Poszkodowani w aferze WGI: zostaliśmy oszukani i okradzeni

Zostałem oszukany i okradziony - powiedział we wtorek w Sądzie Okręgowym w Warszawie Jan J., poszkodowany w aferze Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej. Inny z przesłuchanych stracił w WGI ponad 400 tys. zł.

Poszkodowani w aferze WGI: zostaliśmy oszukani i okradzeni
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

22.10.2013 | aktual.: 25.10.2013 12:46

Sąd przesłuchał także innych poszkodowanych. Wszyscy - jak mówili - zainwestowali w WGI wskutek namowy agenta ubezpieczeniowego, znajomego lub wręcz - jak zeznała jedna z przesłuchanych - przyjaciela, któremu można było zaufać. Początkowo nic nie wzbudzało ich podejrzeń, bo wykazywane przez WGI zyski były umiarkowane, a samą grupę uwiarygodniały osoby znane z pierwszych stron gazet.

Z WGI zawarli umowy pośrednictwa finansowego na rynku Forex, czyli rynku walutowym, a dalej - jak wynikało z zeznań - nie mieli pojęcia, co się działo z ich pieniędzmi. Nie wiedzieli, że gdy WGI SA przekształciła się w WGI Dom Maklerski, to oszczędności ich życia poszły na zakup obligacji innej spółki należącej do grupy - WGI Consulting. Nie mieli pojęcia, że ta z kolei lokowała ich pieniądze - za pośrednictwem WGI Europe - w amerykańskiej instytucji finansowej Wachovia Securities. Nie byli świadomi tego, że za część ich pieniędzy - w sumie ok. 10 mln dolarów - zostały kupione i miały być remontowane w Stanach Zjednoczonych mieszkania dla najuboższych. Nie wiedzieli też, że część ich oszczędności spółka WGI Europe pożyczyła dwóm oskarżonym - Maciejowi S. i Łukaszowi K., którzy byli udziałowcami w tej spółce i zarazem nią zarządzali.

We wtorek Maciej S. powiedział w sądzie, że pożyczki te zostały wykorzystane zgodnie z "prywatną wolą" jego i Łukasza K. Pieniądze te nigdy nie zostały zwrócone. Maciej S. tłumaczył to późniejszymi wydarzeniami związanymi z upadłością spółek należących do WGI oraz zajęciem prywatnych majątków należących do niego i do Łukasza K.

Zdaniem jednej z przesłuchanych - Ewy S. - oszustwo zaczęło się jeszcze przed przekształceniem spółki WGI SA w dom maklerski WGI DM, czyli przed kwietniem 2005 r. Świadczą o tym - jak mówiła w sądzie - sprzeczne informacje o stanie jej rachunku, które dostała z Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (obecnie Komisja Nadzoru Finansowego) już po wybuchu afery. Z informacji tych wynikało, że saldo jednego z jej rachunków na dzień przekształcenia WGI SA w WGI Dom Maklerski wynosiło ok. 58 tys. zł - było to o ponad 258 tys. zł mniej niż środki, które wpłaciła na ten rachunek.

- To niemożliwe, żeby system informatyczny wykazywał takie różnice, to po prostu niemożliwe - mówiła we wtorek z niedowierzaniem Ewa S., domagając się, by oskarżeni wyjaśnili, skąd te różnice. W sumie swoją szkodę obliczyła na prawie 327 tys. zł.

Inny poszkodowany - Jacenty S. stracił ponad 440 tys. zł. Zażądał zwrotu tych pieniędzy zaraz po tym, jak przeczytał w gazetach, że WGI straciła licencję na prowadzenie domu maklerskiego. Dwa dni potem dostał list otwarty, podpisany przez Macieja S. i Łukasza K., zapewniający, że "WGI DM jest w pełni wypłacalny" i że dotychczasowa współpraca z WGI DM będzie kontynuowana przez WGI Consulting. To wtedy Jacenty S. po raz pierwszy dowiedział się o tym, że zdecydowana większość jego oszczędności została zamieniona na obligacje WGI Consulting.

- Składałem wniosek o wypłatę pieniędzy, a tu nagle się dowiaduję, że mam jakieś śmieciane obligacje - mówił Jacenty S., opowiadając, jak napisał skargę w tej sprawie do KPWiG, jak składał wizyty w biurze WGI i jak uporczywie żądał zwrotu zainwestowanych ponad 440 tys. zł.

W odpowiedzi otrzymał w końcu pismo, z którego wynikało, że ma 37 tys. 639 sztuk obligacji WGI Consulting, wartych w sumie ponad 437 tys. zł. Nie otrzymał informacji ani o ich serii, ani o dacie zapadalności. Potem z komunikatu syndyka dowiedział się, że obligacje te nigdy nie figurowały w dokumentacji WGI. - Z tego wynikało, że nie mam ani pieniędzy, ani obligacji - mówił we wtorek w sądzie. W sumie z WGI DM odzyskał 3,6 tys. zł. Swoją stratę szacuje na prawie 414 tys. zł.

- Praktycznie straciłem wszystko - powiedział inny z poszkodowanych - Jan J., który zgodnie z raportem otrzymanym z WGI na dzień 31 marca 2006 r. miał na rachunku prawie 123 tys. zł. Taka kwota widniała w ostatnim raporcie, podpisanym przez dyrektora Departamentu Działu Obsługi Klienta w WGI, DM jako "wycena rachunku inwestycyjnego będącą finalnym wynikiem wszystkich operacji zrealizowanych na koncie".

- Teraz w sądzie słyszę, że to były jakieś prognozowane wyniki - mówił Jan J. - To co jest prawdą? To, co twierdzą oskarżeni, czy to, co czytam w piśmie dyrektora Departamentu? - pytał zdenerwowany.

W sumie odzyskał niecałe 22 tys. zł, z tego 8,9 tys. zł wypłaciła mu KPWiG z funduszu gwarancyjnego. Wszystko, co odzyskał, wydał już na prawników. We wtorek prosił sąd o zwrot kosztów przyjazdu na przesłuchanie - 48 zł za bilet na busa i 4,40 zł za bilet na warszawskie metro.

Akt oskarżenia przeciwko trzem oskarżonym - Maciejowi S., Łukaszowi K. i Andrzejowi S. - wniosła Prokuratura Okręgowa w Warszawie, oskarżając ich o wyrządzenie "szkody majątkowej w wielkich rozmiarach" w łącznej wysokości prawie 248 mln zł. Tyle mieli stracić klienci WGI. Wszystkim grozi maksymalnie 10 lat więzienia.

Katarzyna Jędrzejewska

Źródło artykułu:PAP
sądwgiposzkodowani
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)