Rząd USA interweniuje słownie na rynku akcji
Po czwartkowej sesji indeksy w USA stały nad przepaścią, bo doszły do linii szyi 12. letniej formacji podwójnego szczytu. Poza tym indeks S&P 500 miał już tylko niecałe 5 procent do dna z zeszłego roku.
23.02.2009 09:14
Po czwartkowej sesji indeksy w USA stały nad przepaścią, bo doszły do linii szyi 12. letniej formacji podwójnego szczytu. Poza tym indeks S&P 500 miał już tylko niecałe 5 procent do dna z zeszłego roku. Przełamanie tego poziomu otwierałoby drogę ku 400 pkt. Było o co walczyć. A sytuacja była naprawdę bardzo trudna. Nie miały na to wpływu raporty makro, bo dane o inflacji w USA rynku zaniepokoić nie mogły. Obie miary inflacji (CPI i bazowa) wzrosły nieco mocniej niż tego oczekiwano (0,3 i 0,2 proc. m/m). Teoretycznie inflacją nikt się nie przejmuje, ale spadek obudziłby obawy o deflację.
Cała uwaga rynków skupiła się znowu na bankach. Pogłoski o zbliżającej się nacjonalizacji kilku banków w połączeniu z wygasaniem lutowych opcji (duże zaangażowanie grających na spadki) od początku dnia doprowadziło do spadku indeksów. Prawdziwy cios zadał jednak rynkowi Christopher Dodd, szef senackiego Komitetu ds. Bankowości. W wywiadzie dla telewizji Bloomberg powiedział, że być może niektóre banki będą musiały zostać znacjonalizowane na „krótki okres”. Potwierdził tym najgorsze oczekiwania graczy.
To doprowadziło do potężnej przeceny akcji Bank of America, Citigroup, Wells Fargo. Nic nie pomogło pełne oburzenia zaprzeczenia władz tych banków. Mocno tracił też, również zaangażowany na rynku finansowym General Electric. Wyprzedaż dotknęła też kolejnego kandydata do nacjonalizacji, czyli General Motors. Prawdę mówiąc rozumiem obawy posiadaczy akcji spółek, które mogą zostać znacjonalizowane, bo wejście dużego kapitału państwowego doprowadziłoby do tego, że ich akcje będą tylko ułamkiem w ogólnej ilości akcji, co pozbawi je prawie całkowicie wartości. Jednak taka nacjonalizacja uspokoiłaby sytuację w sektorze finansowym, więc dla innych spółek mogłaby być nawet korzystna. Tak więc tylko nastrojom zawdzięczamy to, że doszło do tak szerokiej przeceny.
Można powiedzieć, że trwała walka między obawami o nacjonalizację banków, a analizą techniczną. Nic więc dziwnego, że jak tylko indeks S&P 500 zbliżył się do poziomu zamknięcia z 20 listopada zeszłego roku to byki zaatakowały. Potem pomogła im jeszcze interwencja rządowa - Departament Skarbu poinformował, że w przyszłym tygodniu przedstawi szczegóły planu ratowania sektora bankowego. Jak pamiętamy szczegółów zabrakło w ostatnim wystąpieniu Timothy Geithnera, sekretarza skarbu, co doprowadziło wtedy do przeceny. Poza tym Biały Dom oświadczył, że prywatny system bankowy jest niezbędny gospodarce.
W tym momencie wydawało się, że losy sesji były już przesądzone. Kto odważy się zostać bez akcji, jeśli za parę dni trzeba będzie je kupować? Mogło jednak niepokoić to, że walka trwała do końca, a rynek nie miał siły doprowadzić do wzrostów. Jedynym plusem było to, że udało się nie przełamać wsparcia. indeksy co prawda spadły, ale znacznie mniej niż się tego obawiano i do tego rynek ma na co czekać: na plan ratunku banków (część druga).
GPW zareagowała w piątek na spadki indeksów w USA tak jak i inne giełdy. WIG20, po chwilowej szarpaninie na początku sesji, spadł w okolice 1.350 pkt. i od chwili tego spadku oscylował wokół tego poziomu. Skala spadków była większa niż w strefie euro, ale mniejsza niż w Budapeszcie, gdzie indeks znowu tracił prawie 8 procent. Raport kwartalny, który opublikował Pekao nie pomógł kursowi (chociaż spadek był mniejszy niż innych banków), ale trzeba odnotować, że zysk były zgodny z prognozami i bardzo solidny. W tej fazie rynku nikt nie zwraca na to uwagi, ale inwestorzy z pewnością uspokoili się tym, że ostatnie przeceny nie wynikały z chowania trupa w szafie.
Po okresie takiej długiej stabilizacji, na pół godziny przed rozpoczęciem sesji w USA, nastąpił atak zleceniami koszykowymi i WIG20 błyskawicznie zwiększył skalę spadku do ponad 4,5 procent. Tyle, że to nie było wszystko. Zamiast fixingu cudów obserwowaliśmy kwadrans cudów. W ostatnich 15 minutach wykorzystane zostało to, że aktywność rynku jest niewielka (obrót bardzo mały) i (również) zlecenia koszykowe zapędziły WIG20 nad kreskę. Fixing jednak pozwolił na w miarę przyzwoite zakończenie (wzrost wyglądał po prostu głupio), bo WIG20 spadł o 1,6 proc. Podobnie wyglądały ostatnie minuty w Pradze i Budapeszcie, więc należy zakładać, że była to skoordynowana akcja kapitału zagranicznego, który prowadzi w tym regionie swoje gierki. Takie zamknięcie niczego w obrazie rynku nie zmienia. Jednak byki mogą (i powinny) pójść za ciosem i kontynuować odrabiane strat z zeszłego tygodnia.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi