Pocztowcy chcą podwyżek, a kasa świeci pustkami

Dzisiaj zarząd Poczty Polski zaczyna negocjacje ze związkowcami, którzy domagają się podwyżek po 800 - 1000 zł dla każdego pracownika. Związkowcy grożą strajkiem generalnym. Tymczasem poczta działa coraz gorzej, traci rynek, zyski i klientów.

08.02.2008 07:51

Pracownicy Poczty Polskiej - bez względu na wynik rozmów - podcinają gałąź, na której siedzą. Według wyliczeń firmy łączny koszt podwyżek postulowanych przez związki to astronomiczna suma - miliard złotych.

Tyle potrzeba na podwyżki (po 800-1000 zł) dla 102 tys. pracowników poczty. W praktyce to niemożliwe, bo tak wielkich pieniędzy nie ma w kasie firmy. W dodatku już w ubiegłym roku poczta podnosiła pensje swoim pracownikom. Przeznaczyła na to aż 150 mln zł.

Wszystko to, co firma wypracowała, zostało przejedzone. Tymczasem zyski poczty z roku na rok dramatycznie spadają. W 2006 r. zarobiła 124 mln zł, w 2007 r. - już tylko 50 mln zł. Państwowy moloch może wkrótce przestać przynosić zyski, bo systematycznie traci udziały w rynku na rzecz takich prywatnych firm, jak InPost czy PAF Operator Pocztowy. Z danych InPostu wynika, że w ostatnim kwartale 2007 r. firma przekroczyła 0,4 proc. udziału w rynku pocztowym. W tym roku firma szacuje, że jej udział powiększy się do co najmniej 5 proc.

Co czeka Pocztę Polską? Na razie państwowa firma ma monopol na przesyłki o wadze do 50 gram, dzięki czemu może utrzymywać nierentowne oddziały w słabo zaludnionych obszarach kraju. Pełna liberalizacja rynku pocztowego nastąpi w Polsce dopiero w 2013 r. Wtedy najprawdopodobniej będzie trzeba zredukować liczbę oddziałów i placówek. W Wielkiej Brytanii, gdzie zliberalizowano rynek w 2006 r., narodowy operator Royal Mail po tym, jak utracił dotacje rządowe, będzie musiał zamknąć co piąty oddział. Oznacza to likwidację około 3 tys. oddziałów - obecnie działa ich 14 tys. Taki sam scenariusz czeka Pocztę Polską. Zarząd musi przekonać związkowców do tego rozwiązania. Spółka notuje co prawda zysk, ale 80 proc. z tej kwoty wypracowują oddziały położone w dużych aglomeracjach i miastach. Aż 2,7 tys. placówek pocztowych położonych na terenach wiejskich i w małych miasteczkach przynosi straty. Nie ma szans, żeby to zmienić, bo poczta jako operator narodowy jest zobowiązana do dostarczania listów w całym kraju, nawet tam,
gdzie jest to nieopłacalne. Jeśli wszyscy pracownicy dostaną podwyżki, to ośrodki te będą przynosić coraz większe straty i błędne koło jeszcze bardziej się nakręci.

W tej sytuacji spełnienie postulatów związkowców będzie praktycznie niemożliwe. Mimo to zapowiadają się wyjątkowo długie rozmowy, bo na poczcie działa 45 związków zawodowych. Każdy z nich będzie miał przedstawiciela w negocjacjach z władzami firmy.

Sytuacja Poczty Polskiej jest beznadziejna, bo jeśli nie spełni żądań związkowców, to ci sparaliżują firmę strajkiem. Paradoksalnie więc to sami pracownicy mogą puścić Pocztę z torbami. Zapowiadany w przypadku fiaska rozmów strajk z pewnością spowoduje dalszy odpływ klientów do prywatnych operatorów pocztowych. Gdy w 2006 r. Pocztę sparaliżował strajk, to liczba listów napływających do niezależnych operatów, takich jak PAF czy InPost zwiększyła się o 300 proc. Jeśli klienci będą uciekać do konkurencji w takim tempie, to wyniki finansowe Poczty Polskiej będą gorsze i pula pieniędzy na podwyżki jeszcze bardziej się skurczy. Co więcej - jeśli firma zacznie przynosić straty, to budżet państwa - zgodnie z przyjętą w grudniu przez rząd nowelizacją prawa - nie może ich pokryć.

Firmy pocztowe już dziś są tańsze i szybsze od poczty. Dotyczy to przede wszystkim wysyłania paczek. Na przykład koszt wysyłki paczki InPostem jest nawet do 70 proc. niższy niż w Poczcie Polskiej. Jest nie tylko taniej, ale i sprawniej. Na przykład przesyłki listowe priorytetowe Poczta dostarcza terminowo, czyli na następny dzień roboczy tylko w 88,5 proc. przypadków. W firmie PAF Operator Pocztowy ten sam wskaźnik wynosi 99,7 proc. Klientów InPostowi nakręcają sklepy internetowe, których liczbę szacuje się na 3 tys. domen internetowych.

Żądający podwyżek listonosze z Poczty Polskiej z zazdrością patrzą na kolegów po fachu z Inpostu czy PAF-u, gdzie zarobki są większe. Listonosze zatrudnieni w firmie InPost pracują, tak jak na Poczcie, na umowę o pracę, a ich zarobki na początkowym etapie zatrudnienia wahają się od 1400 do nawet 2400 zł netto. Uzależnione jest to od wielkości miasta, w którym pracują oraz wykorzystywanego przez nich środków transportu (samochód lub skuter). Rok temu, zaraz po uruchomieniu działalności, InPost oferował doręczycielom od 1200 do 1500 zł netto.

A w Poczcie - według danych NSZZ Solidarność - 70 tys. osób zarabia poniżej 2,4 tys. brutto, czyli na rękę dostaje ok. 1,7 tys. zł. Nic więc dziwnego, że listonosze z Poczty Polskiej uciekają do prywatnych operatorów pocztowych. Co więcej, w prywatnej spółce InPost, inaczej niż w Poczcie, wysokość wynagrodzenia zależy do wydajności pracy. Podobnie jest w istniejącym od 2003 r. PAF Operatorze Pocztowym. _ U nas listonosz nosi tylko listy _ - mówi Marek Sadowski, rzecznik sieci. _ Ulotki noszą specjalnie do tego celu wynajęte osoby. Proszków, rajstop, papierosów nasi pracownicy nie sprzedają _- podkreśla Sadowski. Jeśli więc listonosze z Poczty Polskiej chcą podwyżkę przy jednoczesnym podniesieniu komfortu pracy, to przechodzą do konkurencji.

Tomasz Dominiak
POLSKA Dziennik Bałtycki

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)