To już nie giełda, to rosyjska ruletka. Czy Putin gra wojną na rynkach finansowych?
Władze Rosji mają obecnie niesamowitą moc sprawczą. Sterują ręcznie notowaniami giełdowymi na całym świecie. Każdy komunikat Kremla odnośnie konfliktu na Ukrainie, każde ćwiczenia wojsk w pobliżu ukraińskiej granicy natychmiast przekładają się na spadek, albo wzrost na światowych giełdach. To coś, jak stanowisko szefa kasyna, który decyduje, jakie numery wypadną na ruletce. W rosyjskiej ruletce.
12.08.2014 | aktual.: 25.01.2016 16:33
Gdy pojawiły się wiadomości o chęci porozumienia z Zachodem w sprawie pomocy humanitarnej dla rejonu Ukrainy ogarniętego walkami, giełdy natychmiast odebrały to jako ocieplenie stosunków i była to okazja do wzrostów. Kolejnego dnia, gdy - nie czekając na zdanie innych - Rosjanie ruszyli z wojskowymi kamazami pomalowanymi na biało, giełdy zareagowały nerwowo i zaczęły ruch w dół. Kilka dni wcześniej ćwiczenia wojsk rosyjskich w pobliżu granicy z Ukrainą wywoływały na świecie panikę, a akcje leciały na łeb na szyję..
Wystarczy, że prezydent Putin wycofałby połowę wojsk 100 km od granicy, a na giełdzie pojawiłyby się silne wzrosty. Groźne deklaracje albo zwiększenie liczebności wojsk przy granicy i rynki zalewają się czerwienią. Nie wiem, czy prezydent Putin wykorzystuje ręczne sterowanie giełdami, ale potencjalnie taka możliwość istnieje - z szansą gigantycznych zysków na rynku instrumentów pochodnych.
Rynek pochodnych działa równolegle do zwykłego rynku akcji, towarów, walut itd. Zawiera się na nim zakłady o cenę akcji wybranej spółki lub indeksu giełdowego. Zakłady pozwalają szukać szansy zysku zarówno w spadkach, jak i we wzrostach notowań. Zarobki i straty są tu dużo wyższe niż na akcjach, bo instrumenty pochodne mają zwykle przypisany mnożnik, czyli pozwalają zarobić, lub stracić na zmianach wielokrotnie więcej, niż zmieniają się ceny instrumentów, na których są wzorowane.
Przykład z rodzimego podwórka: na warszawskiej giełdzie taka dźwignia dla najlepiej handlowanych kontraktów terminowych na indeks WIG20 wynosi 20, co oznacza, że zmiana indeksu o dziesięć punktów - 0,4 proc. - powoduje zmianę wartości kontraktu o 200 zł, czyli 6 proc. od zainwestowanej kwoty (dla wyjaśnienia: ta "zainwestowana kwota" to tzw. depozyt zabezpieczający, wynoszący teraz ok. 3,4 tys. zł).
Czytaj także: Rajdu św. Mikołaja nie będzie do 2017 r. Rząd limitami dla OFE wyznaczył terminy spadków na giełdzie»
Na rynku pochodnych zarobić nie jest łatwo. Statystyki pokazują, że zdecydowana większość graczy notuje straty, wielu traci wszystkie środki, które w ten sposób zainwestowali. Żeby zarobić, trzeba mieć albo profesjonalne i sprawdzone metody oraz mocne nerwy, albo... być pewnym tego, co się stanie na rynku.
Gdyby tak Włodzimierz Putin informował zaprzyjaźnionych przedsiębiorców o tym, co za godzinę powie minister Ławrow na konferencji prasowej, parę majątków mogłoby się szybko zwielokrotnić. Im dłużej podtrzymywana jest sytuacja niepewności, tym nawet lepiej, bo zwiększa to szansę na dłuższe podtrzymanie ręcznego sterowania rynkami.
Teoria, że tak się może dziać, przyszła mi do głowy, kiedy zastanawiałem się, jaki właściwie sens ma obecnie podtrzymywanie konfliktu na Ukrainie przez Rosjan. Putin przejął Krym, bo miał tam strategiczną bazę wojskową i była obawa, że uciekająca do Unii Europejskiej Ukraina umowę o dzierżawę Krymu w końcu wypowie. Krymu Rosja nie mogła sobie odpuścić. Tym bardziej, że dziewięciu na dziesięciu mieszkańców nie ma nic przeciwko moskiewskim rządom na tym terenie. Ale Donbas, gdzie większość ludności wcale za Rosją nie tęskni?
Załóżmy scenariusz przejęcia tych terenów przez Federację Rosyjską lub utworzenia nowego państwa pod rosyjskim protektoratem. W kolejnych latach trzeba by było użerać się z walkami z tymi spośród mieszkańców, którzy chcieliby zostać przy Ukrainie. Sankcje Zachodu też nieuniknione. Korzyści ekonomiczne prawie żadne, wysiłek państwa olbrzymi, a i otwarty konflikt z Ukrainą ostatecznie nieunikniony.
