Szwajcaria i reszta świata…
Wczorajsza decyzja Philippa Hildebranda, który zdecydował się zrezygnować ze skutkiem natychmiastowym ze stanowiska szefa Narodowego Banku Szwajcarii, mogła być nieco zaskakująca. Zwłaszcza, że jeszcze w ubiegłym tygodniu dawał on do zrozumienia, iż nie rozważa swojej rezygnacji i nie informował swojej żony o planowanej interwencji na rynku franka w dniu 6 września (Kashya Hildebrand kupiła w połowie sierpnia 500 tys. USD/CHF).
10.01.2012 13:54
Frank po odejściu Hildebranda – czy Jordan będzie bardziej zdecydowany osłabić narodową walutę?
Wczorajsza decyzja Philippa Hildebranda, który zdecydował się zrezygnować ze skutkiem natychmiastowym ze stanowiska szefa Narodowego Banku Szwajcarii, mogła być nieco zaskakująca. Zwłaszcza, że jeszcze w ubiegłym tygodniu dawał on do zrozumienia, iż nie rozważa swojej rezygnacji i nie informował swojej żony o planowanej interwencji na rynku franka w dniu 6 września (Kashya Hildebrand kupiła w połowie sierpnia 500 tys. USD/CHF).
Szwajcarska prasa zastanawia się dzisiaj, co mogło być przyczyną nagłej zmiany decyzji szefa SNB i wskazuje na mocne naciski ze strony zarządu banku centralnego – to z kolei może być efektem ogromnej presji ze strony mediów, które nie mogły się pogodzić z tym, że w kryzysie szef banku centralnego zarabia ponad 1 mln USD rocznie. Zgodnie z prawem następcą Hildebranda zostanie tymczasowo obecny wiceprezes Thomas Jordan – on sam deklaruje, iż może objąć to stanowisko na stałe, jeżeli zostanie o to poproszony. W każdym razie w trzyosobowym zarządzie banku i tak jest wakat, więc to nie jest przesądzone. Bezpośrednią reakcją rynków na odejście Hildebranda było umocnienie się franka. Wprawdzie później przyszło odreagowanie, ale w godzinach wieczornych i nocnych szwajcarska waluta dalej zyskiwała, co widać na poniższym wykresie czterogodzinowym.
Dlaczego tak się dzieje? Można odnieść wrażenie, że dla sporej części inwestorów to Hildebrand był gwarantem i głównym architektem ostatnich działań SNB na rynku franka, stąd też jego odejście mogło wywołać wątpliwości, czy bank centralny będzie zdeterminowany bronić kursu 1,20 na EUR/CHF. Tyle, że takie spekulacje wydają się być zupełnie bezpodstawne – zarówno Thomas Jordan, jak i Jean Pierre Danthine (z zarządu SNB) mieli spójną linię polityki z Hildebrandem. Ich wypowiedzi z ostatnich tygodni wskazywały na to, że bank centralny powinien poczynić dalsze kroki zmierzające do osłabienia franka, a zdaniem Jordana jego obecny kurs wciąż pozostaje przewartościowany. Wydaje się, zatem, że powody mogą być prozaiczne (czy zarząd w niepełnym składzie może podejmować decyzje?), albo też mieć nieco głębsze rynkowe podłoże.
Dla części obserwatorów rynku gigantyczna pożyczka LTRO dla europejskich banków na kwotę 489 mld EUR na trzy lata przy relatywnie niskim oprocentowaniu (1,0 proc.), to pewna, choć ograniczona forma polityki „ilościowego poluzowania” (QE). Od grudniowego przetargu minęły już 3 tygodnie, a tymczasem banki nadal żyją „ w strachu”, co dobrze pokazują gigantyczne kwoty lokowane w depozytach overnight w ECB w ostatnich dniach (ponad 400 mld EUR). Z tego wynika, że ECB będzie musiał dalsze działania stymulujące, jakie – to okaże się już w najbliższy czwartek podczas rytunowego posiedzenia banku. Dość prawdopodobne staje się przyspieszenie terminu kolejnego przetargu LTRO (planowanego na 29 lutego), ale nie tylko to. W każdym razie długoterminowa perspektywa dla wspólnej waluty, to wciąż spadki będące pochodną obserwowanej niepewności inwestorów. Z tego też powodu, obserwując franka warto częściej spoglądać na wykres USD/CHF, gdzie trend wzrostowy widoczny jest od początku sierpnia, a zatem miesiąc przed decyzją
SNB.
Jakie można postawić wnioski dla franka? Nie oczekujmy wyraźnego złamania okolic 1,21 na EUR/CHF (samo podejście i sprawdzanie czujności banku centralnego przy 1,20 jest bardzo mało realne). Z kolei w przypadku USD/CHF wczorajszy spadek raczej nie jest zapowiedzią dłuższej tendencji, chociaż generalnie na wykresie koszykowego BOSSA_USD widać pewne sygnały, jakoby dolar miał w tym tygodniu znaleźć swój krótkoterminowy szczyt.
Sarkozy-Merkel – Kwestia podatku Tobina może nas poróżnić?
