Polak żywił się w dyskoncie, teraz dyskont go ubierze
Polak na bazar czy do lumpeksu już iść nie chce. Teraz ubiera go dyskont odzieżowy. Pepco czy Textilmarket przebojem zdobywają Polskę B, stając się dla mieszkańców wsi i miasteczek tym, czym jest Zara dla warszawiaka.
15.10.2013 | aktual.: 17.10.2013 07:37
- Do końca 2014 roku chcemy otworzyć jeszcze około 150 placówek i mieć w sumie 600 sklepów - deklarują przedstawiciele Pepco, lidera polskiego rynku dyskontów odzieżowych.
Także druga na rynku sieć Textilmarket po ostatnich kłopotach finansowych swojego właściciela, giełdowej spółki Redan, stawia na inwestycje.
- Obecnie mamy 285 placówek, do końca roku otworzymy pięć następnych. W przyszłym roku planujemy otwarcie kolejnych 50 sklepów - zdradza Wirtualnej Polsce Lech Przemieniecki, szef sieci dyskontów odzieżowych Textilmarket.
Jego firma oraz Pepco to niekwestionowani liderzy branży. Trzecie miejsce zajmuje niemiecki KiK, który wszedł do nas przed rokiem i już snuje plany budowy sieci ponad 100 sklepów. Nic dziwnego, bo dyskonty odzieżowe to najbardziej dynamicznie rozwijające się sieci handlowe w naszym kraju.
- Zgodnie z naszymi szacunkami, posiadają pod względem liczby sklepów 9-procentowy udział w segmencie sklepów sieciowych w Polsce. Już drugi rok z rzędu sieci dyskontowe reprezentują też największy wzrost liczby sklepów. Sięga on obecnie 16 proc. - mówi Katarzyna Twardzik, analityk rynku handlu detalicznego w firmie PMR.
Roczna sprzedaż dyskontów odzieżowych dynamicznie rośnie. Samo Pepco według PMR w zeszłym sprzedało towary za ponad 610 mln zł. W tym roku cała branża prawdopodobnie przekroczy już ponad miliard złotych.
- W Niemczech jest około 7 tys. tego typu sklepów odzieżowych. Śmiało można więc stwierdzić, że docelowo powinniśmy mieć u nas około 3-3,5 tys. takich placówek - mówi Grzegorz Łaptaś z Roland Berger Strategy Consultants. - Dyskonty odzieżowe, a szczególnie Pepco, świetnie rozpoznały, czego chcą i będą chcieć Polacy. Zrobiły dokładnie to samo, co Biedronka kilka lat temu - dodaje.
Model sprzedaży również jest bardzo zbliżony. W małym sklepie o powierzchni około 300 mkw. upchnięto jak najwięcej kategorii produktów. Są więc i bodziaki dla niemowlaka, i sukienka dla jego starszej siostry. Mama kupi sobie biustonosz i sztuczną biżuterię, a tata dostanie dres i kurtkę za połowę tego, ile zapłacić trzeba w sklepie sieciowym typu H&M czy Reserved. A że jedyny wybór to ten między rozmiarem S, L i M? Cóż, mamy kryzys, a teraz liczy się tylko dobra cena.
- Z jednej strony przyciągamy osoby, które dotychczas kupowały w sklepach z używaną odzieżą czy na bazarach. Ceny w porównaniu do nich mamy już konkurencyjne, a komfort dokonywania zakupów dużo wyższy. Z drugiej strony spowolnienie gospodarcze sprawiło, że przenosi się do nas część osób, które dotychczas były klientami sklepów sieciowych w galeriach handlowych - mówi Lech Przemieniecki.
Dyskonty odzieżowe ubierają dziś coraz więcej Polaków, ale cały czas najchętniej chodzą do nich mieszkańcy Polski B. Lech Przemieniecki przyznaje, że od dużych aglomeracji trzyma się z daleka. Dziś jego target to miasta poniżej 50 tys. mieszkańców. Pepco nie gardzi nawet małymi miejscowościami. Jeden ze sklepów otworzono we wsi Brenna, inny w niewielkim, liczącym niecałe 2,5 tys. mieszkańców miasteczku Koziegłowy.
- Na prowincji najczęściej nie ma galerii handlowej, a mieszkańcy takich miejscowości rzadko kupują w internecie, bo się boją, a koszty dostawy są wysokie. Dyskonty odzieżowe konkurencji tam więc nie mają żadnej - tłumaczy Grzegorz Łaptaś.
Co kupujemy w dyskontach? Lech Przemieniecki mówi, że nieważne, czy jest lato czy środek zimy, najlepiej zawsze sprzedaje się bielizna. Kobiety kupują więc biustonosze, a mężczyźni bokserki i skarpetki. Coraz więcej w tych sklepach jest też drobnego AGD, artykułów kuchennych czy zabawek. Absolutnym hitem są też zwykłe... ścierki.
Co z jakością tych produktów? Tu odzieżowe dyskonty przechodzą podobną metamorfozę jak Biedronka w ostatnich kilku latach. Kiedyś ich ubrania śmierdziały poliesotrowo-kontenerową wonią wprost z Chin. Dziś Textilmarket na swoich półkach ma rajstopy Gatta i markową bieliznę Moraj.
- W tego typu sklepach najpierw ustala się cenę, a później walczy się o to, by można było na produkcie zarobić przy jak najlepszej jakości. Bawełna w T-shircie może być nieco gorszej jakości niż w sieciówce, ale często powstaje w tej samej fabryce w Chinach co ubrania marek znanych z galerii handlowych. Znaczne oszczędności czyni się też na projektowaniu tych ubrań - tłumaczy ekspert Roland Berger.
Poza tym jeśli ktoś składa zamówienie na dziesiątki tysięcy identycznych koszulek do kilkuset sklepów, to może walczyć o dobrą cenę za ich uszycie. A że później takie same T-shirty ma cała ulica? No cóż, dyskonty odzieżowe to nie sklepy dla hipsterów...