych domów studiują przeważnie na uczelniach bezpłatnych. Natomiast biedniejsi muszą często decydować się na płatne szkoły. Działają w mniejszych miejscowościach, a więc położone są bliżej domu. Kalkulacja jest prosta: semestr nauki to 2-3 tys. zł. Utrzymanie w mieście wypadałoby znacznie drożej.
Często są to placówki oferujące niższy poziom usług. Dokumenty poświadczające ich ukończenie nie są traktowane przez pracodawców na równi z papierami renomowanych uczelni. Wynika z tego, że biedniejsi płacą za produkt gorszej jakości. *O studiujących wiedza niepełna *
Od końca lat 80. ubiegłego wieku nie są prowadzone dokładne badania, dotyczące procentowego udziału dzieci z rodzin biednych, robotniczych, wiejskich, w ogólnej liczbie studiujących. W PRL ilość szkół wyższych była znacznie mniejsza niż dzisiaj. Dane można było zebrać stosunkowo łatwo. Obecnie uczelni wyższych, prywatnych oraz publicznych, jest kilkaset. Nikt nie zadał więc sobie trudu przeprowadzenia takich badań.
Te, które są, nie należą do dokładnych. Granica błędu jest w nich tak duża, że się ich nawet nie podaje do wiadomości publicznej. Ale np. według prof. Marii Jarosz z Instytutu Studiów Politycznych PAN, studenci z uboższych rodzin stanowią zaledwie 2 proc. ogółu na studiach bezpłatnych.
Inny czynnik przeszkadzający w badaniach to podobno ustawa o danych osobowych. Krzysztof Wasielewski, asystent z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, który w 2003 roku prowadził takie badania, mówił wówczas w „Głosie Uczelni” UMK w Toruniu: - Wiele osób boi się – i doświadczyłem tego na wydziałach UMK – że zbieranie takich informacji złamie tę ustawę.
Udało mu się jednak ustalić, że na toruńskiej uczelni młodzież ze wsi stanowiła ok. 20 proc. ogółu studentów. - Młodzież pochodzenia wiejskiego w tej studenckiej kategorii wiekowej - 19-24 lata - stanowi ogółem 37% populacji. Tak więc osoby ze wsi mają dwukrotnie mniejsze szansę, aby trafić na uniwersytet – wnioskował asystent z PAN.
Nie ma równych szans
Już przed kilkoma laty analitycy Banku Światowego przedstawili swoją ocenę tej kwestii. Zgodnie z nią, aż 80 proc. polskich dzieci, których rodzice skończyli jedynie szkołę podstawową, płaci za studia. W przypadku rodziców po studiach – tylko połowa z nich miała dzieci na płatnych uczelniach.
Różnice w wykształceniu między miastem a wsią, rodzinami lepiej i gorzej sytuowanymi, pogłębiają się. Ogromną rolę odgrywa też pochodzenie. Według raportu z 2007 roku, wyższe wykształcenie miało ponad 57 proc. inteligencji, 0,8 proc. robotników i 1,4 proc. chłopów. To przepaść nie do zniwelowania – szacują zajmujący się problemem naukowcy. Pada konkluzja: polski system edukacji mówi osobom z małych miejscowości i z gorzej uposażonych rodzin: zostańcie tam, gdzie jesteście. Czyli na dole. - W Polsce panują nierówności edukacyjne, które odtwarzają podziały społeczne.
Blokada szans dla jednych, a zielone światło dla drugich zaczyna się już w środowisku rodzinnym. Szkoła dodatkowo utrwala zróżnicowanie między dziećmi z rodzin inteligenckich, robotniczych i chłopskich – mówi w „Przeglądzie” prof. Maria Jarosz. Pojawiające się od czasu do czasu deklaracje polityków i środowisk opiniotwórczych to stanowczo za mało, by ten stan rzeczy zmienić.
Tomasz Kowalczyk/MA