Stoczniowcy: premier stchórzył, wracamy do domu
Działacze Solidarności Stoczni Gdańsk zakończyli trwającą od piątkowego popołudnia pikietę w pobliżu kamienicy w Sopocie, gdzie mieszka premier Donald Tusk. Związkowcy, którzy dyżurowali w rozbitych przez siebie namiotach, domagali się dyskusji z szefem rządu m.in. na temat przyszłości ich zakładu. Premiera i jego rodziny przez weekend nie było jednak w domu.
30.08.2009 | aktual.: 30.08.2009 19:58
- Pan premier stchórzył i problemów nie rozwiązał. Oddał mecz walkowerem - powiedział podsumowując pikietę jej główny organizator, wiceprzewodniczący komisji zakładowej Solidarności w Stoczni Gdańsk Karol Guzikiewicz. Dodał, że związkowcy ze stoczni nadal będą próbowali spotkać się z premierem.
Przed godz. 19, kiedy to zaplanowano zakończenie protestu, stoczniowcy zaczęli sprzątać i zwijać namioty. Tuż po godz. 19 opuścili teren pikiety.
Jeszcze przed końcem protestu związkowcy chcieli zostawić BOR-owcom lub policjantom prezenty dla premiera: piłkę nożną podpisaną przez uczestników protestu oraz chleb przywieziony im przez rolników spod Sztumu. Jednak funkcjonariusze nie odpowiedzieli na prośbę stoczniowców o przekazanie podarunków.
Oprócz stoczniowców w pikiecie brała także udział delegacja Solidarności Zakładów Cegielskiego w Poznaniu. W sobotę wieczorem do protestujących dołączyło też kilkanaście osób z okolic Lęborka, które sprzeciwiają się zaproponowanemu przez służby państwowe przebiegowi trasy nr 6 łączącej Szczecin z Gdańskiem.
W niedzielę związkowców odwiedzili też działacze rolniczej Solidarności z okolic Sztumu oraz przedstawiciele Solidarności z portu w Gdyni i gdyńskiej stoczni.
Przez cały czas trwania pikiety wejścia do kamienicy szefa rządu pilnowała policja i BOR. Jak poinformowała Monika Aleksandrowicz z sopockiej policji, protest przebiegł spokojnie. - Nie mieliśmy żądnych zgłoszeń o zakłócaniu spokoju czy ciszy nocnej - dodała.
Manifestacja nieopodal domu premiera trwała od piątkowego popołudnia. Na trawniku oddalonym o ok. 200 metrów od mieszkania szefa rządu związkowcy rozbili 10 namiotów. Dyżurowali w nich zmieniając się co kilkanaście godzin.
Manifestacja Solidarności miał związek z planowanymi zwolnieniami w Stoczni Gdańsk. Z zakładu, który od stycznia 2008 r. jest własnością ukraińskiej spółka ISD Polska, w ramach restrukturyzacji ma odejść ok. 300 osób. Ludzie ci mają otrzymać - zgodnie z ustawą o zwolnieniach grupowych - odprawy w wysokości trzech, dwóch lub jednej pensji (w zależności od stażu pracy). Związek chce, by pracownicy dostali taką samą pomoc jak stoczniowcy w Gdyni i w Szczecinie w ramach specustawy stoczniowej: odszkodowania od 20 do 60 tys. zł, ofertę szkoleń zawodowych oraz zasiłek na czas przekwalifikowania się i poszukiwania pracy.
Protestujący chcieli też rozmawiać z premierem na temat raportu NIK z kontroli restrukturyzacji i prywatyzacji sektora przemysłu stoczniowego w latach 2005 - 2007. Zdaniem stoczniowców, z raportu wynika, że Komisja Europejska otrzymała z Polski zawyżone dane dotyczące pomocy publicznej udzielonej gdańskiej stoczni.