Przełamywanie zaklętego kręgu
Dr Bogusław Grabowski o tym, jak Łódź skrzywdził komunizm, jak miasto nie odnalazło się w kapitalizmie i szansach, jakie dają Unia i rewolucja informatyczna.
01.02.2015 | aktual.: 01.07.2015 11:02
„Gazeta Bankowa”: Czy Łódź jest miastem przeklętym? Bogusław Grabowski: Nie, ale z największych miast została najbardziej pokrzywdzona przez komunizm, gospodarkę centralnie planowaną. Z powodu monokultury?
Na przełomie XIX i XX w. Łódź była najszybciej rozwijającym się polskim miastem, ale monokulturowym. Miała dwa wektory wzrostu: włókiennictwo, a potem szerzej przemysł lekki i eksport jego produktów na Wschód. Łódzcy fabrykanci podbili rosyjski rynek, bo w swej produkcji wykorzystywali najnowsze zdobycze techniki. Przed wojną i w komunizmie miasto nadal specjalizowało się w tej monokulturze, zamrożonej w RWPG, wbrew tendencjom gospodarki światowej. W PRL łódzkie fabryki były słabo wyposażone technicznie, a ponieważ nie konkurowały, nie musiały się modernizować. Stały się „skansenami” produkującymi dla Związku Radzieckiego. Dlatego wraz z upadkiem komunizmu Łódź zderzyła się z brutalną rzeczywistością. Przemysł lekki skoncentrował się na Wschodzie – w Indiach, Chinach, Pakistanie, Wietnamie, ale i w Turcji – a stamtąd eksportuje się na Zachód. W skali globalnej odwróciły się wektory przepływu towarów. I tak, jak gwałtownie opadła żelazna kurtyna, upadła i włókiennicza Łódź.
Zwinęły się rynki zbytu. Kraje RWPG weszły na drogę transformacji swoich gospodarek i zaczęły importować nie z Polski, nie z Łodzi, ale znacznie tańsze produkty z Dalekiego Wschodu. Polskie marki, jak LPP, też przeniosły się tam z produkcją. Skurczył się rynek wewnętrzny. Łódzkie fabryki padały jak muchy. Nastąpiło coś, co po angielsku nazywa się „adjusting by dying”.
Dostosowanie przez śmierć. Nie przez restrukturyzację. Trzeba też pamiętać, że ta monokultura miała najmniejsze wsparcie polityczne w gremiach partyjnych. Stoczniowcy, górnicy czy hutnicy byli faworyzowani, a decyzje podejmowano nie w oparciu o kryteria rynkowe, tylko polityczne. Łódź słabo była reprezentowana we władzach centralnych, cały czas była niedofinansowana strukturalnie. Jest tak do dzisiaj. Autostrada nie przebiega przez Łódź, tylko 10 km od niej. Z Warszawy do Strykowa jedzie się godzinę, a ze Strykowa do Łodzi niemal tyle samo. Nie wspomnę o połączeniach kolejowych.
Kilka lat temu pociąg z Łodzi do Warszawy jechał 1,5 godz., teraz dwa razy dłużej. Michał Matys z „Gazety Wyborczej” w głośnym tekście „Łódź, miasto przeklęte” postawił tezę, że „Łódź to jedyne w kraju wielkie miasto o tak dużej liczbie mieszkańców, którzy nie korzystają z rozwoju gospodarczego”.
Kiedy zaczął gwałtownie umierać przemysł włókienniczy, podstawa egzystencji Łodzi, nie zastąpiła go żadna inna branża. Gdyby nie było komunizmu, miasto najprawdopodobniej rozwijałoby się wolniej od innych, wielkich ośrodków w Polsce, ale proces przebudowy struktury gospodarczej Łodzi trwałby przez lata. Miasto miałoby czas, pewnie też lepszą infrastrukturę, byłoby lepiej skomunikowane i przygotowane do konkurowania w skali krajowej i zagranicznej.
Z włókniarkami się jednak w PRL nie liczono. Nie dostały odpraw, jak górnicy, dzięki którym Górny Śląsk podniósł się z gospodarczej zapaści.
