Na giełdzie czasem szympans lepszy od Einsteina

Największym zagrożeniem dla inwestora giełdowego jest jego własny umysł. Badania psychologiczne pokazują, że nasze mózgi zastawiają na nas mrowie pułapek, które utrudniają racjonalne podejmowanie decyzji. Ale nie przejmuj się - poznając je, może chociaż w części nad nimi zapanujesz.

Na giełdzie czasem szympans lepszy od Einsteina
Źródło zdjęć: © AFP

15.11.2012 | aktual.: 17.11.2012 16:02

- Aby skutecznie inwestować, nie musisz mieć astronomicznego IQ, niezwykłej intuicji biznesowej albo dostępu do poufnych informacji - radzi Warren Buffett, legendarny inwestor giełdowy, twórca Berkshire Hathaway. - Potrzebujesz solidnych predyspozycji intelektualnych, które pozwolą ci podejmować właściwie decyzje oraz umiejętności powstrzymywania emocji, tak aby nie miały one wpływu na te predyspozycje - dodaje.

Spostrzeżenia praktyka potwierdzają współczesne badania psychologii behawioralnej. Emocje i wrodzone uprzedzenia umysłu, które były bardzo przydatne, gdy zajmowaliśmy się polowaniem i zbieraniem jagód, w warunkach tak odbiegających od natury jak inwestycje kapitałowe, przekształcają się w pułapki, które mogą doprowadzić to tego, że decyzje inwestycyjne inteligentnych osób mogą okazać się mniej skuteczne niż losowe wybory szympansa.

- Nawet doświadczeni zawodowi traderzy popełniają błędy związane z różnego typu pułapkami ludzkiego umysłu - mówi Jacek Buczyński, analityk Biura Maklerskiego Deutsche Bank PBC. - Dlatego w dużych instytucjach korzysta się z wielu zabezpieczeń: modelów wycen, mechanicznych systemów transakcyjnych. Jednak na samym końcu decyzja sprowadza się do naciśnięcia klawisza przez człowieka i nie da się ukryć, że czynnik emocjonalny ma na to wpływ - dodaje.

"Znam się na sporcie, polityce i inwestowaniu..."

Przecenianie swojej wiedzy jest naturalną skłonnością człowieka. I wbrew pozorom nie chodzi tu o wiedzę na temat, w którym się specjalizujemy np. zawodowo. Jesteśmy pewni siebie nawet w kwestiach, w których jesteśmy laikami. Zapytani o informację z dziedziny, o której nie mamy pojęcia, np. liczbę klubów piłkarskich w Nigerii, bywamy butni.

Dowodzi tego wiele eksperymentów. Amerykańscy studenci z Harvard Business School mieli odpowiedzieć na szereg dziwnych pytań typu: ilu mańkutów mieszka w Paryżu, ile samochodów jeździ po Wrocławiu. Dla ułatwienia mieli podać jedynie przedział liczbowy, co do którego byliby w 98 procentach pewni, że zawiera prawdziwą odpowiedź. Dla przykładu: „Jestem w 98 procentach pewny/pewna, że liczba gmin w Argentynie to od 200 do 400”.

Teoretycznie 2 proc. odpowiedzi studentów powinna być błędna. Jednak w praktyce prawdziwej liczby nie zawierało przeciętnie 45 proc. odpowiedzi. Błąd z 2 proc. może urosnąć do 80 a nawet 100 proc. odpowiedzi, w zależności od tego, jak bardzo abstrakcyjne i podchwytliwe jest pytanie. Zachowujemy pewność siebie, że wiemy lepiej niż inni nawet pytani o rzeczy, o których nie mamy pojęcia.

Buta dotyczy nie tylko wiedzy, ale i umiejętności. Aż 82 proc. osób w USA twierdzi, że zalicza się do 30 proc. najlepszych kierowców. Podobnie jest z inwestowaniem. Często nie znając się na danej branży: rynku oprogramowania, gier, produkcji cementu, wydaje się nam, że jesteśmy w stanie lepiej ją ocenić niż fachowcy znający branżę od lat. Jest to również jeden z największych grzechów inwestorów giełdowych na całym świecie.

