Nowe Prawo restrukturyzacyjne. Ekspert wylicza błędy ustawy
Dłużnicy dostaną doradców restrukturyzacyjnych i nowe prawa. Dzięki temu więcej firm ma wychodzić z problemów finansowych - zakłada nowe prawo restrukturyzacyjne. Ekspert Krzysztof Oppenheim twierdzi jednak, że tak różowo nie będzie. Przedsiębiorcom doradzać mają bowiem nie eksperci, ale tak jak dziś syndycy. Jak więc powinny wyglądać przepisy, które rzeczywiście pomogłyby bankrutującym firmom?
29.06.2015 | aktual.: 25.05.2018 15:01
Dłużnicy dostaną doradców restrukturyzacyjnych i nowe prawa. Dzięki temu więcej firm ma wychodzić z problemów finansowych - zakłada nowe Prawo restrukturyzacyjne. Krzysztof Oppenheim, doradca restrukturyzacyjny, właściciel Nieruchomości Boża Krówka, twierdzi jednak, że tak różowo nie będzie. Przedsiębiorcom doradzać mają bowiem nie eksperci, ale tak jak dziś syndycy. Jak więc powinny wyglądać przepisy, które rzeczywiście pomogłyby bankrutującym firmom?
Wirtualna Polska: Jak powstawały prace nad nowym Prawem restrukturyzacyjnym?
Był to długi proces, trwający aż trzy lata. Świadczy to o powadze, z jaką parlamentarzyści podeszli do stworzenia tej ustawy. Zaangażowano do tego jednych z najlepszych w Polsce sędziów upadłościowych. W pracach nad ustawą brali udział m.in. sędzia Anna Hrycaj, sędzia Cezary Zalewski oraz sędzia Jarosław Horobiowski. Rzutem na taśmę przegłosowano tę ustawę tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich, licząc, że pozwoli to zwiększyć szansę prezydenta Komorowskiego na reelekcję.
Tacy eksperci powinni mimo wszystko jednak dobrze wróżyć tym przepisom…
Miała to być ustawa rewolucyjna dla postępowań sądowych przy grożącym firmie bankructwie. Dotąd większość firm borykających się z problemami finansowymi musiała kierować się w stronę upadłości. Nowe prawo miało to zmienić. Już w Art. 3 Ustawy zapisano, że „celem postępowania restrukturyzacyjnego jest uniknięcie upadłości przez dłużnika przez umożliwienie mu restrukturyzacji, w drodze zawarcia układu z wierzycielami”.
Dotąd przy postępowaniu upadłościowym było z tym bardzo trudno. Jak firma wpadała w tarapaty, to już się z nich nie wydostawała, czego najlepszym przykładem są polskie przedsiębiorstwa budowlane. Przy upadłościach dominowała likwidacja, a nie wejście w układ z wierzycielami. Dlaczego tak się działo?
Bo upadłość likwidacyjna to najprostsze rozwiązanie. W trakcie postępowania likwidacyjnego po prostu wyprzedaje się wszystkie składniki majątku upadłego podmiotu, a pieniądze dzieli między wierzycieli. A to że firma przy okazji jest położona na łopatki? No cóż, takie życie… Dodajmy, że tą drogą wierzyciele najczęściej odzyskiwali tylko część lub wręcz ułamek długu.
Syndyk też jest zadowolony, bo to znacznie prostszy temat, niż wchodzenie w wielomiesięczne czy też wieloletnie uzgodnienia z wierzycielami. Nie chcę tu jednak generalizować, że syndykom nie zależy na upadłości układowej. Odchodząc od kwestii czynnika ludzkiego, w poprzedniej ustawie nie było jednak stosownych narzędzi do tego typu działań. Miały się takowe znaleźć w nowym prawie restrukturyzacyjnym.
Jaka zmiana pana zdaniem jest tu najważniejsza? Wprowadzenie doradcy restrukturyzacyjnego?
Takie właśnie stwierdzenie padło z ust sędziego Cezarego Zalewskiego na jednym ze szkoleń, którego byłem uczestnikiem.
Stworzenie tego nowego zawodu miało być kluczem do sukcesu, rozwiązaniem, pozwalającym na wprowadzenie założeń ustawy w życie. Doradca miał być bowiem łącznikiem pomiędzy dłużnikiem, sądem i wierzycielami. To on będzie prowadził wszystkie analizy finansowe, rozmowy z wierzycielami, do jego zadań należy opracowanie planu restrukturyzacyjnego i pomoc w sprawie na każdym jej etapie. „To będą najlepsi z najlepszych” – to też słowa sędziego Zalewskiego. Dlatego, zgodnie z założeniami ustawy, będzie to zawód licencjonowany. Tak, jak jest to obecnie, przy wykonywaniu zawodu syndyka.
Pytanie tylko jak i gdzie takich doradców mamy znaleźć? Kim oni dokładnie będą?
To kluczowe pytanie. W Polsce wszak mamy sądy sprawiedliwe, ale nierychliwe… A przy grożącej firmie upadłości każdy tydzień jest na wagę złota. Skąd więc wziąć specjalistów, którzy nie tylko błyskawicznie wejdą gruntownie w problemy danego przedsiębiorstwa, stojącego na skraju przepaści, ale także znajdą kasę, aby pogasić pożary w bieżących płatnościach tegoż podmiotu i na dodatek będą potrafili zmusić sądy do całkowitej zmiany systemu pracy?
Takich superbohaterów dużo łatwiej znaleźć w filmach i komiksach, niż w realu. Za konieczny w tej sytuacji należy uznać wymóg licencji w tym zawodzie. Dzięki temu nie będzie takich problemów jak z pseudodoradcami od kredytów hipotecznych, którzy okazali się zwykłymi sprzedawcami. Na dodatek – często nieuczciwymi wobec swoich klientów.
Tylko z filmów ich nie ściągniemy. Jak więc nagle takich doradców wynaleźć? Ustawa wchodzi w życie przecież już 1 stycznia 2016 roku.
No i tu rzeczywiście jest problem. A dokładniej: największa porażka tej ustawy. Oto, jaki pomysł na stworzenie tak elitarnego zawodu miał ustawodawca. Cytuję art. 453 ust. 1 ustawy: „Z dniem wejścia w życie ustawy licencja syndyka staje się licencją doradcy restrukturyzacyjnego”.
I to ma być sposób na wybranie specgrupy od najtrudniejszych zadań, czyli tych „najlepszych z najlepszych”? Bez jakiegokolwiek egzaminu? Trudno o większy absurd.
Rola syndyka, szczególnie w obecnej, krajowej rzeczywistości, najczęściej sprowadza się do przeprowadzenia procesu likwidacji masy upadłościowej bankrutującego podmiotu. Jak to się ma to restrukturyzacji? Nijak! To tak, jakby na mocy ustawy wszystkim laryngologom dodać inną specjalizację, np. kardiologa. Który pacjent chciałby, aby jego operację na otwartym sercu przeprowadzał laryngolog? Chyba tylko samobójca. Bo wiadomo, że to będzie rzeź, a nie profesjonalny, bardzo trudny zabieg.
W związku z moimi wątpliwościami, że coś tu nie gra, spytałem sędziego Jarosława Horobiowskiego, czy w pracach nad tymi przepisami brał udział ktoś, kto jest bliżej biznesu - niż np. sędzia - i prowadził procesy restrukturyzacyjne. Odpowiedź brzmiała: nie.
Czyli w pracach nad ustawą Prawo restrukturyzacyjne nie brał udziału nikt, kto jest ekspertem od restrukturyzacji?
Trudno w to uwierzyć, ale tak właśnie było. Dla porównania, jeden z rozdziałów tego aktu prawnego, znany jako „ustawa o upadłości konsumenckiej”, sprawdza się w polskiej rzeczywistości świetnie. Dlaczego? Bo jego autorami są właśnie eksperci od tego zagadnienia, to jest wybitni sędziowie upadłościowi. Dzięki temu, mamy od początku tego roku prawo, które się sprawdza i doskonale funkcjonuje. W niektórych sprawach sądy orzekają o upadłości konsumenckiej nawet w trzy dni. Znam takie przypadki z własnej działalności, specjalizujemy się bowiem w pomocy osobom przekredytowanym przy składaniu wniosków o upadłość konsumencką.
A może są jakieś inne możliwości, by zostać doradcą restrukturyzacyjnym, tak by osoba bez tytułu syndyka, ale z doświadczeniem w tym względzie, mogła wykonywać ten zawód już 1 stycznia przyszłego roku?
Praktycznie pozostaje jedynie zostanie syndykiem, czyli trzeba zdać do końca bieżącego roku egzamin na syndyka. Oczywiste jest, że te dwa zawody powinny być jednak oddzielone od siebie: albo jest się doradcą, albo syndykiem. Można oczywiście posiadać obydwie licencje, ale powinno to wymagać zdania dwóch egzaminów.
A kto będzie wybierać tego doradcę?
To już zadanie dla dłużnika. Co ważne, powołanie takiej osoby do procesu restrukturyzacyjnego będzie obowiązkowe. To znaczy, jeśli rozpoczynamy postępowanie restrukturyzacyjne, to musimy mieć umowę z wybranym doradcą. To też może rodzić pewne problemy, bo zadłużona firma będzie wybierać zwykle najtańszą ofertę.
Paranoją jest precyzyjnie określony termin stworzenia planu restrukturyzacyjnego przez doradcę. Niezależnie, czy dotyczy to upadającego kiosku, czy też wielkich zakładów hutniczych: ustawa mówi, że dokument taki trzeba stworzyć w miesiąc. Sędzia Horobiowski wspominał o jednej z prowadzonych upadłości, chodzi o dewelopera z Dolnego Śląska, do którego należy kilkadziesiąt spółek o bardzo skomplikowanej strukturze. A do tego jeszcze oddziały za granicą. Tego nie da się nawet rozpoznać w ciągu 30 dni, a tym bardziej wymyślić planu na rozwiązanie problemów finansowych takiej spółki.