Oczywiście. Ze wszystkich największych miast, Łódź miała najsłabszą osłonę społeczną. Miasto zaczęło gwałtownie upadać gospodarczo i dopiero teraz powoli, powoli się podnosi. A przecież ten proces mógł normalnie przebiegać już 30 lat. Przez ostatnie lata wielu łodzian wyemigrowało za pracą, najczęściej do Warszawy, ale i za granicę. Łódź jest w Unii Europejskiej jednym z najszybciej kurczących się miast powyżej stu tysięcy mieszkańców. Opóźniona w rozwoju infrastruktury ma siłę roboczą z niższym poziomem kwalifikacji w dostosowaniu do wymogów gospodarki rynkowej. Przez to Łódź ściągnęła też mniej kapitału zagranicznego niż inne miasta. Miasto starzeje się i nadal będzie odstawało od innych w wysokości średnich wynagrodzeń.
Łódź ma dwa, a czasami dwa i pół raza wyższe bezrobocie od innych metropolii, a średnią pensję niższą niż w Opolu, Lublinie, Szczecinie czy Rzeszowie!
Tak jest. Nakłady inwestycyjne, które teraz widać w łódzkiej infrastrukturze, są publiczne: państwowe lub samorządowe. Nadal nie widać w Łodzi ani istotnych inwestycji zagranicznych, ani polskich, prywatnych.
Czyli tego, co teraz najbardziej to miasto potrzebuje: nowych gałęzi produkcji przemysłowej. Jednocześnie trzeba pamiętać, że przejście do gospodarki rynkowej uruchomiło proces metropolizacji Warszawy, centralizacji funkcji zarządczych w pozaprzemysłowych sektorach gospodarki, szczególnie w usługach, np. finansowych. Dzięki rewolucji informatyczno-telekomunikacyjnej procesy podejmowania decyzji bardzo się scentralizowały, Warszawa zaczęła się metropolizować, więc usługi te przeniosły się poza Łódź. Pozostał tylko mBank, dzięki byłemu prezesowi BRE Banku Sławomirowi Lachowskiemu.
W Łodzi zainwestowały firmy outsourcingowe, zajmujące się przede wszystkim obsługą finansowo-księgową wielkich koncernów. Jest Infosys, są centra usług Samsunga, Fujitsu, Hewlett-Packarda.
Ale te centra usług okołobiznesowych, które się w Polsce rozwijają, bazują na tzw. back office, wymagają najniższego poziomu kwalifikacji i zwracają uwagę na najniższy poziom kosztów. One rzeczywiście w Łodzi powstają, ale tworzą najmniej wartości dodanej, są pracochłonne i narzucają niski poziom płac. Równocześnie są mało stabilne, łatwo je przenieść do innych miast w kraju lub za granicę. Tworzą nowe miejsca pracy, jednak nie mogą być podstawą rozwoju miasta w długim okresie.
Mówił pan o upadku włókiennictwa, ale czy nie jest tak, że produkcja ta nadal żyje, ale w szarej strefie?
Przemysł włókienniczy zdecydowanie się załamał, ale to, co z niego ocalało, te „ogryzki”, zaczęły uciekać przed zobowiązaniami publiczno-prawnymi do szarej strefy.
Nie da się odbudować potęgi gospodarczej miasta na odzieży szytej na czarno. Nie, odzież się szyje na Wschodzie, skąd Zachód ją importuje. Taki jest trend od ponad 20 lat.
W Łodzi gwałtownie rośnie masa ludzi wykluczonych, bezrobotnych bez prawa do zasiłku. Łódzkie bezrobocie ma charakter strukturalny. Jest pan łodzianinem i z pewnością widzi kolejne pokolenia ludzi gapiących się na ulicę w tych samych oknach. W zakresie rewitalizacji miasta ten problem będzie bardzo trudno rozwiązać. Procent ludzi nie płacących czynszu w śródmieściu Łodzi jest jednym z najwyższych wśród dużych miast w Polsce. W takich przypadkach stosuje się mechanizm „wypychania” na obrzeża miasta osób, które nie są w stanie pokryć podwyższonego czynszu. Ale w Łodzi byłoby to bardzo trudne do zrealizowania, gdyż mechanizm ten musiałby „wypchnąć” jedną trzecią mieszkańców śródmieścia. Drugi mechanizm polega na „przyciąganiu” do lokali o wyższym standardzie osób lepiej sytuowanych. Ale w morzu degradacji i pauperyzacji śródmieścia Łodzi, enklawy bogactwa byłyby zbyt małe.
W Warszawie oba te mechanizmy – „wypychania” i „przyciągania” – zastosowano równolegle.
Jak rozwiązać tę kwadraturę koła?
Ona się sama rozwiązuje. Ale w Łodzi – jeśli spojrzymy na to z punktu widzenia egzystencji i losów ludzi, a nie stanu substancji materialnej – wygląda to o wiele gorzej niż w Detroit. Procesy rynkowe i migracyjne w USA są znacznie silniejsze, aniżeli w Polsce, dlatego ludzie, którzy mieszkali w Detroit 30 lat temu, w znacznej mierze dawno stamtąd wyjechali i żyje im się o wiele lepiej. Miasta powinno się oceniać przez losy ludzi. Amerykanie, którzy wyjechali z Detroit, zapewne osiedli w Kalifornii czy Dallas i załapali się na inne sektory gospodarki. Mieszkańcy śródmieścia Łodzi siedzą przed telewizorami i oglądają seriale. Żyją z renty, emerytury lub pomocy społecznej.
Władze Łodzi są czułe na takie porównania. Zaraz zarzucą panu uprawianie nagonki. Najmniejszą krytykę, jak zauważył w swoim tekście Michał Matys, uznają za „atak Warszawy”. Oczywiście, że nie można porównywać Łodzi do Detroit np. w zakresie finansów publicznych. W Stanach działają kompletnie inne mechanizmy, np. nie ma tam tak dużej redystrybucyjnej roli budżetu centralnego.
Do tej pory nie było takiego zakresu publicznej służby zdrowia, edukacji. Dzięki dotacji państwa Łódź jest w o wiele lepszej sytuacji finansowej niż Detroit. Dlatego nie zbankrutuje.
Czy największe obecnie inwestycje: Nowe Centrum Łodzi i dworzec kolejowy Łódź Fabryczna, trasa W-Z i rewitalizacja kamienic odmienią oblicze miasta?
One są jedyną szansą na przełamanie „zaklętego kręgu” w sferze społeczno-politycznej. Taka sytuacja gospodarcza Łodzi powoduje, że o wiele trudniej jest znaleźć poparcie polityczne dla niezbędnych zmian strukturalnych.
Żeby poprawić sytuację finansów publicznych miasta i znaczną ich część przeznaczyć na inwestycje, trzeba by ograniczyć dotacje na cele społeczne, np. dofinansowanie czynszów, usług komunalnych, komunikacji miejskiej.
W spauperyzowanej społeczności łódzkiej napotkałoby to na opór. Dlatego tak ważne jest, aby ludzie poczuli nadzieję, że duże inwestycje dadzą im szansę na lepszą przyszłość. W tych wydatkach na razie idzie nam w sukurs Unia Europejska. Wzrasta zadłużenie miasta, ale wykorzystujemy środki unijne. Bez tego sytuacja byłaby bardziej dramatyczna. Tak czy inaczej Łódź się zrestrukturyzuje. Nie przestanie istnieć. Nie będzie miała 739 tys. mieszkańców, jak obecnie, tylko pół miliona. Zapewne będzie nieco biedniejsza od miast podobnej wielkości, ale będzie się dywersyfikowała.
Spadnie jej znaczenie na mapie gospodarczej Polski w porównaniu do tego, co było po wojnie
Kiedy wreszcie Łódź przestanie kojarzyć się w Polsce z dramatami na miarę poćwiartowanych dzieci, ukrytych w beczkach?
Myślę, że już się nie kojarzy. Skrzyżowanie autostrad pod Łodzią i ostatnie inwestycje tchnęły wiarę, że to, co najgorsze, już jest za tym miastem. Ale w stosunku do najdynamiczniej rozwijających się miast w Polsce Łódź będzie się nadal obsuwała. Przestanie odstawać za 10-20 lat.
Przygotowując się do rozmowy korzystałem z tekstu Michała Matysa „Łódź, miasto przeklęte” (Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej, 30 stycznia 2014 r.).
Błażej Torański