"Handluję intensywnie, więc wszystko mam pod kontrolą"

Badania pokazują, że zbyt pewni siebie inwestorzy handlują z dużo większą częstotliwością. Kupują i sprzedają akcje dużo częściej niż ci skromniejsi. Tymczasem taka strategia jest bardzo kosztowna. Każda transakcja w biurze maklerskim obciążona jest prowizją, podatkiem.
- To rzeczywiście popularny błąd wśród zaawansowanych graczy giełdowych. Inwestując, trzeba pamiętać, że rynki finansowe są nieprzewidywalne i nawet, jeśli zdaje się nam, że w pełni rozumiemy ruchy cen, na pewno nas zaskoczą - mówi Jacek Buczyński z Deutsche Bank PBC.

Nazywane po angielsku High Frequency Trading jest we współczesnym świecie finansów domeną zaawansowanych algorytmów komputerowych podłączonych światłowodami o najszybszym z dostępnych transferze bezpośrednio do źródeł informacji: systemów giełdy w Nowym Jorku albo w Warszawie. Indywidualny inwestor z założenia jest przegrany w takim starciu. Już nawet różnice setnych sekundy, nie mówiąc o „lagach” kilku albo kilkunastosekundowych sprawiają, że transakcja nie zostanie przeprowadzona zgodnie z intencją. Podobnie jak w kasynie, gdzie jednorazowo może się powieźć , ale w dłuższym terminie przewaga automatów nad indywidualnym inwestorem uniemożliwia wygraną człowieka.

Mimo to próby takich działań są bardzo popularne. Dlaczego tak się dzieje? Jedną z przyczyn jest tzw. złudzenie kontroli. Nadzorowanie inwestycji każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty notowań np. na warszawskiej giełdzie może dawać takie właśnie poczucie. Tymczasem badania pokazują, że często zbyt duża ilość danych sprawia, że podejmujemy gorsze decyzje.

- Łatwo wpaść w mentalność hazardzisty. Osoby, które odnotowały serię strat, w następnych inwestycjach stawiają na coraz wyższe kwoty, żeby się „odkuć” - mówi ekspert Deutsche Bank PBC. - Tymczasem po serii porażek prawdopodobieństwo zysku nie rośnie. Wręcz przeciwnie, możemy zacząć podejrzewać, że objęta przez nas strategia jest nieskuteczna - dodaje.

"Nie znam się, ale spróbuję"

Naturalnym mechanizmem psychologicznym, który pozwala nam radzić sobie z przeciwnościami losu w życiu jest selektywna pamięć. Bolesne wydarzenia pamiętamy krócej niż wspomnienia o wygranych. Dodatkową motywacją jest dbałość o własny wizerunek, jaki budujemy w oczach innych. Wolimy jawić się jako wytrawni albo chociażby szczęśliwi inwestorzy niż nieudolni albo pechowi.

Prowadzi to do dysonansu poznawczego. Jeśli uważamy się za dobrego inwestora, a ponieśliśmy stratę, staramy się to jakoś uzasadnić, najczęściej myśląc: „Może ta decyzja nie była taka zła?” albo: „Mogło być dużo gorzej”, podczas gdy naraziliśmy się na prawdziwie dotkliwe straty. Taka interpretacja powoduje, że nie jesteśmy w stanie uczyć się na własnych błędach. Innym przykładem wybiórczego działania naszej pamięci jest tzw. heurystyka dostępności. To skrót myślowy, który sugeruje nam wnioskowanie na podstawie części danych. Zwykle dużo większą wagę przywiązujemy do wydarzeń mniej odległych w czasie, np. wyników krótkookresowych, a nie dostrzegamy bardziej odległych, choć może ważniejszych przesłanek.

Inwestorzy padają też ofiarą mechanizmu zwanego samoutrudnianiem. Polega on na przewidywaniu przyszłych niepowodzeń i szukaniu wymówki zanim one nastąpią. Jeszcze raz wszystko po to, by bronić swoją reputację jako wprawnego inwestora. Mówimy np. "w takich warunkach makroekonomicznych to nie może się udać, ale spróbuję" albo "nie miałem czasu wystarczająco dobrze przyjrzeć się tej spółce".

"Zapłaciłem, to nie wyrzucę"

W naturze człowieka leży dążenie do unikania strat. To instynkt silniejszy nawet niż dążenie do zysku.. W swojej istocie jesteśmy więc ostrożni. To dobra cecha. Jednak z drugiej strony w portfelu inwestycyjnym koncentrujemy się zwykle na papierach, które tracą, nie zauważając szans związanych z zyskiem gdzie indziej, który może być wyższy. Gorszą konsekwencją tej skłonności jest fakt potwierdzony przez badania: inwestorzy szybciej sprzedają akcje, których wartość rośnie (chcąc szybko zrealizować zysk), niż godzą się ze stratą, co sprawia, że przetrzymują udziały spółek skazanych na porażkę. Niechęć do pozbycia się taniejących akcji, nawet takich, w które inwestor już nie wierzy, jest bardzo częstą przyczyną pogłębiania się strat.