Doświadczenia z Czeczenii, a wcześniej z Afganistanu wskazują, że lepiej czegoś takiego nie ryzykować, bo można ugrzęznąć w walkach partyzanckich, a i popularność władzy wśród ludu, gdy do domów zaczynają wracać trumny z wojakami zaczyna topnieć. Teraz poparcie Rosjan jest olbrzymie, bo Rosja jest potęgą! Otwarty konflikt i zaangażowanie armii szybko mogłyby stać się początkiem końca samego Putina na tronie cara Rosji.
Po co więc to wszystko? Jeśli działanie wydaje się nie mieć sensu, to zawsze pojawia się sugestia, że za tym stoją jakieś pieniądze.
11 września 2001 r. blisko 3 tysiące osób zginęło po ataku terrorystów na biurowce World Trade Center w Nowym Jorku. Kiedy świat już trochę ochłonął po pierwszym szoku, na finansowych stronach gazet pojawiły się wiadomości, że niedługo przed tą tragedią, dało się na rynkach zauważyć nadzwyczajną aktywność inwestorów rynku terminowego, grających na spadki indeksów, mimo że rynek nastawiał się wówczas bardziej na wzrosty. Ktoś, kto miał wiedzę o nadchodzącym ataku, mógł zarobić fortunę na wywołanych szokiem spadkach akcji.
Czy osoby poinformowane chciały wykorzystać wiedzę o zbliżających się wypadkach, czy może sam zamach był tylko po to, żeby ktoś mógł tę fortunę zarobić? Argumenty, że ktoś chciał takim atakiem terrorystycznym postraszyć świat i pokazać swoją siłę jakoś do mnie nie trafiają.
Sześć lat przed największym w historii atakiem terrorystycznym zawalił się największy i najstarszy w Wielkiej Brytanii bank inwestycyjny. Do upadku Barringsa przyczynił się makler z singapurskiego oddziału banku Nick Leeson, grający pieniędzmi banku, a jakże, na instrumentach pochodnych. Jaką potęgą mógłby być teraz Barrings i jakim bohaterem banku byłby Leeson, gdyby wiedział, co się zdarzy na giełdzie i gdyby nie przestrzelił ze swoimi typami?
O ryzyku związanym z działaniem rynku instrumentów pochodnych przekonały się też polskie firmy. Rok 2008 stał pod znakiem serii bankructw polskich przedsiębiorstw, które skusiły się na wykupienie opcji walutowych, które banki sprzedawały jako zabezpieczenie przed zmianą kursów walut, choć faktycznie była to czysta spekulacja. Do dziś kilka firm - m.in. giełdowe Zakłady Magnezytowe Ropczyce - które przetrwały ówczesną burzę, boryka się z kłopotami, choć tym razem kłopoty sprawiają bardziej organy skarbowe, które wymyśliły sobie, że strat na tych opcjach nie można sobie wpisać w koszty.
Nie inaczej było w 2008 r. w Chinach, gdzie setki firm dały się skusić zachodnim bankom, takim jak Goldman Sachs czy Morgan Stanley, i wykupiły ryzykowne instrumenty, spekulując na walutach i cenach towarów. Po tych wydarzeniach rząd Chin wprowadził restrykcyjne przepisy, ograniczające spekulacje na rynku instrumentów pochodnych, sprowadzając handel tego typu walorami jedynie do ubezpieczania posiadanego realnie majątku.
Jak widać, gra na instrumentach pochodnych to nowa forma ruletki, ale prowadzona na skalę nieporównywalnie większą niż w największych kasynach. Jest niestety pokusa, że ktoś może zechcieć wcielić się we właściciela globalnego kasyna, który ma wpływ na to, jakie numery wypadną na ruletce. Tak się niefortunnie składa, że mniejsi kandydaci na szefa kasyna - jak chociażby obecnie prezydent Putin - mogą wpływać na notowania tylko w jedną stronę, czyli wywoływać spadki, powodując różnego rodzaju konflikty i katastrofy. Sztucznymi wzrostami, pompując w rynek puste pieniądze, od czasu do czasu zajmuje się szef innej ruletki - amerykański bank centralny.
Jest jeszcze pytanie, czy pożyteczna przecież funkcja, jaką pełni rynek instrumentów pochodnych, umożliwiając ubezpieczanie majątku finansowego, czy choćby zabezpieczenie cen kupowanych w przyszłości towarów, równoważy potencjalne zagrożenie w postaci pokusy wywoływania globalnych kryzysów i ręcznego sterowania notowaniami przez polityków i terrorystów?