Wbrew temu co większość wyczytała z wczorajszych komunikatów medialnych Niemcy i Francja nie mówią jednym głosem w kwestii podatku od transakcji finansowych. Widać wyraźnie, iż ta kwestia jest coraz bardziej istotna dla Nicholasa Sarkozy’ego, który próbuje oprzeć o nią swoją kampanię prezydencką . Widać, że nuta populizmu musi zawsze się znaleźć, zwłaszcza, jak wciąż przegrywa się w sondażach z socjalistycznym kandydatem Francois Hollandem, a zapowiedź uczestnictwa w wyborach słynnego piłkarza Erica Cantona tylko pogorszy szanse Sarkozy’ego na reelekcję. Dzisiejszy The Telegraph zwraca uwagę, że Angela Merkel nie ma wsparcia dla podatku Tobina we własnym rządzie i to jakoś specjalnie nie dziwi – jeżeli Londyn nie zostanie nim objęty, to jego wprowadzenie będzie strzałem w stopę dla Frankfurtu. Czy, zatem na obrazie tandemu Merkozy będą pojawiać się coraz większe rysy? To niewykluczone, zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż to Francji w największym stopniu grozi obniżka ratingu przez agencję S&P
(polityczni konkurenci obarczą tym Sarkozy’ego). Rynki zaczną się jednak obawiać dopiero wtedy, kiedy okaże się, że Francuzi stawiają coraz więcej problemów przy pracach nad nowym paktem fiskalnym, który jako umowa międzyrządowa powinien zostać wdrożony w strefie euro i krajach zainteresowanych w ciągu najbliższych miesięcy. A jak wynikało z wczorajszych deklaracji obu polityków, takich zagrożeń na razie nie ma. Niemniej informacje, jakie napływały z postępów prac w piątek, nie były zbyt optymistyczne (wypracowanie umowy do 23 stycznia, kiedy spotyka się Eurogrupa może być dość trudne). W krótkim okresie dość zastanawiająca może być wczorajsza deklaracja Merkel i Sarkozy’ego, którzy chcą wezwać ECB do większego wsparcia Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej. Czy to pusta odezwa (nie zaproponowano konkretów), czy też jakaś ukryta forma nacisku na bank centralny?
Grecja – niebezpieczne precedensy dla strefy euro
Nie umilkły echa weekendowej wypowiedzi głównego ekonomisty MFW poddającego w wątpliwość szanse na wyjście Grecji z obecnego kryzysu bez dodatkowych działań (jak chociażby większego umorzenia dotychczasowego długu), a po wczorajszym spotkaniu z francuskim prezydentem, niemiecka kanclerz oświadczyła, że drugi pakiet pomocy dla Grecji będzie przekazany dopiero wtedy, jak kraj ten zacznie wdrażać kolejne reformy, ale przede wszystkim dogada się z posiadaczami obligacji odnośnie dobrowolnego umorzenia ich połowy wartości. Tyle, że rozmowy idą wolno, gdyż nieoficjalnie coraz częściej mówi się o 75 proc., a wszystko, przynajmniej w teorii ma być dobrowolnie i bez przymusu… Kilka dni temu członek ECB Athanasios Orphanides w wywiadzie dla Financial Times zwrócił uwagę, że budowanie coraz większej presji na obligatariuszy tylko pogorszy sprawę i może negatywnie wpłynąć na postrzeganie ryzyka dla pozostałych papierów strefy euro. Wprawdzie po grudniowym szczycie niemiecka kanclerz starała się wyraźnie podkreślić, że
kwestia grecka była jednorazowym precedensem, ale... wszyscy wiemy, że perspektywy dla strefy euro są mocno niepewne. To dobrze widać, chociażby po wczorajszym przetargu niemieckich 6-miesięcznych bonów, które sprzedały się z … ujemną rentownością. Inwestorzy chcą, zatem świadomie dopłacać tylko po to, aby móc „przechować kapitał” we względnie bezpiecznym miejscu.
Zwłaszcza, że plotki i domysły robią swoje – dzisiaj rano agencje cytowały opinię byłego członka Banku Anglii, Willema Buitera, którego zdaniem Irlandia być może zostanie zmuszona poprosić o kolejną transzę międzynarodowej pomocy (wskazuje on, że rozpoczynająca się jutro misja kontrolna Troiki w Dublinie może wskazać duże braki w reformach, a rynek długu nadal nie rozpieszcza). Czy, zatem dzisiejsze nieformalne spotkanie Angeli Merkel z szefową MFW, Christine Lagarde będzie poświęcone kwestii greckiej? Być może, chociaż jednym z tematów powinny być też Węgry, gdzie pozostawienie Orbana samemu sobie może mieć fatalne skutki dla całego regionu i operujących na nim niemieckich banków.
Węgry – Orban nie może grać przeciwko rynkom
Takie opinie przewijają się coraz częściej i na ich bazie budowane jest ostatnie odreagowanie przeceny forinta i tamtejszego rynku długu. Rentowności węgierskich obligacji 10-letnich wróciły dzisiaj poniżej poziomu 10 proc., a kurs EUR/HUF stabilizował się po umocnieniu z końcówki ubiegłego tygodnia. Inwestorzy liczą na to, że jutrzejsze spotkanie ministra Fellegi w Waszyngtonie z MFW pokaże, że obie strony wciąż widzą wolę osiągnięcia porozumienia. Niemniej droga do niego będzie bardzo wyboista, o ile rząd Orbana nie dokona zmian w kontrowersyjnej ustawie o banku centralnym, jaka została uchwalona 30 grudnia. Tym kolejne osłabienie się forinta, a za nim też złotego w drugiej połowie tygodnia jest możliwe (zwłaszcza, gdyby Węgrzy mieli kłopoty z czwartkowym przetargiem obligacji). Wczoraj o tym, że utrzymanie niezależności banku centralnego jest kluczowym warunkiem do wznowienia rozmów, mówił unijny komisarz ds. gospodarczych i walutowych, Olli Rehn.
Marek Rogalski – Główny analityk walutowy DM BOŚ