Ugasił pożar, który sam wywołał?
Choć 31 stycznia upływa obecna kadencja prezesa Fedu Bena Bernankego, Senat wciąż nie zatwierdził jego nominacji na kolejne cztery lata. Kongresmeni oskarżają go głównie o zbyt pobłażliwy stosunek wobec banków z Wall Street.
26.01.2010 10:47
Gdy prezydent USA Barack Obama w sierpniu ubiegłego roku desygnował na drugą kadencję na stanowisku prezesa Rezerwy Federalnej Bena Bernankego, piastującego to stanowisko od początku lutego 2006 r., wydawało się, że zatwierdzenie tej decyzji przez Senat to tylko formalność.
Dominowało przekonanie, że w przełomowym dla amerykańskiej gospodarki momencie, gdy recesja ustępuje miejsca ożywieniu, ciągłość polityki pieniężnej jest niezbędna. Tym bardziej że w celu ugaszenia kryzysu amerykański bank centralny pod wodzą Bernankego podjął szereg niestandardowych działań. Zdawało się więc, że tylko on będzie w stanie zapanować nad wygaszaniem tych programów. Nastroje te potwierdził opublikowany wówczas na łamach "Wall Street Journal" sondaż: 42 na 43 ankietowanych ekonomistów uważało, że Bernanke powinien pozostać na stanowisku szefa Fedu.
Mnożące się wątpliwości
Od tego czasu sporo się zmieniło. Widmo powtórki wielkiej depresji oddaliło się na dobre, a uwaga kongresmenów przesunęła się ze sposobów stabilizacji rynków finansowych na szukanie i karanie winnych za wywołanie kryzysu. Dostało się też szefowi Fedu. - To on stał u sterów, gdy uderzyliśmy w lodowiec. Uważam, że należy pociągnąć go za to do odpowiedzialności - powiedział w sobotę republikański senator John McCain. Były kandydat na prezydenta USA nie jest w tej opinii odosobniony. Gdy w grudniu nad kandydaturą Bernankego głosowała Senacka Komisja Bankowa, poparcie dla niego wyraziło 16 jej członków, przy siedmiu głosach sprzeciwu. Opozycja przeciwko osobie desygnowanej na szefa Fedu rzadko bywała tak silna.
Spośród wszystkich senatorów co najmniej 29 zadeklarowało dotąd, że poprze nominację Bernankego, natomiast 17 oświadczyło, że skłania się do sprzeciwu - wyliczyła agencja Reutera. Nadal więc jest niemal pewne, że zdobędzie on wymagane poparcie 60 spośród 100 deputowanych. Jest jednak również oczywiste, że nie otrzyma tak silnego mandatu, jak się wydawało jeszcze kilka miesięcy temu. Tym bardziej że nie wiadomo, czy decyzja Senatu zapadnie przed 31 stycznia, gdy dobiega obecna kadencja szefa Fedu (ze względów proceduralnych, głosowanie może się odbyć najwcześniej w środę). Jeśli nie, jego obowiązki tymczasowo przejąłby przypuszczalnie Donald Kohn, jego dotychczasowy zastępca.
Nawet jeśli senatorom uda się zatwierdzić nominację do końca tygodnia, komentatorzy są zgodni, że towarzyszące temu wątpliwości podważą autorytet Bernankego i utrudnią mu opór przed zakusami polityków, aby zmniejszyć niezależność Fedu. Mogą również zachwiać rynkiem akcji. W ten sposób analitycy tłumaczyli zresztą przecenę na Wall Street z minionego tygodnia.
Przydatne doświadczenia
- Gdy sektor finansowy znalazł się na krawędzi załamania, Ben podszedł do niego ze spokojem i mądrością. Agresywnymi działaniami i niestandardowym myśleniem pomógł zahamować upadek gospodarki - wskazywał Obama, ogłaszając nominację 56-letniego Bernankego na drugą kadencję.
Rzeczywiście, trudno wyobrazić sobie lepszego przewodniczącego Fedu na czas kryzysu niż ten były profesor ekonomii na Uniwersytecie Princeton. W swojej pracy naukowej zajmował się m.in. badaniem przyczyn wielkiej depresji. Podzielał w tej kwestii stanowisko Miltona Friedmana: w latach 30. skończyłoby się na zwykłej recesji, gdyby Fed nie dopuścił do skurczenia się podaży pieniądza o jedną trzecią w latach 1929-1933. Bernanke zrobił więc wszystko, aby nie powtórzyć tego błędu.
