Rozbudowano system CANARD. Chodzi o bezpieczeństwo na drogach
Jak ustalił dziennik.pl, Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym rozbudowano o 43 kamery. W kilku nowych lokalizacjach kierowcy powinni mieć się na baczności, bo przed monitoringiem nie ostrzegają znaki drogowe. Za przejazd na czerwonym świetle grozi surowy mandat.
Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (w skrócie CANARD) to złożony mechanizm monitorowania prędkości, którego celem jest zwiększenie poziomu bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
System obejmuje odcinkowy pomiar prędkości, fotoradary, nieoznakowane radiowozy i kamery RedLight, które wyłapują przejazd na czerwonym świetle - zarówno na skrzyżowaniu, jak i przejeździe kolejowo-drogowym. Całość nadzoruje Główny Inspektorat Transportu Drogowego (GITD).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ile kino zarabia na popcornie? Prezes ujawnia
Więcej kamer w CANARD
Wyjaśnijmy: rozwiązanie RedLight bazuje na współpracy kilku kamer. Urządzenia te „obserwują” skrzyżowanie oraz umieszczone na nim sygnalizatory. Od początku 2024 roku te urządzenia zarejestrowały już ponad 793 tys. wykroczeń - informuje dziennik.pl.
Według ustaleń portalu dziennik.pl niebawem statystyki mogą poszybować za sprawą 43 nowych kamer, jakie włączono w poniższych lokalizacjach:
- Kamery RedLight w Białymstoku na skrzyżowaniu ulic Kazimierza Wielkiego, Piastowskiej, gen. Sosabowskiego i gen. Sulika,
- Kamery RedLight w Żninie na ul. Mickiewicza,
- Kamery RedLight na przejeździe kolejowo-drogowy na ul. Cyrulików w Warszawie,
- Żółte kamery do pomiaru prędkości (po dwie na początku i na końcu) 8,5-kilometrowym odcinku wojewódzkiej DW678 w miejscowościach Baciuty - Łupianka (woj. podlaskie), gdzie obowiązuje ograniczenie do 90 km/h
- Żółte kamery na drodze krajowej DK94 w Podgrodziu, w woj. podkarpackim, gdzie obowiązuje ograniczenie do 50 km/h
Jak podaje dziennik.pl, obecnie system RedLight działa już w 45 lokalizacjach, zaś od początku roku urządzenia zarejestrowały ponad 54 tys. przejazdy na czerwonym świetle. Grozi za to mandat w wysokości 2 tys. zł i 15 punktów karnych. Co ważne, przed tymi urządzeniami nie ostrzegają żadne znaki.
Z kolei odcinkowy pomiar prędkości w 49 aktywnych lokalizacjach w 2024 r. złapał niemal 223 tys. kierowców - podaje dziennik.pl.
Politycy chcą zaostrzenia kar
Rząd wrócił do pomysłu uszczelnienia systemu nakładania kar na przyłapanych przez fotoradar. To dlatego, że duża część kierowców wykorzystuje luki w przepisach i nie przyznaje się do tego, że kierowali pojazdem. Niektórzy podają fikcyjne nazwiska. O sprawie we wrześniu poinformował "Dziennik Gazeta Prawna".
Dość często zdarza się, że podawane są nazwiska osób z zagranicy. Spora część kierowców w ogóle nie odpowiada na wezwania do wskazania osoby, która faktycznie przekroczyła prędkość. W takich sytuacjach Inspekcja Transportu Drogowego wysyła wnioski do sądów. Te jednak nie zawsze traktują niewskazanie jak wykroczenie.