Skończy się więc tym, że te plany będą pisane na kolanie, termin zostanie dotrzymany, a potem one będą lądować w koszu. Wartość tychże planów będzie równa cenie makulatury. Takie pseudorozwiązania będą prowadziły wprost do bankructwa. A z pewnością wiele firm, które zgłoszą się z wnioskiem o upadłość, da się uratować. Ale nie przez laika, którego nazwiemy pięknie „doradcą restrukturyzacyjnym”.
Wspomniał pan o tym kiosku. W przypadku takich malutkich firm też potrzebny będzie doradca restrukturyzacyjny?
Niestety tak. Ustawodawca nie postawił, żadnego progu dotyczącego choćby przychodów takiej firmy. Jedna procedura dla wszystkich podmiotów.
Mimo tych problemów, czy pana zdaniem ta ustawa może jednak pomóc przedsiębiorcom?
Taka pomoc przyniesie 98 porażek na 100 przypadków. Przetrwają jedynie najsilniejsi, ale z pewnością nie będzie to zasługą doradcy restrukturyzacyjnego.
Czego więc, według pana, najbardziej brakuje w ustawie?
Wiedzy, czym jest prowadzenie biznesu w okresie kryzysu. Musimy leczyć przyczyny problemów finansowych, a nie koncentrować się na skutkach. Oto przykład. Załóżmy, że mamy przedsiębiorcę, który przeinwestował. Na przykład prowadził sklep w galerii handlowej, który świetnie prosperował, ale postanowił rozszerzyć działalność i otworzyć kilka kolejnych w innych galeriach.
Okazało się jednak, że choć pięć jego placówek jest rentownych, to dwie pozostałe wykazują spore straty, a te są na tyle duże, że firma utraciła płynność finansową i zmierza do bankructwa. Dziś taki przedsiębiorca nie ma żadnego umocowania prawnego, aby bez konsekwencji finansowych rozwiązać umowę najmu na dogodnych warunkach. Z galeriami handlowymi na ogół nic się nie da ugrać. Obowiązuje bezwzględna zasada: płać i płacz. A jak zbankrutujesz, to już jest twój problem.
Ustawa powinna w takiej sytuacji bronić przedsiębiorcę przed bezwzględnym działaniem podmiotu dominującego. Idziemy do sądu na negocjacje umowy i jeśli nie dochodzi do kompromisu: po prostu sąd ją unieważnia. To bardzo proste, ale skuteczne rozwiązanie. Czyli dwa z siedmiu sklepów zamykamy, a pozostałe pięć hula i przynosi przedsiębiorcy odpowiednie dochody. Wszyscy są wygrani, nie tylko ów przedsiębiorca, ale także jego pracownicy i kontrahenci. A także Skarb Państwa, który może stracić hojnego podatnika. Przy upadłości danego podmiotu tracą zaś wszyscy.
Czyli częstym powodem bankructwa jest nieetyczne działanie podmiotu dominującego?
W mojej opinii to bardzo częsty przypadek upadłości polskich przedsiębiorców. Takim dominującym kontrahentem może być także bank. Kto jest w stanie zmienić absurdalną decyzję banku dotyczącą odmowy restrukturyzacji danego podmiotu, który świetnie prosperuje, ale miał np. wpadkę na jednym z kontraktów?
Nikt. Biedaczek może iść do sądu, ale wcześniej bank naśle na firmę komornika, a ten zniszczy przedsiębiorcę w ciągu miesiąca. Takie działanie banków jest dziś na porządku dziennym i pozostaje zupełnie bezkarne. I między innymi tego typu właśnie sytuacje powinna obejmować ustawa Prawo restrukturyzacyjne. Powinniśmy stworzyć, na gruncie prawa, stosowną broń dla uczciwego przedsiębiorcy w nierównej walce z dominującym podmiotem. Prostym rozwiązaniem jest tu powołanie arbitrażu sądowego, który w trybie przyspieszonym mógłby tego typu problemu rozwiązywać. Bo bez sądu ani rusz. W sytuacjach podbramkowych najczęściej nie dogadamy się ani z galerią handlową, ani z siecią hipermarketów, ani z bankiem, czy też z Urzędem Skarbowym lub ZUS-em.
Przyznaję, że arbitraż sądowy w tego typu sytuacjach brzmi bardzo rozsądnie. Mam do pana, jako specjalisty od restrukturyzacji, na koniec takie pytanie: ile czasu Panu zajęłoby opracowanie założeń takiej ustawy, dzięki której polscy przedsiębiorcy mogliby łatwo i szybko rozwiązywać problemy z płynnością finansową? I mogli by kontynuować działalność zamiast iść w upadłość?
Pewnie ze dwa dni… Na dodatek zrobiłbym to bez wynagrodzenia. Bowiem, jako osoba prowadząca działalność gospodarczą od ponad 22 lat, czuję bliską więź z każdym przedsiębiorcą, który pomimo tak niesprzyjającego otoczenia, zdecydował się na własny biznes. Szkoda mi tych ludzi, ich pracy i dramatu ich rodzin, których w bardzo wielu przypadkach można by uniknąć. Gdybyśmy tylko mieli lepsze prawo.