Władimir Putin z przywódcami państw afrykańskich po szczycie Rosja-Afryka w Soczi. Rok 2019© PAP | SERGEI CHIRIKOV / POOL, Sergei Chrikov

Ukraina to dla Putina za mało. Patrzy w kierunku Afryki

Witold Ziomek
11 marca 2022

Imperialne zapędy dyktatora nie kończą się bynajmniej w Ukrainie. Władimir Putin próbuje uzyskać istotną pozycję również w Afryce. Rosjanie wciskają się tam, gdzie osłabły wpływy państw Zachodu. Dlatego rosyjskie flagi wypierają francuskie, a najemnikom opłacanym przez putinowskich oligarchów stawia się pomniki. Mit Rosji, przyjaciela Afryki, może jednak wkrótce upaść.

Środa, 2 marca. Zgromadzenie Ogólne ONZ głosuje nad rezolucją potępiającą rosyjski atak na Ukrainę. Przeciwko jej przyjęciu głosuje tylko pięć państw – Rosja, Syria, Korea Północna, Białoruś i Erytrea.

O ile stanowisko przedstawicieli Władimira Putina, Baszara al–Asada, Kim Dzong Una i Aleksandra Łukaszenki nie jest zaskoczeniem, to dołączenie do klubu dyktatorów przywódcy Erytrei, Isajasa Afewerki, może budzić zdziwienie.

Erytrea to niewielkie państwo we wschodniej Afryce. PKB na mieszkańca nie przekracza 600 dolarów. Nie ma tam ani jednego bankomatu.

Są za to setki więzień, a żołnierze odbywający obowiązkową służbę wojskową służą za darmową siłę roboczą. Jest tam też coś, na czym bardzo zależy Władimirowi Putinowi.

Bogaty kontynent biednych ludzi

Afryka jest kontynentem wyjątkowo bogatym w surowce. Znajduje się tam 80 proc. światowych zasobów platyny i chromu, 70 proc. fosforytów, ponad 50 proc. złota, kobaltu i diamentów. Znajdziemy tam też uran, miedź, ropę naftową i gaz.

Około 2/3 kobaltu, pierwiastka niezbędnego w produkcji m.in. samochodów elektrycznych, wydobywa się w Demokratycznej Republice Konga.

Mimo bogactw ukrytych pod ziemią większość krajów afrykańskich pozostaje słabo rozwinięta i biedna. Dodatkowo targają nimi wewnętrzne konflikty. To sprawia, że część złóż w ogóle nie jest eksploatowana, a te, które są, nie przekładają się na duże zyski.

– Państwa afrykańskie są monokulturami gospodarczymi, nie są w stanie przerabiać surowców, które sprzedają. Benzyna na stacjach w Nigerii, choć wytwarzana z nigeryjskiej ropy, jest produkowana za granicą. Produkująca miedź Zambia eksportuje niemalże wyłącznie katody; wartość do kopalin nie jest dodawana w Afryce Subsaharyjskiej – wyjaśnia prof. Andrzej Polus z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego.

– Taka strukturalna niemożliwość zdywersyfikowania gospodarki i brak dodawania wartości do tych produktów jest głównym problemem Afryki. To, że państwa afrykańskie odziedziczyły monokulturową gospodarkę, jest pokłosiem kolonializmu i usytuowania tego regionu świata w międzynarodowym podziale pracy. W efekcie, więcej kapitału wypływa z Afryki, niż do niej trafia – mówi profesor.

– Wielu Afrykanów uważa, że przemoc, której doświadczali w okresie panowania mocarstw kolonialnych, została zastąpiona czymś, co się nazywa przemocą epistemiczną. Najpierw zmuszano ich do określonych zachowań, używając przymusu bezpośrednio, a teraz wpływ jest wywierany poprzez narzucanie określonych norm i zasad - tłumaczy prof. Polus.

- Uzależnienie pomocy od spełnienia określonych kryteriów politycznych jest odbierane jako przemoc ze strony byłych państw kolonialnych. Tymczasem Chiny i Rosja pozycjonują się jako kraje, które chcą współpracować, ale nie mają bagażu kolonialnego i nie stawiają żadnych dodatkowych warunków.

Liczenie szabel w ONZ

Pomiędzy Chinami i Rosją jest jednak pewna różnica. Politykom i wielkiemu biznesowi Państwa Środka zależy głównie na surowcach, z kolei Putin widzi w Afryce nie tylko złoża, ale również postrzega ją w aspekcie militarnym.

I tu wracamy do Erytrei. Kraj położony w rogu Afryki u wybrzeża Morza Czerwonego jest doskonałym miejscem na bazę wojskową.

