Między europejskim ślizgiem a amerykańskim klifem

Na giełdach nastroje coraz bardziej jesienne. Korekta na razie słabiutka, ale ma szanse się rozwinąć. W Europie wciąż straszy Grecja i Hiszpania, za oceanem coraz głośniej o fiskalnym klifie.

Między europejskim ślizgiem a amerykańskim klifem
Źródło zdjęć: © Open Finance

25.09.2012 08:59

Na giełdach nastroje coraz bardziej jesienne. Korekta na razie słabiutka, ale ma szanse się rozwinąć. W Europie wciąż straszy Grecja i Hiszpania, za oceanem coraz głośniej o fiskalnym klifie.

W poniedziałek brakowało giełdom makroekonomicznej pożywki. Poza spadkiem indeksu nastrojów niemieckich przedsiębiorców Ifo, wielkich powodów do spadku indeksów nie było. Mimo to indeksy w Europie spadały. I to zarówno te w Atenach (o 2,75 proc.) i Madrycie (o ponad 1 proc.), jak i w Paryżu (o prawie 1 proc.) oraz Frankfurcie i Warszawie (po około 0,5 proc.). Wall Street też zanotowała zniżki, ale tradycyjnie zmiany były znacznie mniejsze. Dow Jones stracił 0,15 proc., a S&P500 zniżkował o 0,22 proc.

Można zadać pytanie o powody spadków, skoro gospodarka ich nie dostarczyła. Może to realizacja zysków, ale przecież na to za wcześnie. Za kilka dni kończy się wrzesień i trzeci kwartał, a więc czas liczenia zysków i strat przez fundusze i inwestorów instytucjonalnych. Dzięki temu jest szansa, że nie będzie się czym w najbliższym czasie ekscytować. Indeksy będą prawdopodobnie pełzały w dotychczasowym ślimaczym tempie.

Później może być różnie. Powodów do optymizmu jest raczej niewiele. W Europie wciąż na tapecie Grecja. A to trojka coś wynajdzie, a to okaże się, że deficyt będzie o parę miliardów większy, niż zakładano. Hiszpańska ruletka (zwrócą się o pomoc, czy nie zwrócą) wciąż trwa. Odgrzewana dyskusja na temat siły finansowej Europejskiego Funduszu Stabilizacyjnego też nie nastraja najlepiej.

Europejskie problemy, dobrze już znane, zdają się jednak powoli schodzić na dalszy plan. Na rynki wraca bowiem równie dobrze znana, choć nieco ostatnio zapomniana kwestia tak zwanego klifu fiskalnego w Stanach Zjednoczonych. Na razie na Wall Street żadnego klifu nie widać, ale ekonomiczne serwisy są nim wypełnione po brzegi. W końcu ten niepokój może przelać się na giełdowe parkiety. Skoro głos w tej sprawie zabierają najbardziej znamienici (?) finansiści, jak choćby szef Goldman Sachs, to wkrótce coś w tej kwestii może zacząć się dziać.

Dziś inwestorów będą zajmować bardziej przyziemne kwestie. Wczesnym popołudniem poznamy liczony przez S&P indeks cen amerykańskich domów. Oczekuje się jego wzrostu o 0,3 proc, w dziesięciu największych miastach i o 0,7 proc. w dwudziestu metropoliach. Inwestorzy liczą też na wzrost indeksu zaufania konsumentów (z 60,6 do 62,9 punktu) oraz poprawę indeksu Fed z Richmond (z minus 9 do minus 5 punktów).

Na giełdach azjatyckich dziś nastroje były mieszane. Na godzinę przed końcem handlu Nikkei rósł o 0,25 proc. W Hong Kongu, na Tajwanie i w Szanghaju indeksy zniżkowały po kilka dziesiątych procent.

Kontrakty na amerykańskie i europejskie indeksy wskazywały na lekką przewagę niedźwiedzi na początku handlu na naszym kontynencie.

Roman Przasnyski, Open Finance

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)