Polska krytykuje KE za dzielenie krajów UE ws. klimatu

Minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz skrytykował KE, że zamiast przekonywać USA i Chiny do walki z ociepleniem klimatu, znowu powraca do debaty o coraz ambitniejszych zobowiązaniach UE, odnawiając podziały na biedne i bogate kraje członkowskie.

16.03.2010 | aktual.: 16.03.2010 17:04

Ponadto Dowgielewicz krytycznie ocenił zaproponowaną przez KE w marcu strategię gospodarczą Europa 2020 na najbliższe dziesięciolecie, następczynię nieskutecznej Strategii Lizbońskiej, która będzie jednym z głównych tematów gospodarczego szczytu przywódców państw UE 24 i 25 marca.

Dowgielewicz wyraził przekonanie, że kraje członkowskie wprowadzą do niej wiele zmian. - Jesteśmy sceptyczni. Nie jestem pewien, czy same kosztowne inwestycje w innowacje i walkę ze zmianami klimatycznymi zapewnią wzrost gospodarczy - oświadczył. Zapowiedział, że Polska chce, by większy nacisk położono w strategii na inwestycje w infrastrukturę, i będzie zabiegać o wprowadzenie wymiernych celów liczbowych w tej sprawie.

Skrytykował też strategię klimatyczną nowej KE.

- Komisja Europejska robi wielki błąd. Zamiast przenieść dyskusję klimatyczną na poziom światowy i skoncentrować się na tym, jak przekonywać USA i Chiny, my znowu koncentrujemy się na rozwiązaniu technicznych wewnętrznych problemów UE. Wracamy do debaty, która dzieli, a nie łączy Europę - powiedział Dowgielewicz we wtorek. I zapewnił, że polski rząd "nie zgodzi się na podwyższenie z 20 do 30 proc. celu redukcji" emisji CO2, jeśli inne mocarstwa światowe nie zobowiążą się do porównywalnej redukcji gazów cieplarnianych.

- Czy Kopenhaga zakończyła się porażką z powodu braku porozumienia w UE w sprawie AUU'sów (nadwyżki uprawnień do emisji CO2) czy z powodu Chin i USA? - pytał retorycznie Dowgielewicz. Analizując powody porażki tej grudniowej konferencji klimatycznej wyraził opinię, że okazała się ona "katastrofą" dla UE. Jego zdaniem "UE była zmarginalizowana", gdyż jej ambitne stanowisko było wszystkim znane z góry i wiedziano, że UE "zgodzi się na wszystko", byle tylko doszło do światowego porozumienia w sprawie redukcji CO2. - Chcieliśmy być liderem w tej sprawie, dając innym przykład, tyle że w Kopenhadze okazało się, że nie chcą naszego przykładu - powiedział Dowgielewicz. - UE ma też inne instrumenty, np. handlowe, by grać role w światowej grze, nie tylko świecąc przykładem - dodał.

W przyjętym w zeszłym tygodniu komunikacie KE zapewnia, że UE nadal chce być najbardziej "proklimatycznym" regionem świata. Dlatego KE powtarza, że jest gotowa do redukcji emisji CO2 o 30 proc., jeśli inne uprzemysłowione potęgi zgodzą się na porównywalny wysiłek. Unijna komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard, która jeszcze jako duńska minister środowiska prowadziła negocjacje w Kopenhadze, jest zresztą wielką zwolenniczką podwyższenia unijnych ambicji w zakresie redukcji emisji CO2.

Na czerwcowy szczyt unijny KE przygotuje analizę praktycznych środków, które byłyby konieczne w celu przejścia na 30 proc. Potem KE ma przedstawić w ogólnym zarysie sposób przekształcenia UE w gospodarkę niskoemisyjną do 2050 r. - zgodnie ze strategią gospodarczą Europa 2020, która zakłada pogodzenie walki ze zmianami klimatycznymi z bezpieczeństwem energetycznym i tworzeniem nowych miejsc pracy. W komunikacie KE określa AUU'sy jako "poważne niedomogi", które stanowią ryzyko dla ograniczenia emisji CO2 po roku 2012.

Dowgielewicz przyznał, że w związku z brakiem postępu w negocjacjach klimatycznych światowa konferencja, na której ma zapaść porozumienie o redukcji emisji CO2 po roku 2012 i wsparciu krajów najuboższych w walce ze zmianami klimatycznymi, może odbyć się dopiero w drugiej połowie 2011 r., czyli za polskiej prezydencji w UE.

Inga Czerny

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)