– Rosja bardzo chciałaby, żeby jej flota mogła operować na Morzu Czerwonym. Prowadziła w tej sprawie negocjacje zarówno z Sudanem, jak i Erytreą – mówi prof. Polus.

Putin widziałby zresztą obecność Rosji nie tylko tam, a nie są to oczekiwania bezpodstawne. Choć w ONZ poparła go oficjalnie jedynie Erytrea, to od głosowania wstrzymało się 16 krajów afrykańskich, m.in. RPA, Burundi, Kongo, Mali czy Sudan, a dwanaście - w tym Togo, Burkina Faso czy Etiopia zamieszkiwana przez 100 mln ludzi - w ogóle nie wzięło udziału w głosowaniu.

Takie zachowanie – wstrzymanie się/nieobecność – w praktyce oznacza opowiedzenie się po stronie Rosji.

Wyniki głosowania nad rezolucją ONZ
Wyniki głosowania nad rezolucją ONZ© ONZ

Jednym z niewielu afrykańskich głosów, jednoznacznie sprzeciwiających się rosyjskiej agresji, był ten kenijski. Podczas posiedzenia zwołanego tuż przed rosyjską inwazją ambasador Kenii Martin Kimani porównał sytuację w Ukrainie do postkolonialnej Afryki, w której granice państw zostały odgórnie narzucone.

"Jeśli po uzyskaniu niepodległości zdecydowalibyśmy się dążyć do etnicznej, rasowej i religijnej jednorodności, wiele dekad później wciąż bylibyśmy pogrążeni w krwawych wojnach. Zamiast tego zgodziliśmy się uznać granice, które odziedziczyliśmy, wciąż jednak dążąc do politycznej, ekonomicznej i prawnej integracji kontynentu, zamiast tworzyć narody z niebezpieczną nostalgią spoglądające w przeszłość. Postanowiliśmy przestrzegać zasad Organizacji Jedności Afrykańskiej i Karty Narodów Zjednoczonych, nie dlatego, że nasze granice nas satysfakcjonowały, ale dlatego, że pragnęliśmy wykuć w pokoju coś wspanialszego" – powiedział.

O ile w pierwszej części wypowiedzi można doszukiwać się elementów wpisujących się w popieranie propagandy Putina, to druga mówi jasno: braci się nie napada.

– Rosja w swojej ofensywie w Afryce używa bardzo chętnie argumentu antykolonialnego. Gra nastrojami pamięci o kolonializmie po to, żeby uderzać we Francję, zwłaszcza w krajach francuskojęzycznych. Stara się pokazać siebie jako kraj, który jest prawdziwym przyjacielem, który szanuje Afrykanów i ma wobec nich uczciwe zamiary. To jest oczywiście tylko retoryka, ale pada na podatny grunt – wyjaśnia dr Jędrzej Czerep z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Nie ten watażka, to inny. Putin nie wybrzydza

Próby nie tyle zyskania, co odzyskania pozycji na kontynencie afrykańskim, Władimir Putin prowadzi od 2014 roku.

– Obecnie Rosja posiada dużo mniej aktywów w Afryce, niż te, które posiadała przed upadkiem ZSRR. Stara się ich używać najbardziej efektywnie, w sposób asymetryczny. Bo o ile zaangażowanie państw europejskich nosi, przynajmniej w warstwie retorycznej, pewne znamiona symetryczności, czyli coś za coś, to starania Rosji opierają się na tym, by uzyskać więcej, za mniej – ocenia prof. Andrzej Polus.

– Rosyjskie kontakty z Afryką opierają się przede wszystkim na handlu bronią. Ponad 30 proc. uzbrojenia kupowanego przez państwa afrykańskie pochodzi właśnie z Rosji. Dzieje się tak choćby dlatego, że Rosja jest w stanie handlować z państwami, na które kraje zachodnie nałożyły embarga, np. Zimbabwe.

Obecność Rosji w Afryce widać m.in. w Sudanie. Tu też w grę wchodzi budowa bazy wojskowej na wybrzeżu Morza Czerwonego. Pierwszą umowę dotyczącą tej inwestycji Putin zawarł z byłym dyktatorem Sudanu Umarem al–Baszirem.

Jeszcze w 2017 roku obydwa kraje podpisały porozumienie o współpracy w zakresie wykorzystania energii atomowej do celów pokojowych, a także porozumienie w sprawie opracowania projektu budowy elektrowni jądrowej w Sudanie.

Mniej więcej w tym samym czasie spółka M Invest, należąca do Jewgienija Prigożina, bliskiego współpracownika rosyjskiego dyktatora, zawarła z sudańskim rządem umowę w sprawie eksploatacji kopalni złota.

