Są wykształceni, ale pracy dla nich nie ma
Możliwość zrobienia kariery w mniejszym mieście mają głównie osoby z wykształceniem średnim i zawodowym
11.02.2011 | aktual.: 14.02.2011 10:09
Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, w pierwszym kwartale 2010 roku stopa bezrobocia w polskich miastach wyniosła 10,7%. Wynik był zbliżony do uzyskanego przez polskie wsie (10,4%). Stało się to głównie za sprawą małych miasteczek. O ile w największych miastach powyżej 500 tys. mieszkańców stosunek liczby osób bezrobotnych do liczby osób aktywnych zawodowo przekroczył 6%, o tyle w najmniejszych miejscowościach z nadanym prawem miejskim był ponad dwukrotnie wyższy.
W miastach co piąty mieszkaniec ma wyższe wykształcenie. Na wsi takich osób jest tylko 6,4 proc. (dane GUS), zaś średnie wykształcenie ma 24,6 proc. osób. Co trzeci mieszkaniec wsi ma wykształcenie podstawowe. Zarówno osoby z wyższym, jak i średnim wykształceniem uciekają do miasta. Mieszkańcy wsi cierpią z powodu bezrobocia - mają zbyt niskie kwalifikacje i nie stać ich na szkolenia. Młodzi i wykształceni mogliby zakładać własne firmy, nie wierzą jednak w sukces. Twierdzą, że nie stać ich na własny biznes, boją się ryzyka, biurokracji - twierdzą, że firma na prowincji nie przetrwa. Powtarzają, że po prostu muszą mieszkać i pracować w mieście. Do rodzinnego domu przyjeżdżają na weekendy i urlopy. Tak właśnie robi Patrycja, która ukończyła architekturę na Politechnice Gdańskiej. Po studiach pozostała w Gdańsku.
- Pochodzę z malutkiej wsi koło Chojnic na Pomorzu. Udało mi się ukończyć dobre studia. No ale co z tego? Lubię moją rodzinną miejscowość i chciałam nawet wrócić do niej wrócić. Szukałam pracy przez pół roku, myślałam o jakimś biurze projektowym, może pracy w urzędzie w pobliskich miastach. Ale nic nie znalazłam. W urzędzie pracy powiedzieli mi, że szukają tylko pracowników do sklepu. Pracę znalazłam w Gdańsku, dość dobrze zarabiam, ale też dużo pracuję, czasem po godzinach, nie dałabym rady codziennie dojeżdżać. To jednak około 100 km. A na założenie własnego interesu po prostu mnie nie stać przynajmniej na razie – mówi Patrycja Frasyniuk, 3 lata temu ukończyła studia, mieszka w Gdańsku, do rodzinnej miejscowości jeździ wyłącznie na weekendy i urlopy. Na wsi pozostali tylko starsi, osoby z wykształceniem zawodowym, drobni przedsiębiorcy, rolnicy. Absolwenci wyższych uczelni, którzy wywodzą się ze wsi i małych miasteczek, mówią wprost: tam nie ma dla nas miejsca.
- W rodzinnej miejscowości mógłbym co najwyżej sprzedawać w kiosku. Pozostali tylko emeryci, bezrobotni, którzy kiedyś pracowali w PGR-ach, a teraz nie mogą się dostosować do nowych realiów. Są też młodzi, którzy zajmują się szemranym handlowaniem, sprowadzają z zagranicy auta, sprzedają jakieś urządzenia. Są też ludzie, którzy dorobili się w miastach i mają kupę kasy, budują w okolicy domy. Ale nie jestem przekonany czy zarobili legalnie – mówi Tomek Garlicki, absolwent ekonomii, pracuje i mieszka w Warszawie.
Jola pochodzi z mazurskiej wsi Wejsuny. Mieszka i pracuje w Warszawie. Do rodzinnego domu wraca tylko na święta. Bo częściej nie ma czasu.
- Planuję kupić mieszkanie w Warszawie, bo na razie ciągle wynajmuję. Ale nie lubię dużego miasta, sto razy bardziej wolałabym mieszkać na wsi. Myślałam o gospodarstwie agroturystycznym, moi rodzice mają duży dom. Ale okazało się, że musielibyśmy wziąć duży kredyt. I nie wiadomo, czy by nam się to opłaciło, bo w regionie jest duża konkurencja. Znajoma, też po studiach, w sąsiedniej wsi otworzyła 5 lat temu zakład fryzjerski. Jak mówi, jeszcze ciągle na nim nie zarabia. W Warszawie dobrze mi się pracuję, tu ukończyłam studia, ale trochę jestem outsiderem, trochę żyję ni to tu, ni to tam. Dużo wyrzeczeń kosztowały mnie studia, moi rodzice są po zawodówce, wiadomo, nie mogli mi pomagać. Na studiach ledwo wiązałam koniec z końcem, ale już wtedy pracowałam. Dużo moich kolegów z roku wyemigrowało, ja zostałam – mówi Jolanta Badach, pracuje w dziale kredytów, od dwóch miesięcy jest kierownikiem działu, studia ukończyła 3 lata temu.
Wielu mieszkańców wsi ciągle cierpi z powodu likwidacji PGR-ów. Według szacunków, 80-120 tys. ludzi pracujących przed laty w PGR-ach w dalszym ciągu nie ma pracy. Specjaliści uważają, że póki wieś nie będzie bardziej uprzemysłowiona, póki nie będą powstawać firmy i supermarkety, z pracą będzie trudno. Nie jest też odpowiednio wykorzystany potencjał młodych ludzi, którzy ukończyli wyższe studia. Wielu z nich chciałoby wrócić.
- Inwestorzy ciągle zbyt rzadko zaglądają na prowincję. W wielu wsiach nie ma firm, a gospodarstwa rolne są przestarzałe. Niewiele jest regionów, gdzie rolnicy wynajmują lub nawet zatrudniają specjalistów, działają już jak firmy. W ubogich miejscowościach ciągle osoba wykształcona nie ma co robić - twierdzi Janusz Podolski, doradca personalny.
Na „prowincji” próbują działać głównie firmy branży handlowej, budowlanej, finansowej czy telekomunikacyjnej, informują eksperci z portalu Rynek pracy.pl. To, czy w małym mieście mieszkańcy mają szansę zrobienia kariery, zależy od wielu czynników (obecność dużego zakładu pracy lub skupisko kilku mniejszych, bliska odległość metropolii, przygraniczna lokalizacja czy też warunki do rozwoju turystyki). Rzadko zdarza się, aby niewielkie miasto miało do dyspozycji wszystkie te udogodnienia.
Częściej mamy do czynienia z dominacją jednego czynnika, na którym oparty jest lokalny rynek pracy. Przykładowo miasto-satelita to bardzo często spotykany w naszym kraju typ małego lub średniego miasta. Jego główną zaletą jest położenie geograficzne – niewielka odległość od dużego ośrodka miejskiego. Przykładem może być miasto Krzeszowice, położone 25 km na zachód od centrum Krakowa. Niższe niż krakowskie koszty życia są kuszące szczególnie dla młodych ludzi. Zamieszkiwanie małego miasta (np. 10 tys. mieszkańców) nie musi bowiem oznaczać rezygnacji z kariery „w wielkim mieście”.
Krzysztof Winnicki/MA