Rozwodnikom i singlom obcinał pensje o połowę

Na długo przed komórkami i internetem pojawił się pracodawca, który chciał inwigilować swoich pracowników na każdym kroku. W zamian oferował płacę dwa razy wyższą od przeciętnej.

Rozwodnikom i singlom obcinał pensje o połowę
Źródło zdjęć: © AFP

21.02.2014 | aktual.: 21.02.2014 17:43

Tyran czy ideał?

Pracownik jest stale obserwowany. Zakładowe „służby” wchodzą nawet do jego domu, by sprawdzić porządek. Nie jest dobrze widziane wysyłanie przez niego oszczędności krewnym za granicą. Stan jego higieny i moralność znajdują się pod stałym nadzorem firmowych „socjologów”. Rozwodnikom, pannom i kawalerom obcina się pensje o 50 procent. Związki zawodowe? Wykluczone! Kto dzisiaj zgodziłby się na takie warunki?

Przed stu laty gotowych na przyjęcie podobnych reguł było całkiem sporo. Dlaczego? Przyczyna w dużej mierze leżała w pieniądzach. Henry Ford, który w swojej fabryce wprowadził te zasady, płacił ponad dwukrotnie więcej od konkurencji. To tak, jakby dzisiaj w polskich warunkach któryś z pracodawców zaproponował ochroniarzowi lub pracownikowi sprzątającemu 3 czy nawet 4 tys. zł miesięcznej pensji.

Ford zatrudniał też, przy jednakowych stawkach, osoby niepełnosprawne: niewidome i głuchonieme. U niego każdy miał szansę poczuć się potrzebny. Praca większości załogi polegała na wykonywaniu prostych czynności. Tym zadaniom był w stanie podołać niemal każdy. Naturalnie wraz z postępem technologicznym coraz więcej prostych prac przejmowały maszyny, a od pracowników wymagano stałego poszerzania kompetencji.

Eksperci zajmujący się historią gospodarki światowej obliczają, iż w ciągu stu minionych lat dochody Amerykanów zwiększyły się siedmiokrotnie. Przy tym założeniu Ford, twórca pierwszych tanich, produkowanych seryjnie samochodów, wyprzedził swoje czasy, jeśli chodzi o poziom oferowanych robotnikom wynagrodzeń, o dobre 20 lat. Ta polityka opłaciła się mu, choć konkurenci nie wierzyli w jej powodzenie. Dzięki niej po kilku latach firma Forda mogła produkować rocznie ponad milion samochodów, sprzedawanych za równowartość dwóch robotniczych pensji. Jego samego, z majątkiem wartym w przeliczeniu niemal 200 mld dol., produkcja pierwszego w historii „samochodu na każdą kieszeń” uczyniła najbogatszym, a tym samym jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie.

"Smutek taśmy produkcyjnej"

Zarazem jednak Ford stał się mimowolnym „twórcą” bezrobocia. Podnosząc pensje tak znacznie, sprowokował robotników innych zakładów do masowego porzucania dotychczasowej pracy. Koczowali oni pod bramami jego fabryki, oczekując możliwości „wskoczenia” na zwolnione miejsce przy taśmie. Tylko kto przy zdrowych zmysłach ustąpiłby im miejsca, zrezygnowałby z własnej woli z tak dobrze płatnego zajęcia? W praktyce okazało się, że osób takich nie brakowało. Przyczyną był syndrom nazwany przez psychologów „smutkiem taśmy produkcyjnej”.

Na czym polegał? Zgodnie z wymyślonym przez Forda systemem, każdy pracownik miał do wykonania tylko pewną określoną czynność i powtarzał ją przez 8 godzin (Ford, aby pozyskać sobie robotników, skrócił w swojej fabryce dzień pracy o jedną, a później o dwie godziny). Jednak nawet 8 godzin – to mogło być za dużo. Nie wszyscy byli w stanie wytrzymać monotonię pracy przy powstawaniu kolejnych modeli osławionego Forda T, „samochodu w dowolnym kolorze pod warunkiem, że będzie to kolor czarny”.

O fordowskim systemie mówiono, że zabija osobowość. Już w 1913 roku na ok. tysiąc zatrudnionych w fabryce tylko 1/10 chciała zostać na stałe. Bywały okresy, w których pracę porzucała blisko połowa załogi. Pracownikom przeszkadzała konieczność dostosowania się do mechanicznego, nieubłaganego tempa linii produkcyjnej.

Dziś ekonomiści pamiętają przede wszystkim o nowatorskich pomysłach Forda, które na trwałe zmieniły sposób podejścia do biznesu. Ich zdaniem, o jego sukcesie przesądziła umiejętność wytworzenia nowego bezkonkurencyjnego wówczas produktu – taniego samochodu. To z kolei stało się możliwe dzięki innowacyjności, która początkowo przejawiała się m.in. w zlecaniu zadań pracownikom i korzystaniu z ich pomysłów.

Na ile takie podejście jest do przyjęcia dzisiaj w Polsce? Według badań prof. Janusza T. Hryniewicza i jego zespołu z UW, zaledwie 1/5 polskich pracodawców oczekuje od podwładnych kreatywności, analizowania problemów i szukania rozwiązań. O wymyślonym i wdrożonym przez Forda modelu zarządzania firmą mówi się najczęściej jak o pewnym ideale. Czy znajduje on jednak licznych naśladowców?

TK /AK/WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (95)