Musiałem być groźnym szefem

O kryzysie gospodarczym, planach inwestycyjnych i handlowych, zagadkowości rynku wschodniego oraz o satysfakcji, jaką daje jednoosobowe kierowanie firmą, z prezesem Zakładów Mięsnych Łmeat Łuków Ryszardem Smolarkiem rozmawia Jerzy Korejwo.

Musiałem być groźnym szefem
Źródło zdjęć: © Rynek spożywczy

06.02.2009 10:01

*Czy Pana firma odczuwa już jakieś oznaki kryzysu gospodarczego, o którym powszechnie się mówi? *
W naszych zakładach dziś nie zauważamy jeszcze widocznych symptomów kryzysu; za 9 miesięcy ubiegłego roku uzyskaliśmy wzrost przychodów o ok. 20 procent, a za cały rok będzie to zapewne wzrost o ponad 100 mln zł w stosunku do roku 2007. Można więc to podsumować bardzo optymistycznie - niemniej jednak pewne zwiastuny pojawiania się przyszłych kłopotów, recesji i kryzysu zaczynają zaglądać już i do Łukowa. Po pierwsze - w kontaktach z bankami i innymi instytucjami finansowymi: banki coraz bardziej asekuracyjnie podchodzą do udzielania kredytów. Po drugie - wszystkie sieci handlowe, supermarkety w rozmowach o planie dostaw na przyszły rok zażądały od nas kategorycznie marż niższych od 5 do 20 proc. niż te z 2007 roku, ewentualnie większych opłat marketingowych, promocyjnych, półkowych, urodzinowych itp.

*To oznacza, że sieci przewidują sytuację kryzysową w handlu? *
Oczywiście - w dodatku są to przecież najczęściej firmy zakotwiczone w krajach byłej unijnej Piętnastki i w Polsce próbują się zabezpieczyć, przerzucając ryzyko związane z kryzysem na przetwórców i dostawców.

No i wszyscy dostawcy surowców i materiałów pomocniczych, opakowań - puszek, słoików, osłonek, przypraw - próbują dyktować ostrzejsze warunki cenowe, ok. 5-10 proc. wzrostu cen w stosunku do roku ubiegłego. Do tego dochodzą znane nam już sygnały dotyczące wzrostu cen energii elektrycznej, gazu, węgla. To wszystko sprawia, że marża, którą branża mięsna uzyskiwała w 2007 roku na poziomie 2-3 proc., spłaszczy się nam do 1 procenta, a niektórzy, niestety, odnotują stratę.

*Będzie więc gorzej? *
Tak, będzie dużo gorzej i trudniej niż w roku 2008 - również dla naszych zakładów. Na szczęście mamy trochę lepszą sytuację niż wiele innych firm: mamy wieloletnie umowy z rolnikami - ok. 1200 umów na dostawę trzody chlewnej, w ramach programu "Bliżej siebie", już mamy ok. 800 umów na dostawę bydła opasowego - co oznacza, że mamy zabezpieczenie bazy surowcowej w granicach 60-70 proc. To pozwala nam śmielej spoglądać w perspektywę roku 2009. Niemniej jednak nie unikniemy importu, a przy tak wysokim kursie euro ten sposób uzupełniania surowca będzie drogi. No i jeszcze to niebezpieczeństwo, że można przywlec jakieś sanitarne nieszczęście... Dla takiego zakładu jak Łuków byłaby to katastrofa!

*Ale nie sprowadzaliście ostatnio mięsa z Irlandii? *
Nie, nie mieliśmy stamtąd żadnych dostaw i nie mamy żadnych niepokojących sygnałów dotyczących sanitarnej jakości naszego surowca. Jest pod Łukowem jakaś topialnia tłuszczu, kojarzona niekiedy z naszymi zakładami - wytwarzany tam smalec został zakwestionowany, ale ta firma nie ma z nami nic wspólnego. My nie importowaliśmy z Irlandii żadnego mięsa, zarówno w poprzednich latach, jak i ostatnio.

*W minionych czterech latach Pana firma odnotowała przeszło podwójny wzrost sprzedaży - ten trend zostanie zapewne zahamowany wobec oczekujących gospodarkę kłopotów... *
Konstruując plany na Radę Nadzorczą zakładamy na rok 2009 wariant optymistyczny - utrzymanie ubiegłorocznego poziomu produkcji. Jeśli zysk będzie również zbliżony do zeszłorocznego, a jesteśmy skłonni prognozować go nawet na poziomie o ok. 1 mln zł niższym, to będzie bardzo dobrze.

*Czy zauważa Pan jakikolwiek spadek popytu? * - Spadku może i nie ma, ale jest coraz więcej zamówień na wyroby tanie, z niższej półki - maleje zaś liczba zamówień wyrobów ekskluzywnych, drogich.

