Powódź pogrąży polską gospodarkę?
Polsce grozi bankructwo - takie opinie coraz częściej wyrażają ekonomiści, którzy oczekują od rządu szybkiej naprawy finansów publicznych. Jeśli w poczet problemów wpływających na gospodarkę wliczymy obecną powódź, może się okazać, że wielka woda stanie się gwoździem do trumny.
Premier Donald Tusk szacuje, że wartość strat spowodowanych przez kataklizm może przekroczyć 2 miliardy euro. Trudno więc, żeby powódź nie pozostała bez wpływu na całą polską gospodarkę. Oczywiście największe straty widoczne będą w rejonach dotkniętych kataklizmem, ale warto pamiętać, że na tych samych terenach mieszkają ludzie, uprawiana jest rola, funkcjonują fabryki, prowadzone są inwestycje.
- Biorąc pod uwagę region, czyli południe kraju, to są tam zlokalizowane duże zakłady energetyczne, huty oraz produkcja przemysłowa. Mają one duży wpływ na gospodarkę. Powódź może wpłynąć na spadek PKB, ale chciałbym podkreślić, że ta zależność nie przekłada się wprost na nasze wyniki - ocenia niezależny ekonomista Richard Mbewe.
Jego zdaniem najwięcej stracą regiony zalane przez wodę. Sytuacja dotknie szczególnie zakłady, które z powodu powodzi będą musiały wstrzymać produkcję.
- Trzeba się liczyć z tym, że zniszczone drogi, budynki i fabryki trzeba odbudować, a to generuje ogromne koszty - dodaje Mbewe.
W najtrudniejszej sytuacji znajdują się nieubezpieczeni od powodzi, ponieważ wszystkie wydatki związane z naprawą i odbudową będą zmuszeni pokryć z własnej kieszeni. Zakłady ubezpieczeniowe nie chcą szacować, ile wydadzą na odszkodowania, ale kwota może sięgnąć nawet 100 mln złotych.
Jak informuje "Puls Biznesu", do zakładów ubezpieczeniowych zgłaszają się kolejni poszkodowani przez wodę. W PZU do wczoraj złożono prawie 9 tys. wniosków o odszkodowanie, w Hestii i Warcie po ponad tysiąc.
Fala powodziowa jeszcze nie przeszła przez Polskę. W całym kraju trwają przygotowania do obrony miast i wsi.
- Trudno oszacować zasięg szkód, ale na pewno będą bardzo duże. Tym bardziej że zapowiadane są kolejne duże opady deszczu - ocenia Richard Mbewe. Adrian Furgalski z zespołu Doradców Gospodarczych "TOR" bacznie przygląda się krajowej infrastrukturze.
- Niektóre drogi są zalane, na inne, z powodu deszczu, osunęły się skarpy ziemi. Dopiero po zejściu wody będzie można zbadać stan dróg, określić ich stabilność i ewentualne zagrożenia. Trudno w tej chwili oceniać kwoty, jakie będzie trzeba przeznaczyć na remont dróg.
Zdaniem Furgalskiego GDDKiA na pewno poradzi sobie finansowo z odbudową uszkodzonych ulic, ale problem może pojawić się na drogach administrowanych przez samorządy.
- Stan dróg gminnych i powiatowych tylko w 30 proc. można określić jako dobry. I bez powodzi gminy mają problem z utrzymaniem nawierzchni w dobrym stanie. Wierzę, że premier Tusk mówiąc o pieniądzach dla powodzian, ma na myśli również samorządy, bo same na pewno sobie nie poradzą z kosztami odbudowy infrastruktury drogowej - dodaje Adrian Furgalski.
Powódź nie omija również kolei. PLK wyłączyło z użytku część torów, które mogła uszkodzić woda. Zdaniem Furgalskiego, wszystko przez niedrożne rowy melioracyjne, które nie odprowadzają napływającej wody.
Podobnie jak w przypadku dróg, niezbędne będą badania terenu i ewentualna stabilizacja gruntu pod torami.
- PLK są gotowe na takie działania. Niestety, pieniądze na remonty pochodzić będą z budżetu planowanego wcześniej na inwestycje. Spółka zrezygnuje z mniej pilnych zadań, z tym, że kolei nie ma mniej pilnych zadań... Wszystko się rozpada - kwituje Furgalski.
Specjaliści już obawiają się wzrostu cen niektórych produktów, głównie artykułów spożywczych. Richard Mbewe wskazuje, że starty w sektorze rolniczym mogą spowodować wzrost cen produktów rolny, a zarazem i wzrost inflacji.
- Podwyżki cen mogą objąć żywność, transport i energię. To są składniki mające ogromny wpływ na inflację. Szacowany wzrost PKB może być dużo niższy od oczekiwanego, zwłaszcza, że instytucje finansowe zahamowały akcje kredytowe i dużo firma straciło płynność finansową - dodaje Richard Mbewe.
Kamil Jakubczak, Wirtualna Polska