W połowie września 2007 r. Fed rozpoczął cykl obniżek głównej stopy procentowej, redukując ją do końca 2008 r. z 5,25 proc. do 0,25 proc. Nie ograniczył się jednak do tych konwencjonalnych działań. Jeszcze w 2007 r. zamrożony rynek pożyczek międzybankowych Fed zastąpił szeregiem linii kredytowych. W najgorętszym okresie kryzysu zdecydował się na skup papierów wartościowych zabezpieczonych kredytami hipotecznymi. W marcu 2009 r. zaangażował się zaś w tzw. ilościowe luzowanie polityki pieniężnej, ogłaszając program skupu obligacji skarbowych. Wskutek tych działań bilans Fedu wzrósł z około 900 mld USD przed kryzysem do niespełna 2,3 bln USD obecnie. Na smyczy banków?
Choć działania te nie zapobiegły wzrostowi stopy bezrobocia (Fed stoi nie tylko na straży stabilności cen, ale ma także zapewniać wysoki poziom zatrudnienia w gospodarce), zaskarbiły Bernankemu uznanie ekonomistów.
Jednocześnie również naraziły go na oskarżenia, że nadużył swoich kompetencji. Programy antykryzysowe Fedu były bowiem nakierowane nie tylko na banki, których amerykański bank centralny jest głównym nadzorcą, ale także na inne instytucje finansowe, jak AIG, fundusze rynku pieniężnego itp. Część kongresmenów uważa, że jeśli pełniona przez Fed funkcja "pożyczkodawcy ostatniej instancji" ma być rozumiana tak szeroko, powinien on być poddany kontroli GAO, kongresowej instytucji nadzorczej. Postulat ten wysuwany jest pomimo tego, że za kadencji Bernankego przejrzystość działań Fedu i tak mocno się zwiększyła.
Co więcej, byłemu profesorowi Princeton zarzuca się, że pod jego przywództwem bank centralny nie wypełnił swoich funkcji nadzorczych: nie dostrzegł, że kreacja kredytu jest nadmierna i był niewrażliwy na doniesienia, że jakość wielu pożyczek jest wątpliwa.- Mam wrażenie, że Bernanke, jak wiele innych osób zajmujących się sektorem finansowym, zaczął oglądać świat oczami bankowca - napisał niedawno na łamach "New York Timesa" Paul Krugman, noblista w dziedzinie ekonomii z 2008 r. W Kongresie pogląd ten jest tak popularny, że propozycja administracji Obamy, aby w zreformowanym systemie regulacyjnym Fed odgrywał rolę "superregulatora ds. ryzyka systemowego", nie mają szans akceptacji. Przeciwnie, rozpatrywany w Senacie projekt reformy regulacyjnej odbiera Fedowi wiele dotychczasowych kompetencji, np. nadzór nad bankami.
Szef Fedu wolno się uczy
- Choć Bernanke wykonał dobrą robotę, gasząc pożar, jest też odpowiedzialny za jego wywołanie - wskazuje demokratyczny senator Jeff Merkeley. Pogląd ten jest powszechny wśród tych ekonomistów - jak Alan Meltzer - którzy przyczyn kryzysu dopatrują się w zbyt luźnej polityce Fedu w latach 2001-2004, która rozpętała bańkę kredytową. Pod wodzą Alana Greenspana instytucja ta zredukowała stopy procentowe z 6,5 do 1 proc.
Bernanke zasiadał wówczas w Radzie Gubernatorów Fedu i popierał te decyzje. Wynikało to z jego przekonania, że nie należy wykorzystywać polityki pieniężnej do kontrolowania cen aktywów. Później zgodził się też z poglądem Greenspana, że podwyżki stóp procentowych w latach 2004-2006 nie mogły się przełożyć na wzrost kosztu kredytu, amerykańskie rynki zalewane były bowiem kapitałem płynącym z Azji.
Kryzys nie skłonił Bernankego do rewizji tego stanowiska. Nadal powtarza on, e u śródeł zawirował z ostatnich lat leżą regulacyjne niedostatki, a nie zbyt niski koszt pieniądza. Takie podejście budzi obawy, że koncentrując się wyłącznie na wskaźnikach inflacji i tym razem spóźni się z podwyżkami stóp procentowych, ryzykując kolejną bańkę spekulacyjną.
PARKIET