W burce czy bikini, czyli tekstylna wojna religijna w pracy
Restrykcyjne wymogi islamu wobec kobiecego stroju są powodem wielu napięć w europejskich firmach. Czy grozi nam tekstylna wojna religijna?
12.04.2011 | aktual.: 12.04.2011 12:50
Bośniackiej muzułmance brytyjski sąd przyznał prawie 3 tys. funtów rekompensaty za molestowanie seksualne w pracy. Pozwany to właściciel lokalu Rocket Bar w Mayfair, w którym kobieta przez tydzień była kelnerką. Czy mężczyzna zalecał się do „ofiary”, składał jej niemoralne propozycje lub siłą próbował zaciągnąć do łóżka? Skądże! Cała wina restauratora polegała na tym, że chciał, by podwładna wyglądała atrakcyjnie. Miała zmienić strój służbowy – z luźnej lnianej bluzki koloru czarnego na czerwoną, odważną sukienkę.
33-letnia Fata Lemes nie zgodziła się na nowy image, twierdząc, że w roznegliżowanej, „obrzydliwej” kreacji „wygląda jak prostytutka”. Jak powiedziała, równie dobrze mogłaby być naga. Argumentowała, że jej dotychczasowy strój to dla niej wolność – od agresywnych spojrzeń i niewybrednych komentarzy podbitych klientów. Szef nie ustępował, wobec czego wychowana w skromności wyznawczyni Allaha odeszła z pracy. Następnie wystąpiła o odszkodowanie w wysokości 20 tys. funtów – z czego 17,5 tys. za straty moralne, a resztę za utracone zarobki.
Sąd pracy w centralnym Londynie uznał roszczenia powódki za „absurdalnie wysokie”. Zgodził się jednak, że polecenie przełożonego mogło być obrazą jej uczuć religijnych i wrażliwości. „W opinii pani Lemes – czytamy w orzeczeniu – założenie sukienki sprawiłoby, że poczułaby wystawiona na widok publiczny, jakby była prezentowana jako jedna z atrakcji oferowanych przez bar Rocket jego klientom. W naszej ocenie opinia ta była uzasadniona i nie można uznać jej za nierozsądną”. Ostatecznie Bośniaczka dostała 2 919 funtów odszkodowania.
Prawnicy wynajęci przez Rocket Bar usiłowali podważyć wyrok, odkrywszy, że na portalu społecznościowym Facebook ukazało się zdjęcie muzułmanki na plaży, w śmiałej koszulce z dużym dekoltem. Nic to jednak nie dało. Dla sądu ważniejsze było to, że od męskiej części personelu baru w Mayfair pracodawca nie wymagał założenia seksownych strojów.
Seksizm i polityczna poprawność
Muzułmańskie kobiety nie chcą się ubierać według zachodnich standardów. Natomiast Europejki w krajach islamu nie chcą się nosić na arabską modłę. Przykładem jest Lisa Ashton, była stewardessa w brytyjskich liniach lotniczych BMI. Przełożeni nakazali jej, by w miejscach publicznych w Arabii Saudyjskiej nosiła abaję – czarną szatę zakrywającą wszystko prócz twarzy, stóp i dłoni. Miała też chodzić z tyłu za kolegami, bez względu na zajmowane przez nich stanowisko. „Dumna Angielka” – jak ją określa „Times” – wolała stracić pracę i atrakcyjne zarobki w (15 tys. funtów rocznie), niż podporządkować się tak seksistowskim żądaniom.
Najpierw jednak próbowała dogadać się ze swym angielskim pracodawcą. Zaproponowała, że nie będzie latać do Arabii Saudyjskiej, lecz na innych, krótszych trasach. Szefowie byli skłonni pójść stewardesie na rękę, ale w zamian za obniżkę pensji o około 20 proc. Odmówiła. Zgodnie ze swoimi obawami, 37-letnia Ashton została zwolniona za niesubordynację. Złożyła powództwo o dyskryminację ze względu na płeć.
Sąd pracy w Manchesterze je oddalił, orzekając, że linia BMI miała prawo narzucić załodze „zasady obowiązujące w innym kręgu kulturowym”. Co dziwne, kobieta miała przeciw sobie nawet związki zawodowe, które okazały się tak samo zatrute przez ideę politycznej poprawności, jak strachliwy management firmy. Według związkowców z BMI, muzułmańskie abaje, zakładane przez stewardesy w chwili opuszczania samolotu, to część umundurowania i odmowa ich założenia może prowadzić do postępowania dyscyplinarnego.
Po odejściu z BMI Lisa Ashton zaczęła karierę w branży muzycznej. Jedna z jej pierwszych piosenek „Shame, Shame, Same” (Wstyd), wykonywana przez zespół Looby, została zainspirowana właśnie przez byłego pracodawcę.
Niech żyje wolność
Jaki wniosek płynie z obu historii? Ano ten, że każdy powinien nosić się tak, jak mu dyktuje poczucie estetyki, sumienie i religia. Ubranie, moda, styl – to wszystko są zbyt błahe rzeczy, aby kruszyć o nie kopie. W tym świetle trudno pochwalać zarówno wysokość roszczeń finansowych Bośniaczki Faty Lemes, jak i nieustępliwość jej angielskiego pracodawcy. Nie sposób też zgodzić się z menedżerami brytyjskich linii lotniczych BMI, którzy stewardesom każą chodzić w islamskich abajach.
Raz nietolerancyjni są muzułmanie, innym razem europejscy chrześcijanie lub zwolennicy państwa świeckiego, bezwyznaniowego, wyzutego z wszelkich symboli religijnych. Jak władze Francji, które opowiadają się za generalnym zakazem noszenia burki i innych islamskich ubiorów zakrywających kobiety od stóp do głów. Wiele razy na ten temat wypowiadał się już prezydent Nicolas Sarkozy, według którego strój ten „godzi w godność kobiety” i z tego powodu powinien być całkowicie zabroniona w miejscach publicznych, m.in. w pracy.
W obronie burek wystąpili nie tylko muzułmanie, ale też francuski Kościół katolicki i tamtejsza Rada Konstytucyjna. Pierwsza instytucja powołała się na swobody religijne, druga – na wolność jednostki. I obie mają rację. Bo tekstylna wolność i swoboda z pewnością jest lepsza od tekstylnych wojen religijnych.
Mirosław Sikorski/JK