Kolejnym niebezpieczeństwem jest tzw. efekt kosztów utopionych. Najczęściej podawanym przykładem tego błędu jest dylemat związany z biletami do kina. Kupiliśmy je, ale przed samą projekcją czytamy w telefonie opinię cenionego recenzenta, który stwierdza, że to klapa i strata czasu. Chociaż racjonalne zachowanie nakazywałoby uniknąć straty czasu, decydujemy się obejrzeć film, "bo mamy bilety". To jeszcze jeden powód, dla którego przetrzymujemy tracące na wartości akcje.

"Przecież to było oczywiste, że akcje Apple zdrożeją"

Innym niekorzystnym zjawiskiem jest efekt zakotwiczenia (anchoring). Oceniając świat, nasz mózg musi nawiązać do znanych informacji. Wyjeżdżając na wakacje do Włoch oceniamy cenę kawy porównując ją do tej z Polski. Podobnie z akcjami. Inwestorzy przywiązują się do pierwszego wrażenia o danej spółce. Cenę, za którą pierwszy raz kupiliśmy akcje, uznajemy za „odpowiednią”.

Z kolei efekt potwierdzenia najwyraźniej widać w codziennych dyskusjach, np. o polityce. Zwolennik jednej partii dostrzega tylko wydarzenia, które potwierdzają jego poglądy. W inwestowaniu to uprzedzenie może przybrać dużo groźniejszą postać, bo zagrażającą naszym pieniądzom. Jeśli poszczęści się nam z akcjami danej firmy, wierzymy, że zarobimy na nich w przyszłości. W codziennych doniesieniach prasowych możliwe jest też, że będziemy doszukiwać się potwierdzenia naszych projekcji dotyczących całej branży, nawet jeśli obok nich pojawią się bardzo niepokojące informacje.

Efekt pewności wstecznej też utrudnia dobre inwestowanie. Polega on na postrzeganiu wydarzeń z przeszłości jako bardziej przewidywalnych niż w rzeczywistości. Jak to się dzieje? Patrząc wstecz i posiadając dużo więcej informacji o kolejnych zdarzeniach mamy wrażenie: „to przecież w 2001 roku było do przewidzenia, że akcje Google i Apple zdrożeją”.

200 złotych cieszy bardziej niż 500

Rachunkowość umysłowa to skłonność do dzielenia pieniędzy na różne kategorie, w zależności od tego, na jaki cel mają być wydane: wakacje, emeryturę. Z pozoru to przydatna umiejętność, ale w inwestycjach może okazać się zgubna. Pieniądze zarobione na sprzedaży akcji z zyskiem jesteśmy dużo bardziej skłonni zaryzykować niż oszczędności z miesięcznej pensji w myśl zgubnej zasady: „łatwo przyszło, łatwo poszło”.

Innym przykładem takiego działania jest efekt zależności naszych ocen od kontekstu (framing). Załóżmy, że chcemy kupić garnitur za 500 zł. Jeśli dowiemy się, że w innym sklepie dostaniemy go za 400 zł, chętnie skorzystamy z okazji, nawet jeśli oznacza to 20-minutową podróż na drugi koniec miasta. Co ciekawe, gdy kupujemy wakacje za 5000 zł, nie będzie nam się chciało przebyć podobnej trasy, jeśli w innym biurze podróży oferują je za 4900 zł. W grę wchodzi ta sama kwota 100 zł, ale gdy stanowi mniejszą część kosztu, wydaje się nam mniejsza, chociaż w budżecie domowym znaczy tyle samo.

Podobnie jest z inwestycjami. Zysk 20 proc. z inwestycji o wartości 1000 zł cieszy nas często bardziej niż 5 proc. zysku z inwestycji na 10 000 zł, chociaż w pierwszej sytuacji wzbogaciliśmy się o 200 a w drugiej o 500 zł. Dlatego warto wyzbyć się tego uprzedzenia i koncentrować w inwestycjach nie na zmianach procentowych, lecz realnych przychodach do naszego portfela.

Jak widać, żeby inwestować skutecznie przede wszystkim trzeba unikać błędów. Wiedza, umiejętności i szczęście też się przydają, jednak nie przeważą, jeśli będziemy wpadać w pułapki zastawione przez nasz umysł.

Źródło artykułu:Informacja prasowa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)