*A na ile zmienił się rynek wschodni? *
Ten rynek zawsze jest zagadką! Jest on dla nas bardzo perspektywiczny - ale to perspektywa z dużą dozą ryzyka i niepewności, ponieważ jest bardzo podatny na różne trendy polityczne, pojawiające się w kontaktach Polski i całej Unii Europejskiej z Federacją Rosyjską, Białorusią, Ukrainą.

Trzeba być jednak zawsze gotowym do handlu z tymi partnerami, podtrzymywać kontakty. Nasza firma wyszła na tym bardzo dobrze, ponieważ mamy uprawnienia eksportowe na obszar tych trzech państw.

Te uprawnienia trzeba mieć - a czy się będzie faktycznie handlowało, to już inna sprawa. Jest jednak w ciągu roku jakiś dłuższy lub krótszy okres, w którym się handluje, ponieważ ci partnerzy zawsze mają niedobory. I gdy w ub.r. pojawiła się perspektywa handlu z Ukrainą - z dopłatami z Brukseli - nasza firma wysłała na rynek ukraiński chyba najwięcej wieprzowiny.

Dopłaciła nam do tego Agencja Rynku Rolnego, bo inaczej ten eksport byłby nieopłacalny. Sądzę, że podobnie będzie w 2009 r., ponieważ nie da się przewidzieć, za co kto się ze względów politycznych obrazi i z dnia na dzień handel z nami zawiesi... I dlatego jeśli ma się uprawnienia eksportowe i podtrzymuje stałe kontakty z kontrahentami, to w każdej chwili można na taki rynek wrócić.

Natomiast budowanie strategii działania na nim jest bardzo trudne... Ale ja bym tego kierunku nie lekceważył - mówię to jako szef firmy zlokalizowanej 80 kilometrów od naszej wschodniej granicy. My ze wschodnimi partnerami handlowaliśmy i handlujemy zawsze, mimo różnych kłopotów, podtrzymujemy kontakty nawet w okresach martwych dla handlu - to się opłaca.

*Jakie ma Pan plany dalszej ofensywy zagranicznej? *
Teraz próbujemy eksportować do Chin i do Hongkongu. Zgody na sprzedaż naszych produktów bezpośrednio do Chińskiej Republiki Ludowej na razie nie mamy - resort rolnictwa nie załatwił jeszcze wizyty chińskich lekarzy weterynarii, ale możemy eksportować do Hongkongu i tamtędy docieramy na chiński rynek. Chcemy także, przy wzroście kursu dolara, w większym wymiarze wrócić na rynek Stanów Zjednoczonych.

Mieliśmy tam trzech operatorów naszych wyrobów, przede wszystkim konserw; w ubiegłym roku, kiedy dolar był bardzo tani, zeszliśmy ze sprzedażą praktycznie do 3-4 kontenerów - takich "dyżurnych", żeby podtrzymać świadomość naszej obecności za oceanem. Teraz będziemy chcieli wrócić na ten rynek. *A plany dalszych przejęć - jeśli to nie tajemnica? *
W ubiegłym roku kupiliśmy duży supermarket w Pile i robimy tam kolejne już centrum dystrybucyjne. Obecnie mamy sieć 86 własnych sklepów i zaopatrujące je 4 centra dystrybucyjne: Łuków, Lublin, Warszawa i Zamość. To piąte, w Pile, będzie obsługiwało Polskę zachodnią.

Jeśli chodzi o 2009 rok, trudno mi w tej chwili powiedzieć, jaka będzie decyzja udziałowców - czy wypłacimy dywidendę, czy zgromadzone środki przeznaczymy na inwestycje. Ja będę optował, w związku z nadciągającym kryzysem, za pozostawieniem środków w firmie. Chcielibyśmy zainwestować ok. 15 mln zł w dalszą modernizację zakładów, rozrzuconych na powierzchni 6,5 hektara - przede wszystkim w logistykę: w magazyn centralny, którego brak obecnie, i w możliwość takiego zorganizowania dystrybucji, by towar można było wysłać w ciągu godziny, od chwili gdy wpłynie zamówienie. W tej chwili trwa to u nas jeszcze zbyt długo. To w Zakładach Mięsnych Łmeat-Łuków SA taka ostatnia prosta rezerwa do skonsumowania po stronie obniżenia kosztów produkcji i poprawienia naszej wiarygodności wobec kontrahentów.

*Pana firma jest w Grupie Farmutilu... *
Tak, jesteśmy w tej grupie kapitałowej - z tym że Łmeat Łuków jest spółką akcyjną. Mamy 3600 udziałowców - 14 proc. pakietu akcji mają rolnicy (jest ich ok. 1500), 14,5 proc. akcji jest w rękach ok. 2,5 tys. pracowników; głównym udziałowcem jest Farmutil SA, który ma 72 proc. pakietu. 1 proc. naszych akcji ma Skarb Państwa.

