Uważaj na te oferty pracy! Oszuści podszywają się pod firmy!
„Nic nie umiem, na niczym się nie znam, mam wykształcenie niepełne podstawowe” – tak m.in. napisano w CV i wysłano je na adres podany w ofercie pracy dla specjalistów od administracji i reklamy. Zwrotny mail od „pracodawcy” informował, że kandydat przeszedł pierwszy etap rekrutacji i został zaproszony na następny.
22.05.2013 | aktual.: 22.05.2013 11:15
Odpowiadając na ogłoszenie o pracę można nieświadomie wziąć kredyt albo stać się ofiarą oszustów handlujących danymi. Proceder nasilił się w ostatnich latach. Bezrobotni bezskutecznie szukający pracy są zdesperowani i gotowi wysłać swoje CV nawet na podejrzane oferty pracy.
Przykładem jest sprawa bezrobotnego, który nieświadomie stał się „słupem kredytowym”. Mężczyzna odpowiedział na ofertę pracy dodatkowej. Miał testować usługi bankowości elektronicznej dla jednego ze znanych banków. Oczywiście firma nie wiedziała, że ktoś w jej imieniu opublikował ogłoszenie rekrutacyjne. Obiecywano w nim 1,5 tys. zł brutto za dwa miesiące pracy. W ofercie informowano też, że praca ma charakter dorywczej i będzie zajmować wyłącznie 4-5 godzin w tygodniu. Obowiązki miały być wykonywane zdalnie – z domu.
„Od miesięcy byłem bezrobotny, dlatego szukałem jakiejkolwiek pracy i to uśpiło moją czujność” – tłumaczył oszukany na łamach „Pulsu Biznesu”, który szczegółowo opisuje sprawę.
Oszust podający się za przedstawiciela firmy poprosił o wypełnienie formularzy i przesłanie przelewu w wysokości kilku groszy na wskazany rachunek bankowy celem „weryfikacji danych”. I tu kontakt się urwał. Kandydat zadzwonił do banku. Szybko okazało się, że osoba - która kontaktowała się z nim mailowo - nie istnieje.
Po kilku miesiącach wyszło na jaw, że oszust założył konto w banku wykorzystując dane bezrobotnego. Co ciekawe, do ich uwierzytelnienia wystarczył mu ów przelew wykonany na minimalną kwotę. Na nazwisko bezrobotnego wziął pożyczkę na kilkaset złotych oraz założył kolejny rachunek w innej placówce. Bezrobotny musi teraz spłacać zobowiązania wobec banku. Musiał też wyrobić nowy dowód osobisty. Sprawa trafiła do prokuratury, która umorzyła śledztwo. Tymczasem oszust nadal jest aktywny w sieci. Na stronach rekrutacyjnych nadal można znaleźć opublikowane przez niego ogłoszenia.
O podobnych przypadkach pisała też „Gazeta Wyborcza”. Rzecz dotyczyła rzekomej pracy dla rosyjskiej kliniki chirurgii plastycznej. Kandydatów wabiono dobrymi zarobkami (nawet 90 euro za godzinę pracy) i górnolotnymi zwrotami o pomaganiu innym. W rzeczywistości wykorzystywano bezrobotnych do wysyłania przelewów na konto w Rosji. Wszystko po to, aby „wyprać” pieniądze pochodzące z niewiadomych źródeł.
Niedawno w serwisach rekrutacyjnych zaczęły się pojawiać podobnej treści ogłoszenia. Chodziło o nabór specjalistów z różnych branż - od administracji, przez reklamę, po obsługę klienta. Oferowano dobre wynagrodzenie - nawet 10 tys. zł. Zatrudnienie można było znaleźć w kilkunastu miastach w Polsce. Kandydatkę zainteresowaną pracą zaniepokoiły jednak standardy rekrutacyjne. Okazało się, że wymaganych przez „pracodawców” kwestionariuszy testowych nie da się wypełnić na wskazanej stronie, oferty pracy nie dodawały się do schowka, a kontakt z firmą był niemożliwy. Problemem zajęli się dziennikarze Antyweb.pl. Stworzyli fikcyjny profil kandydata, a w jego CV napisali m.in.: „na niczym się nie znam, nic nie umiem, mam wykształcenie niepełne podstawowe i kompletnie nie chce mi się pracować.”
CV zostało wysłane na kilkanaście podejrzanych ofert pracy. Za każdy razem dziennikarze otrzymywali maila zwrotnego z informacją, że „kandydat przeszedł pierwszy etap selekcji i został zaproszony do dalszego udziału w procesie rekrutacji”.
To tzw. farming, czyli powielanie pewnych czynności celem osiągnięcia korzyści. Pod pretekstem rekrutacji oszuści pozyskiwali dane kandydatów, by potem móc się pochwalić szeroką bazą użytkowników lub po prostu je sprzedać firmom marketingowym. I tu prokuratura pozostała bezradna. Na razie uznano, że szkodliwość czynu jest znikoma.
W przypadku fikcyjnych ofert zatrudnienia za granicą mechanizm jest jeszcze prostszy. W ofercie umieszcza się nazwę jednej ze znanych i legalnie działających agencji zatrudnienia. Oszuści podają też adres, który najczęściej nieznacznie różni się od faktycznej siedziby firmy. Nieuczciwe osoby przeważnie korzystają z portali, których administratorzy nie mogą weryfikować treści ogłoszeń. Oferują świetną pracę, wysokie zarobki. Najczęściej żądają przelania pewnej sumy pieniędzy lub jej przekazania pośrednikowi. Tłumaczą, że jest to zapłata za przejazd lub zaliczka na poczet pokrycia kosztów zamieszkania za granicą. Informują też, że jeśli kandydat nie wykona wpłaty w terminie, pracę otrzyma ktoś inny.
Warto zwracać uwagę na skrzynki mailowe, z których oszuści kontaktują się z kandydatami. W adresie elektronicznym znajduje się bowiem pełna lub zbliżona nazwa agencji czy też firmy, jednak jest ona ulokowana na darmowym serwerze. To może być klucz do wykrycia oszusta i zawiadomienia policji.
Oszustw tego typu jest coraz więcej. Brakuje jednak sprawnych mechanizmów prawnych, aby z nimi walczyć. Dlatego to kandydaci muszą skrupulatnie sprawdzać wiarygodność firm, do których aplikują. Jak zdemaskować fikcyjną ofertę? Przede wszystkim warto przyjrzeć się adresowi e-mail. Sygnałem ostrzegawczym jest także uzależnienie otrzymania pracy od opłat wstępnych np. „za obsługę kosztów administracyjnych”.
Rzetelność pośrednika, za pośrednictwem którego załatwiana jest praca , można sprawdzić w Krajowym Rejestrze Podmiotów Prowadzących Agencje Zatrudnienia. Dokładnie należy też czytać umowy oraz regulaminy zamieszczone na stronach. Rezygnujmy z wysyłania CV, jeśli „pracodawca” żąda jakichkolwiek – nawet niewielkich - sum pieniędzy.
Krzysztof Kołaski,MA, ag, WP.PL