Sukces – czyli co?
Czym dla ciebie jest sukces?Wierzymy, że ich przemyślenia – i bogactwo doświadczeń – staną się dla was źródłem inspiracji. Pomogą budować karierę bez rezygnacji z siebie i własnych ideałów.
W harmonii z sobą i zasadami
- Dziś o swoim sukcesie – i jego rozumieniu – mówi Grzegorz Węsiora, agent ubezpieczeniowy z Allianz Polska.
- Różnie wyobrażamy sobie sukces. Dla jednych jest on synonimem bogactwa, dla innych – prestiżu. Jeszcze inni kojarzą to pojęcie z karierą. A nie brakuje też takich, którzy sukces utożsamiają tylko i wyłącznie ze swoją rodziną. Jakim dyskomfortem jest dla nich powrót do biura po weekendzie czy urlopie spędzonym z najbliższymi? Dla mnie sukces to przede wszystkim harmonia. Między życiem prywatnym i zawodowym, między mozołem codziennych zajęć i samorozwojem, między być i mieć. Zrealizowałem ważny projekt? Świetnie, ale czy pamiętam, kiedy ostatni raz czytałem córce bajkę na dobranoc? A z drugiej strony – co z tego, że rezygnuję z nadgodzin, by więcej czasu poświęcić dzieciom i żonie, skoro nie mam za co uregulować rachunków? Czytałem kiedyś na łamach „Harvard Business Polska” artykuł Laury Nash i Howarda Stevensona. Autorzy przeprowadzili setki wywiadów i ankiet wśród przedstawicieli wielu sektorów rynku, zawodów i grup społecznych. Na tej podstawie uczeni wyodrębnili cztery segmenty trwałego sukcesu, tworzące
nierozerwalną całość. A są to: szczęście (odczuwana satysfakcja z życia), osiągnięcia (większe od dokonań innych osób), ważność (przekonanie, że nasze działania służą ludziom, na których nam zależy) i spuścizna (zasób doświadczeń, który w przyszłości pomoże innym).
A jak u mnie wyglądają poszczególne obszary związane z sukcesem? - 1. Szczęście (odczuwana satysfakcja z życia). Słyszałem o wybitnym redaktorze, publicyście prasowym, który pod koniec długiej kariery stwierdził, że przystawił drabinę do niewłaściwego muru. Człowiek ten rozminął się ze swoim powołaniem. Był diabelnie dobry w tym, co robił, a mimo to wolałby wykonywać inny zawód. Zdobywał prestiżowe nagrody, miał liczne grono wiernych czytelników, wszyscy chwalili jego profesjonalizm i kunszt dziennikarski. Ale jemu nic nie dawało zadowolenia. Zarówno w sferze zawodowej, jak i poza pracą. Nie miałbym siły pojawiać się codziennie w biurze i jeździć na rozmowy handlowe, często zakończone fiaskiem, gdyby nie jedna rzecz. Naprawdę lubię swoją pracę w ubezpieczeniach, lubię te spotkania, lubię ludzi. Należę do wcale nie tak licznej grupy ludzi, którzy pracę łączą z pasją.
- 2. Osiągnięcia (większe od dokonań innych osób) Już nie pamiętam, który z filozofów powiedział, że naturalną potrzebą człowieka jest porównywanie się z innymi. Z tego porównywania czasem rodzi się zawiść, a czasem – zdrowa ambicja. Ona każe przekraczać siebie, być o krok przed konkurencją. Ale także przed współpracownikami i partnerami. Rywalizujemy z sobą. W tym miesiącu ja mam lepsze wyniki, w przyszłym – oby nie – prześcignie mnie kolega zza sąsiedniego biurka. Walczymy o premie, nagrody albo… uścisk ręki prezesa (śmiech). Najważniejsze to nie spocząć na laurach. Choć w moim zawodzie, w pracy na prowizji, jest to prawie niemożliwe. Człowiek na chwilę sobie odpuści, zaniedba telefony, spotkania. I już jest w nie lada kłopocie. Uciekają klienci, o domykaniu transakcji można sobie tylko pomarzyć. Trzeba wszystko zaczynać od nowa.
- 3. Ważność (przekonanie, że nasze działania służą ludziom, na których nam zależy) Nikogo nie oceniam, ale nigdy z własnej woli nie pracowałbym w przemyśle zbrojeniowym. Ani w fabryce, która zanieczyszcza środowisko naturalne. Lub w takiej instytucji finansowej, która wciskają klientom złe produkty (pożyczki na wysoki procent, ryzykowne sposoby pomnażania kapitału, kiepskie ubezpieczenia itp.). Żadna praca nie hańbi? Bzdura! Hańbi każda praca, która nie jest zgodna z zasadami moralnymi. Prowadząca do ludzkich tragedii i nieszczęść. Polisy, które sprzedaję, nie chronią klientów przed wypadkami (np. kradzież, włamanie, zalanie mieszkania, utrata zdrowia). Ale dzięki odszkodowaniu ubezpieczeni – lub ich najbliżsi – łatwiej sobie radzą z przeciwnościami losu. Ich uśmiech to dla mnie największa nagroda!
- 4. Spuścizna (zasób doświadczeń, który w przyszłości pomoże innym) Dawniej fach przechodził z ojca na syna. Jeśli senior był kowalem (albo bednarzem, cieślą czy kołodziejem), to i junior nim zostawał. Dzisiaj też zdarzają się rodziny wierne jednej profesji, np. prawniczej lub lekarskiej, ale raczej dzieci idą własną drogą zawodową. Co więcej – my sami często zmieniamy zawody. Nauczyciel zostaje specjalistą od marketingu, a urzędnik pocztowy odnajduje się w banku czy w sprzedaży bezpośredniej. To jednak nie znaczy, że swojej wiedzy i umiejętności nie możemy przekazać młodszemu pokoleniu. Nie wiem, jak rozwinie się moja kariera. Jednak nie ukrywam, że myślę o funkcji szefa zespołu albo prowadzeniu szkoleń. A wtedy będę mógł połączyć swoją pedagogiczną pasję (pracowałem kiedyś w szkole) z aktualnym doświadczeniem zawodowych.
Pojedyncze elementy – jak przekonują Nash i Stevenson – sukcesu nie czynią. Dopiero ich połączenie – i zharmonizowanie – daje pożądany rezultat. Trzeba być w zgodzie z sobą, z innymi ludźmi i własnymi zasadami. Ja się dopiero tej trudnej sztuki uczę. A jest to naprawdę wspaniała przygoda.
Wysłuchał Janusz Sikorski