"Po dwóch piwach każdy jest król wody, jak lew jest król dżungli". Ratownicy opowiadają o swojej pracy

Niskie zarobki, ogromna odpowiedzialność, walka z pijanymi plażowiczami. Praca ratownika to nie jest łatwy kawałek chleba. - Nad morze nie opłaca się wyjeżdżać. Robimy to z pasji, bo chcemy się sprawdzić - mówią ratownicy z Mielna.

"Po dwóch piwach każdy jest król wody, jak lew jest król dżungli". Ratownicy opowiadają o swojej pracy
Źródło zdjęć: © WP>PL | Witold Ziomek
Witold Ziomek

Godz. 9.15. W bazie ratowników w Mielnie rozpoczyna się odprawa. Trzeba przydzielić role, stanowiska, zbadać warunki atmosferyczne. - Nie widzę nikogo z telefonem w ręku. Patrzymy na wodę - mówi "Wicek", ratownik z ponad 20-letnim stażem.

Dziś dla ratowników w Mielnie dzień szczególny. Pierwszy raz w tym sezonie wywieszona będzie biała flaga.

- Jest trochę stresu - mówi Filip. Świeżo upieczony ratownik. - Mieszkam w Mielnie, trochę akcji już widziałem. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku.

Sezon nad polskim morzem nie zaczął się najlepiej. 1 lipca w Darłówku utonął 55-letni mężczyzna. Wszedł do wody pomimo zakazu kąpieli. Nie pomogła interwencja ratowników, reanimacja ani błyskawicznie wezwany śmigłowiec medyczny.

- Nastroje trochę siadły, zwłaszcza że to było na strzeżonej plaży - mówi "Wicek". - Ale jesteśmy przygotowani.

Nad morze nie opłaca się jeździć

Swoją pracę ratownicy rozpoczynają od wyznaczenia terenu kąpieliska i sprawdzenia dna. Muszą to zrobić wpław. Woda w Bałtyku ma tego dnia 13 stopni.

- Nie czuję nóg - mówi Filip tuż po wyjściu z wody. - Podziwiam determinację tych, którzy będą się dzisiaj kąpać. No ale sprawdzić trzeba, bo dno w morzu potrafi się zmienić z dnia na dzień. Zwłaszcza przy wysokich falach, w jedno miejsce naniesie piasku, z innego zabierze.

Plaż w Mielnie i Unieściu pilnuje ponad 70-ciu ratowników. Kilkoro z nich pracuje społecznie, nie dostają wynagrodzenia, ale zdobywają doświadczenie i staż. Pracują, ile chcą. Pozostali są na plaży 8 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Dostają po 2,5 zł - 4 tys. zł, w zależności od stopnia, doświadczenia i pełnionej funkcji. Mają zapewniony nocleg.

- Na co dzień pracuję w aquaparku. Tam zarobiłabym więcej - mówi Justyna. Na plaży w Mielnie pracuje drugi sezon. - Nad morze nie opłaca się jeździć. Nocleg co prawda mamy, ale życie nad morzem jest drogie. Obiad potrafi kosztować ponad 20 zł. W zeszłym roku zarobiłam 2,5 tys. zł, wydałam 1,5 tys. zł.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Pytam, dlaczego jednak zdecydowała się na morze.

- Morze jest trudne, nie wybacza błędów. Chodzi o to, żeby się sprawdzić. Powiedzieć sobie, że się dało radę - mówi. - Mam wielu znajomych ratowników, świetnych, bardzo doświadczonych, którzy nad morze nie chcą jeździć. A zwłaszcza do Mielna, na najtrudniejszą plażę.

Flaszka i do wody

"Mielno jest trudne", "Mielno jest specyficzne", "w Mielnie jest największy hardkor" - słyszę od ratowników.

- Przyczyną 90 proc. utonięć jest alkohol - mówi "Wicek". - A Mielno to największa imprezownia. Z pijanymi ludźmi, którzy idą pływać, spotykamy się tu prawie codziennie.

Choć na plaży, zgodnie z regulaminem kąpieliska pić nie można, piją praktycznie wszyscy. Niemal każdy parawan skrywa butelki. Piwo, drinki, rozlewaną do plastikowych kubków wódkę.

- Nie jesteśmy w stanie z tym walczyć, musielibyśmy wszystkich z plaży wyprosić, a jesteśmy przede wszystkim od tego, co się dzieje w wodzie - mówi "Wicek". - Był w jednym sezonie taki ratownik, który próbował. Ogłosił przez megafon, że na plaży jest zakaz picia alkoholu i osoby spożywające będą wypraszane. Cała plaża ryknęła śmiechem. Więcej już nie próbował.