Równocześnie w Sudanie pojawili najemnicy Grupy Wagnera sponsorowani przez oligarchę. Wagnerowcy mieli pomóc rządowi al–Baszira w tłumieniu nasilających się protestów i szkolić jego kadry wojskowe.

Z kolei w 2018 roku rosyjskie spółki zawarły z sudańskim rządem porozumienie w sprawie budowy rafinerii w Port Sudan, a rok później oba kraje podpisały porozumienie o współpracy wojskowej. W efekcie rosyjska misja wojskowa pojawiła się w Sudanie na stałe.

Rosjanom nie przeszkodziło nawet obalenie al-Baszira w 2019 roku – ułożyli się z generałami, którzy je przeprowadzili, a grupa Wagnera nadal cieszy się tam uprzywilejowaną pozycją.

W przeddzień rosyjskiej agresji na Ukrainę z wizytą w Moskwie przebywał sudański generał Mohamed Hamdan Dagalo. Wrócił z odnowieniem umowy na budowę bazy wojskowej u wybrzeży Morza Czerwonego.

Prigożin – "człowiek Rosji" w Afryce

Wspomniana Grupa Wagnera pojawia się wszędzie tam, gdzie Rosja chce rozszerzyć militarne i gospodarcze wpływy. Oficjalnie powstała w 2014 roku.

Grupa najemników, finansowana przez Prigożina, zwanego również "kucharzem Putina", składa się przede wszystkim z byłych żołnierzy Federacji Rosyjskiej - emerytowanych lub przeniesionych w stan spoczynku. Prywatna armia blisko współpracuje z państwową, a baza umiejscowiona w Kraju Krasnodarskim - oficjalnie funkcjonująca jako "obóz harcerski" - jest ochraniana przez regularne wojsko.

- Prigożin jest najważniejszym "człowiekiem Rosji" w Afryce. Firmy powiązane z nim i Wagnerowcami wydobywają w Afryce złoto i diamenty. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu pieniądze z tych operacji faktycznie zasilają rosyjską kasę, a na ile prywatny budżet oligarchy. Wiadomo tylko, że płyną szerokim strumieniem – mówi dr Czerep.

Wagnerowcy pojawiają się wszędzie tam, gdzie użycie oficjalnej armii byłoby dla Władimira Putina niewygodne. W 2014 roku byli zaangażowani podczas aneksji Krymu, ochraniali również pola naftowe w Syrii.

– Prywatnych firm wojskowych jest bardzo dużo. Ale o ile Executive Outcome, czy Blackwater (obecnie Academi) to są firmy prywatne, o tyle wagnerowcy wykorzystywani są do realizacji rosyjskich celów politycznych – mówi prof. Polus.

Wprowadzenie wagnerowców do kraju często towarzyszy umowie obejmującej ochronę władzy przed zagrożeniami wewnętrznymi, w tym wsparcie propagandowe.

Najemnicy prowadzili misje w Mozambiku, Mali, czy Republice Środkowoafrykańskiej. W tej ostatniej, dzięki sprawnej propagandzie, zyskali status bohaterów.

Tak z najemników robi się herosów

W 2021 roku swoją premierę miał film "Turysta". Tytułowy bohater to właśnie najemnik z grupy Wagnera, przysłany, by wesprzeć lokalne władze w walce z rebeliantami. Ci przedstawieni są jako krwawi bandyci, plądrujący wioski, mordujący i gwałcący kobiety.

Jak podaje CNN, film miał sfinansować Jewgienij Prigożyn. Cel: ocieplenie wizerunku wagnerowców i przedstawienia Rosji, jako broniącej wolności, stojącej w kontrze do Francji, która do tej pory wywierała znaczny wpływ na Republikę Środkowoafrykańską.

Na dwóch premierowych pokazach w Bangui – stolicy kraju – propagandówkę obejrzało 20 tys. ludzi, a każdy z nich dostał pamiątkową koszulkę.

– To była wielka manifestacja pokazująca, jak Rosjanie próbują przejąć kontrolę nad narracją o roli Zachodu w Afryce. Swój wizerunek Rosja propaguje w sposób wyjątkowo ekspansywny. Rosjanie przywieźli tam swoje kino, założyli własne radio. Cała stolica była obwieszona banerami reklamującymi przyjaźń afrykańsko–rosyjską. "Instruktorom wojskowym", czyli eufemistycznie nazywanym w ten sposób najemnikom, postawiono nawet pomnik – mówi dr Czerep.

