Na korkach tracimy miliardy

Rocznie statystyczny kierowca traci blisko trzy tysiące złotych na staniu w korkach - wynika z badania firm Deloitte i Targeo. Siedem największych miast Polski generuje przez to straty rzędu 3,5 mld zł. Najbardziej zakorkowanym miastem jest Kraków, najpłynniej jeździ się po Gdańsku.

Na korkach tracimy miliardy
Źródło zdjęć: © AFP | FRANCK FIFE

17.03.2014 | aktual.: 19.03.2014 15:25

Na początek pozytywna informacja. W korkach stoimy coraz krócej. Niestety, zmiany w największych miastach postępują tak wolno, jak przejazd przez zakorkowane centrum. Według firm Deloitte i Targeo najwięcej czasu w samochodzie spędzają mieszkańcy Krakowa. Dziennie tracą w korkach aż 22 minuty i 3 sekundy (7 godzin i 43 minut miesięcznie).

Stolica Małopolski zdetronizowała Warszawę, gdzie statystyczny kierowca musi odstać swoje "tylko" przez 20 minut i 43 sek. Daje to jej czwarte miejsce w rankingu. Drugie miejsce zajął Wrocław (21 minut i 49 sek.), a trzecie Poznań (21minut i 49 sek.).

- Warszawa to największa niespodzianka. Dotąd to tu najdłużej stało się w korkach. Tymczasem przez dwa ostatnie lata mieszkańcy stolicy zyskali aż dwie dodatkowe godziny miesięcznie - mówi Rafał Mikołajczak z Targeo.

Autorzy raportu sprawdzili nie tylko ile czasu, ale też ile pieniędzy tracimy w korkach. Kwoty zatrważają. Porównując większe zużycie paliwa oraz ile można byłoby zamiast w samochodzie zarobić w pracy, wychodzi na siedem miast astronomiczna kwota 3,464 mld zł.

- Z tych mikro zmiennych łatwo obliczyć, ile tracimy składników makroekonomicznych. Trzeba przecież pamiętać, że to dane tylko z siedmiu miast, a stanowią aż 0,2 proc. naszego PKB - mówi Rafał Antczak, wiceprezes Deloitte.

Co ciekawe, na korkach teoretycznie zarabia budżet państwa. Choć wtedy nie pracujemy, to jednak od zwiększonego zużycia akcyza i VAT wędrują w kasie ministerstwa finansów. Rocznie do dodatkowe 600 mln zł. To jednak zysk czysto teoretyczny.

Tracą na nim kierowcy. Rocznie przez korki mieszkaniec Warszawy, dojeżdżający do pracy autem, dodatkowo wydaje bądź nie zarabia aż 3,5 tys. zł. Oszczędny Poznaniak traci 3241 zł, a Krakus 3 194 zł.

Deloitte oraz Targeo przygotowały dziesięć rekomendacji, w których doradzają miastom, co zrobić, by korki zmniejszyć. Na liście jest m.in. zakaz jazdy samochodów ciężarowych po centrach, karanie kierowców wjeżdżających na skrzyżowanie bez możliwości zjazdu z niego, czy ujednolicenie do 50 i 80 km/h prędkości na najważniejszych arteriach komunikacyjnych.

Zmiany się przydadzą, bo według raportu są w miastach wąskie gardła, w których szybciej się idzie niż jedzie. Najwolniejszym odcinkiem w kraju jest fragment ulic Zwycięskiej i Starachowickiej we Wrocławiu. Średnia prędkość w godzinach szczytu to 2,9 km/h. Na niecałym kilometrze traci się średnio 16 minut.

Dodatkowe 30 minut w korku trzeba z kolei poświęcić w Warszawie na przejazd trzech kilometrów al. Krakowską w kierunku centrum. Średnia prędkość to 5,1 km/h, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi prędkość z jaką porusza się pieszy.

- Czasami rzeczywiście lepiej zostawić samochód na poboczu i po prostu się przespacerować. Szybciej będzie jednak tylko, gdy mamy do przejścia ten krótki odcinek wąskiego gardła - mówi Rafał Antczak.

Jego zdaniem, wbrew obiegowej opinii, nasze miasta nie są jeszcze niesamowicie zakorkowane. Nawet Kraków nie musi obecnie wprowadzać opłat za wjazd do centrum miasta, jak to jest w Londynie. Na razie nie czeka nas też rozwiązanie paryskie, gdzie od początku tego tygodnia raz jeździć mogą samochody z rejestracjami parzystymi, innego dnia z nieparzystymi.

- Nasze miasta nie są duże. Nawet aglomeracja warszawska to góra 3 mln mieszkańców. To przecież nic przy 11-milionowym Paryżu. Kto jeździła autem po tym mieście albo po Rzymie to wie co to korek. To, co jest u nas nijak się ma do doświadczeń tamtejszych kierowców - pociesza Rafał Mikołajczak.

korkizakorkowane miastaGdańsk
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (70)