Najczęściej z wody wyławiani są młodzi mężczyźni. W ich przypadku do procentów dochodzi jeszcze brawura. - Chcą zaimponować dziewczynom, wskakują do wody przy dużych falach i okazuje się, że brakuje im sił - opowiada Justyna. - Zazwyczaj woda wyrzuca ich na falochrony. Tam jest głęboko i tworzą się wiry. O własnych siłach bardzo trudno się wydostać.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

- Ludzie wychodzą pocięci, bo pale są ostre, jest na nich dużo muszli - opowiada Miłosz, na plaży w Mielnie od 8 lat. - Mięliśmy raz taki dzień, z bardzo silnymi prądami wstecznymi, że właściwie nie wychodziliśmy z wody. Co chwilę kogoś na te pale wyrzucało. Jednego klienta na plażę i z powrotem do wody. No ale plus jest taki, że jak kogoś woda na falochronach przetrzepie, to już jest grzeczny i słucha, co się do niego mówi.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Studiuję prawo. Wiem, co mi wolno

Na polecenia ratowników ludzie reagują różnie. Niektórzy słuchają, inni dyskutują, jeszcze inni ignorują lub wszczynają awantury. Pytam, jak traktują młode, atrakcyjne ratowniczki.

- Trochę się na początku bałam chamskich, wulgarnych zaczepek - uśmiecha się Justyna. - Na szczęście takiego problemu nie ma. Jasne, zdarzają się jakieś próby flirtu, ale generalnie mam wrażenie, że nasza obecność działa na niektórych uspokajająco. Chcą nam zaimponować, dlatego są grzeczni. Myślą, że coś ugrają. I to nam na ogół pomaga. Na chłopaków częściej reagują agresją.

- Mięliśmy raz takiego chłopaka, który wchodził do wody przy czerwonej fladze. Chciałem go wyprosić z wody, na co kazał mi spi....ć, powiedział, że studiuje prawo i on wie co mu wolno - opowiada Miłosz. - No to popłynąłem po niego, głowa pod wodę i na siłę na brzeg. Jak jest zakaz, to możemy kogoś wyłowić na siłę. Nawet powinniśmy, bo jak się utopi na strzeżonym kąpielisku, to nas ściga prokurator. Zazwyczaj, jak robi awanturę, to wzywamy policję. Nie będziemy się z nikim bić ani szarpać.

Obraz
© WP.PL | Witold Ziomek

Przy wywieszonej czerwonej fladze i zakazie kąpieli, ratownik ma prawo wyprosić lub na siłę usunąć plażowicza z wody. Pływak może jednak pójść na plażę niestrzeżoną, gdzie kąpie się na własną odpowiedzialność.

- Plaża niestrzeżona nas teoretycznie nie interesuje - mówi Miłosz. - Ale oczywiście jak ktoś na niej potrzebuje pomocy, to jej udzielamy. Robimy patrole do 500 metrów w głąb. Tam, gdzie wzrok sięga, tam kontrolujemy.

- Był kiedyś taki przypadek. Wychowawczyni przyszła z dziećmi na plażę. Nie miała swojego ratownika, więc podeszła do nas, ale była czerwona flaga. Powiedzieliśmy jej, że fale są za wysokie i woda jest niebezpieczna. Poszła na niestrzeżoną - opowiada "Wicek". - 11-letniego chłopca porwała fala.

- Ze 40-stu nas było w wodzie, śmigłowiec lądował na plaży. Szukaliśmy tego chłopca ponad godzinę - opowiada Miłosz. - W końcu znaleźliśmy. Przywróciliśmy mu krążenie, karetka zabrała go żywego. Niestety, dziecko za długo było pod wodą. Niedługo później, podłączone do respiratora, zmarło.

Ludzie jak boje

- Najgorzej płynie się po dziecko. Do tego się nie można przyzwyczaić - mówi Miłosz. - Bo jak się topi dorosły, to najczęściej przez własną głupotę. Tak sobie mówię, bo inaczej bym zwariował. Może to brzmi strasznie, ale musimy się nauczyć traktować ludzi jak boje. Coś jest w wodzie, muszę to wyciągnąć. Nie zastanawiać się nad tym kto to, czy żyje, czy przeżyje. Wykonać pracę. Rutynowo i spokojnie.

Interwencje ratowników są różne. Czasem, zamiast podziękowania za pomoc, można się spodziewać awantury.