Filmowa gloryfikacja najemników i prorosyjskie manifestacje to zwieńczenie rosyjskiej ekspansji w Republice Środkowoafrykańskiej.

Już w 2018 roku głównym doradcą prezydenta Touadery został Walerij Zacharow. Francja była stopniowo wypierana ze swojej dawnej strefy wpływów. Ostatecznie się z niej wycofała.

W podobny sposób Rosja próbuje zdobyć pozycję w kolejnym afrykańskim kraju, który do tej pory pozostawał pod wpływem Francji. Chodzi o Mali.

Rządząca krajem wojskowa junta wydaliła francuskiego ambasadora i niebawem pozbędzie się zapewne całego francuskiego kontyngentu wojskowego, który prowadził na terenie kraju operację antyterrorystyczną. Po pomoc rząd Mali (uznany przez szefa francuskiego MSZ) zwrócił się do Rosji.

– Mali to kolejny po RŚA kraj, z którego Rosja spektakularnie wyparła Francuzów. Różnica jest jednak taka, że we wcześniejszych operacjach najpierw organizowano akcje wojskowe, a dopiero potem zaczynano myśleć o budowaniu pewnej opowieści, uzasadnianiu interwencji – mówi dr Czerep.

- W Mali było odwrotnie. Tutaj praca nad "urobieniem" opinii publicznej trwała od miesięcy, jeśli nie lat. W pewnym momencie społeczeństwo już z wytęsknieniem czekało na Rosję, która wejdzie do kraju i zastąpi Francuzów. Antyfrancuskość łatwo było pobudzić, a potem wystarczyło powiedzieć, że każdy, kto chce utrzeć nosa Francji, powinien popierać Rosję.

Obywatele Bamako cieszą się z wyjścia Francji z Mali. W tle portret Władimira Putina
Obywatele Bamako cieszą się z wyjścia Francji z Mali. W tle portret Władimira Putina© East News

Krzyżem i Kałasznikowem

Walka o wpływy w Afryce rozgrywa się nie tylko przy pomocy eksportu broni, propagandy i grupy Wagnera. O rząd afrykańskich dusz rywalizują też wspólnoty religijne.

Rosyjska Cerkiew Prawosławna przejęła około setki afrykańskich parafii po tym, jak patriarcha Teodor Aleksandryjski poparł oddzielenie się Cerkwi ukraińskiej od patriarchatu moskiewskiego.

– Nie mówimy o żadnej inwazji, nie mówimy o tym, że chcieliśmy jakoś osłabić patriarchat aleksandryjski. Chodzi po prostu o umożliwienie wierzącym prawosławnym, zarówno rosyjskojęzycznym, jak i afrykańsko języcznym, zarówno białym, jak i czarnym, każdemu, kto nie chce być związany ze schizmą, komunikowania się z kanonicznym Kościołem prawosławnym i otrzymywania od kanonicznych księży, komunii i innych sakramentów – powiedział biskup Hilarion, przewodniczący Wydziału Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu Moskiewskiego.

- Cerkiew moskiewska prowadzi takie "wojenki parafialne". W Afryce też zaczęło to się dziać, w tych układach kościelnych afrykański świat prawosławny stanął przed wyborem strona ukraińska czy rosyjska. Teraz, po wybuchu wojny, to się nasiliło – mówi dr Jędrzej Czerep.

Gdzie kopią rosyjskie spółki

Obecność Rosji na kontynencie afrykańskim widać także w kontraktach rosyjskich spółek, które eksploatują tamtejsze złoża. Przykładem może być koncern Łukoil, który wydobywa ropę w Nigerii i Demokratycznej Republice Konga.

Z kolei gwinejskie złoża boksytów eksploatuje koncern Rusal, a diamenty w Zimbabwe wydobywa Alrosa. Przymiarki do złóż ropy w Mozambiku robił też Rosnieft, ale ostatecznie z kontraktu nic nie wyszło. Przynajmniej na razie.

– Afryka nie ma technologii wydobywczej, to jest program strukturalny. W Botswanie Debswana wydobywa diamenty, ale wydobywanie diamentów jest łatwiejsze, niż postawienie szybu naftowego offshore, na dnie oceanu. Rosja może pozycjonować się jako dostarczyciel technologii wydobywczych oraz danych sejsmicznych i próbuje to zrobić – mówi prof. Polus.

Rosyjsko-chiński rozbiór Afryki? To nie takie proste

Zaangażowanie Rosji w Afryce, choć coraz większe, cały czas pozostaje w cieniu ekspansji Chin, które od połowy lat 90–tych rozwijają współpracę z krajami afrykańskimi.