*Czy oskarżenia wobec założyciela i właściciela Farmutilu Henryka Stokłosy oraz jego aresztowanie nie rzutują w żaden sposób na pozycję Łmeatu? *
Nie, nie ma tu żadnego przełożenia. Nasze zakłady zostały zakupione przez Farmutil dopiero w 2004 roku, a więc już po okresie, którego dotyczą hipotetyczne zarzuty, stawiane byłemu senatorowi. My jesteśmy firmą zarówno geografi cznie, jak i pod względem akcjonariatu zdywersyfi kowaną; nikt, włącznie z bankami, nie stawiał pod znakiem zapytania naszej wiarygodności, marki handlowej, nie podnosił kwestii ryzyka właścicielskiego.

Bez przeszkód korzystaliśmy w kredytu, z możliwości wsparcia ze strony Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w takim wymiarze, w jakim ta pomoc była możliwa do uzyskania. I trzeba przyznać, że udało nam się poprzez reorganizację firmy i poczynione inwestycje zwiększyć sprzedaż z ok. 240 mln zł w 2004 r. do 520 mln zł, a może i 530 mln zł przychodu w 2008 r.

*Lepiej być wiceministrem - czy szefem dużej firmy? *
Wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma - jak mówią... (śmiech). Jako wiceminister rolnictwa funkcjonowałem w latach dość spokojnych - 1993-97, piastowałem tę funkcję cztery i pół roku. Na pewno doświadczenie, jakie się uzyskuje, działając w administracji centralnej, jest bardzo cenne i ono pomaga mi w kierowaniu firmą, zdobywaniu środków finansowych z zewnątrz, szczególnie z Brukseli. Niemniej muszę powiedzieć, że bycie szefem firmy daje znacznie większą satysfakcję, pozwala realizować bez większych przeszkód swoją własną strategię i wizję... Szybciej też uzyskuje się rezultaty, a odpowiedzialność za to, co się robi, nie jest tak politycznie rozmazana - bo w firmie po prostu nie ma polityki. Ja akurat kieruję tą firmą jednoosobowo, więc nie mam się na kogo oglądać, że ktoś za mnie coś zrobi albo będzie za mnie odpowiadał. Wszystkie sukcesy są sukcesami załogi i moimi - a wszystkie wpadki obciążają tylko mnie, prezesa! Trzeba z tą świadomością żyć 24 godziny na dobę i to mobilizuje człowieka do wytężonej
pracy.

*Jest Pan szefem groźnym czy łagodnym? *
Na początku musiałem być groźnym szefem - po kilku miesiącach zwolniłem 1480 osób, czyli wszystkich pracowników, i zrestrukturyzowałem zatrudnienie - przyjąłem 1200 osób, ale zwiększając produkcję. Teraz znów doszedłem do pierwotnej liczebności załogi - ok. półtora tysiąca, a w tym roku, roku kryzysu, przyjmiemy jeszcze jakieś 50 osób, ponieważ w ub.r. musiałem wypłacić ponad 2 mln zł za nadgodziny; ale trzeba zaznaczyć, że wydajność mierzona wielkością miesięcznej sprzedaży na 1 pracownika wzrosła dwukrotnie.

*Ma Pan za sobą również, o ile wiem, doświadczenia rolnicze? *
Tak, nadal mieszkam na wsi, mam własne gospodarstwo rolne - i dzięki niemu, muszę powiedzieć, widzę, jak topnieją dochody rolników. To spore gospodarstwo i kiedyś dało się z niego nieźle żyć; teraz byłoby ciężko. Mieści się w wiosce, w której mamy zespół boisk - dwa normalne i jedno ze sztuczną murawą, korty, basen, więc uprawiam trochę sportów. Tam, na wsi, spędziłem święta i sylwestra, w gronie rodzinnym, z wnuczkiem.

Jerzy Korejwo

_ *Zakłady Mięsne Łmeat Łuków S.A. *powstały w 1973 roku, wchodząc początkowo w skład Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Mięsnego w Lublinie. Od 1 sierpnia 1998 r. zakład stał się jednoosobową spółką Skarbu Państwa. W październiku 2003 r. został sprywatyzowany, a właścicielem większościowego pakietu akcji został właściciel holdingu Farmutil SA Henryk Stokłosa. Zakres działalności firmy obejmuje skup oraz ubój żywca wołowego i wieprzowego, przetwórstwo i produkcję mięsa, produkcję wędlin i konserw oraz ich dystrybucję we własnej i w obcych sieciach handlowych. _

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)