- Prądy wsteczne czasami znoszą ludzi na materacach i w dmuchanych kołach kilka kilometrów od brzegu. Trzeba po nich płynąć skuterem z platformą - mówi "Wicek". - Mamy taką zasadę, że te dmuchane zabawki tniemy i zatapiamy, bo się nie mieszczą na platformie, a zostawić na wodzie ich nie można, bo załoga śmigłowca pomyśli, że ktoś potrzebuje pomocy. Jakie ludzie mają pretensje o te zabawki. Życie nieważne. Liczy się kółko albo dmuchany flaming.

Ale do najbardziej absurdalnej interwencji, jaką pamięta "Wicek", doszło na plaży. Chodziło o zasypanego mężczyznę.

- Ktoś nas kiedyś zaalarmował, że na plaży przy wydmach jest zasypany człowiek. Myślałem, że to niemożliwe, ale poszliśmy na miejsce. Tam zapłakana kobieta pokazuje, że tu jest zakopany jej chłopak. Nie było widać żadnego śladu, ale zaczęliśmy kopać. No i faktycznie, wykopaliśmy dół głęboki na pół metra i odkopaliśmy głowę - opowiada.

Okazało się, że mężczyzna zabrał ze sobą szpadel i ćwiartkę wódki, którą popijał w trakcie "pracy". Wykopał na plaży wielki dół, który zawalił się, gdy jego dziewczyna próbowała zrobić mu zdjęcie.

- W kopaniu pomagali plażowicze, piasek się cały czas usuwał. Przez rurkę podawaliśmy mu tlen - opowiada "Wicek". - Na końcu zemdlałem w tej dziurze, bo brakowało powietrza. Ale odkopaliśmy go. Ludzie mają czasem dziwne pomysły.

Dwie wieże

W tym sezonie na plażach w Mielnie i Unieściu stanęły dwie nowe wieże ratownicze. Przypominają trochę te z plaży w Santa Monica. Skojarzenia z klatą Davida Hasselhoffa czy nogami Pameli Anderson aż nazbyt oczywiste.

Wieże chwalą wszyscy. Są ładne, wygodne, można w nich trzymać sprzęt czy schować się przed deszczem. Jeśli przetrwają sezon, będzie ich więcej.

- Nie przetrwają - mówią ratownicy. - Jak się na dobre rozkręcą imprezy, będą zdemolowane, rozkradzione, pomazane.

Obraz
© WP.PL

Cały sprzęt, którego ratownicy używają podczas akcji, na noc zostaje w bazie. Wyjątkiem są łódki, które zostają na plaży przypięte do wież. Zarówno tych ładnych, nowych, jak i starych, przypominających wysokie stalowe krzesła. Pytam, czy łódki bywają kradzione.

- Sam znalazłem kiedyś łódkę dwa kilometry od brzegu - mówi Miłosz. - Ale łódki to jeszcze nic! Któregoś dnia idę do pracy, patrzę, nie mam wieży! Myślę, zakopana, bo takie numery już się zdarzały. Ale nie, nigdzie śladu nie było. W końcu znaleźliśmy ją w morzu, tylko kawałek wystawał.

- Postawiliśmy kiedyś takie słupki z kołami ratunkowymi. Tak, żeby były po godzinach działania kąpieliska - mówi "Wicek'. - Dwa dni wytrzymały. Komuś się przydały. Raz w czasie akcji ktoś nam ukradł apteczkę. 21 tys. złotych poszło, bo w środku był sprzęt do podawania tlenu.

Jak trzeba płynąć, to znaczy że jest źle

Początek sezonu jest w Mielnie wyjątkowo spokojny. Lodowata woda sprawia, że chętnych do kąpieli jest niewielu. Pomimo niskiej temperatury, kilku ratowników zawzięcie trenuje pływanie ze sprzętem. Na zmianę obserwują wodę.

- "Lenie, obiboki, nic nie robicie, tylko się opalacie. I to za moje pieniądze!" - tak ludzie czasem do nas mówią - opowiada "Wicek". - A jak przyjdzie co do czego, to "gdzie jest ratownik!". To jest niewdzięczna praca.

Najpoważniejsze interwencje to dziś opatrzenie stłuczonej nogi i dwukrotne wyprowadzenie pijanego imprezowicza, który "poległ" przy zejściu na plażę.

- Najważniejsza część naszej pracy to prewencja, musimy eliminować sytuacje potencjalnie niebezpieczne. Patrzeć kto sobie radzi, kto traci siły. Człowiek tonie po cichu, nie woła o pomoc. Czasem znika nagle, jak złapie go skurcz. Musimy to wszystko umieć zauważyć i w porę zareagować - mówi Justyna. - Jak trzeba po kogoś płynąć, to znaczy że jest źle. Obyśmy nie musięli.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (277)