W latach 2005–2018 Chiny zainwestowały w Afryce ponad 340 mld USD, z czego prawie 50 mld trafiło do Nigerii, a do Angoli, Egiptu i Algierii oraz Etiopii po ok. 25 mld USD. Model chińskich inwestycji jest jednak zupełnie inny.

– Chiny raczej wchodzą w projekty infrastrukturalne, i sytuacja ta wiązana jest często z tzw. "pułapką dyplomacji długów". Chińskie projekty realizowane są najczęściej z pożyczek z Pekinu. Rosja takich możliwości w ogóle nie posiada – mówi dr Polus.

– Być może w handlu bronią chińską i rosyjską może być jakieś pole do konfliktu, ale jak popatrzymy na skalę inwestycji obu krajów, to okazuje się, że one grają w różnych ligach.

Czy zatem Władimir Putin próbuje stworzyć sobie z Afryki wentyl bezpieczeństwa, który pomoże mu przetrwać nakładane obecnie przez Zachód sankcje?

– Rosja ma w gospodarce parę niszowych obszarów, w których może być atrakcyjna. To jest np. eksploracja geologiczna. Niezależnie od politycznych upodobań rosyjscy geologowie dostają kontrakty na poszukiwanie złóż w całej Afryce. Drugą taką niszą jest energetyka atomowa. Rosatom podpisał już kilka memorandów na budowę elektrowni jądrowych w krajach afrykańskich. Wydaje się, że był to kierunek, jaki Rosja widziała jako swój atut – mówi dr Czerep.

Stworzenie z Afryki rynku, który pozwoliłby Rosji na przetrwanie sankcji gospodarczych, wydaje się jednak mało prawdopodobne. Bo skala działań wciąż jest mimo wszystko niewielka, a możliwości ograniczone.

– Roczny wolumen handlu Chin z Afryką, to jest ponad 250 mld dolarów, czyli kilkanaście razy więcej, niż Rosja. Unia Europejska to ponad 300 mld dolarów. Rosja nie posiada tych samych możliwości, które mają Chiny i Unia Europejska, nie udziela grantów i pożyczek, dzięki którym państwa afrykańskie mogą rozwijać infrastrukturę – mówi prof. Andrzej Polus.

– Ramiona rosyjskie nie są aż tak szerokie, żeby Afrykę objąć. Nawet jeśli Rosja planowała stworzyć sobie z Afryki alternatywę dla rynku europejskiego, to się nie uda. Przy tym wolumenie handlowym w wysokości ok. 20 mld dolarów nie ma szans na to, by Rosja zrównoważyła sobie straty wynikające z nakładanych na nią sankcji.

Warto przy tym dodać, że państwa afrykańskie też poniosą koszty związane z wywołaną przez Rosję wojną. Chodzi zwłaszcza o ceny pszenicy, która jest do Afryki importowana, bo w żadnym kraju na kontynencie nie uprawia się jej na szeroką skalę. W związku z m.in. zakazu eksportu z Ukrainy ceny już znacząco wzrosły. Nie oznacza to co prawda wiszącej nad światem globalnej klęski głodu, ale jeśli dojdzie do suszy, czy związanych z El Ninio powodzi, ceny produktów żywnościowych mogą jeszcze bardziej pójść w górę. W Afrykę uderzą też wzrosty cen produktów ropopochodnych, w większości importowanych.

Może się także okazać, że z powodu rozpoczęcia wojny w Ukrainie Rosja Afrykę w ogóle przegra. Wyraźnie antyrosyjskie nastroje zaczynają być widoczne nawet w Sudanie.

Antyrządowy protest w Sudanie
Antyrządowy protest w Sudanie© East News

- Sudańczycy zaczynają walczyć z rządami wojskowymi, które nastąpiły po ostatnim przewrocie, widzą w Rosji siłę, która pomaga prześladującej ich juncie wojskowej. Stąd na demonstracjach antyrządowych widać transparenty z wyrazami solidarności z Ukrainą – mówi dr Jędrzej Czerep.

- Trudno powiedzieć, czy ta narracja się przebije. W krajach, w których Rosja ma już swoje wpływy, nie jest to łatwe. Siłą rzeczy, Rosja jest teraz w trudnej sytuacji. Wagnerowcy prawdopodobnie przerzucani są teraz na Ukrainę i znikają z Afryki. Priorytety rosyjskie są gdzie indziej, główny problem to utrzymanie gospodarki w kraju, a nie budowanie relacji z krajami afrykańskimi. Być może będziemy teraz oglądać, jak ten czar rosyjski pryska.

Źródło artykułu:WP magazyn
wojna w Ukrainiewładimir putinropa naftowa