Walentynkowa miłość motorem biznesu
Jest połowa lutego, więc jak co roku wystawy nurzają się w lukrowanej czerwieni. Nadchodzi dzień miłości, kiczu i tandety!
12.02.2010 | aktual.: 12.02.2010 12:38
Jest połowa lutego, więc jak co roku wystawy nurzają się w lukrowanej czerwieni. Nadchodzi dzień miłości, kiczu i tandety! To zarazem dzień wytężonej pracy i zwiększonych utargów. Przede wszystkim w handlu i usługach. Są tacy, co notują nawet 400-proc. wzrost obrotów.
*Wszyscy mają frajdę? *
Rozrzut cen za walentynkowy wieczór spędzony w lokalu jest ogromny: od 10-20 do 1200 zł od (zakochanej) pary. Jednym słowem, dla każdego coś miłego. W ten wieczór puby, kina, kwiaciarnie, cukiernie nie narzekają na brak klientów. Święto zakochanych to okazja, by zaszaleć. Klienci, wyprani z gotówki po świątecznych zakupach, znów chętniej wyciągają portfele.
Ponieważ jednak prezenty najczęściej robią sobie ludzie młodzi, mało kto wydaje tego dnia więcej niż kilkadziesiąt złotych. Chociaż bywają też klienci zdolni obdarować wybrańca (lub wybrankę) prezentem o wartości kilku tysięcy.
Obraz świata kreowanego przy okazji walentynek wielu osobom wydaje się jednak kiczowaty i tandetny. Do tego bywa odbierany jako natrętny, agresywny. Wszystkie te różowe misie, wstążeczki, serduszka, kwiatki! Te tuzinkowe deklaracje o miłości! Dzień św. Walentego, patrona zakochanych, ma więc zdeklarowanych przeciwników. Protesty przeciwko niemu mają podłoże estetyczne (o czym wyżej), etyczne (nie handluje się uczuciami!), klimatyczne (co to za pomysł: dzień zakochanych w środku zimy), a nawet religijne (że to pogańskie święto, choć to akurat nieprawda). Prawdą jest natomiast, że walentynki to jeden z marketingowych pewniaków, pomagających w nakręcaniu popytu. Poświąteczne przeceny się kończą, do Wielkanocy jeszcze sporo czasu. Dzień kobiet dopiero w marcu. Luty był przez długie lata kojarzony z handlowym zastojem. Dlatego modę na obchodzenie święta zakochanych handlowcy przywitali z radością.
Wielu z nich uważa, że to święto, „zapożyczone” od Anglosasów, zostało sztucznie wykreowane przez speców od marketingu. – Mechanizm jest tutaj prosty – twierdzi pan Roman, właściciel sklepu z Gdyni. – Podstawą sukcesu tego rodzaju świąt jest fakt, że one wszystkim pasują. Handlowcom wzrasta utarg. Ludzie mają pretekst do zabawy. Lokale pękają w szwach. Wszyscy chcemy przecież dawać i dostawać prezenty. Walentynki żerują w dodatku na naszych uczuciach. Jeśli tego dnia ktoś daje mi prezent, to znaczy, że coś do mnie czuje! Czy to nie miła świadomość?
Czy to się naprawdę opłaca?
Ale z tym utargiem bywa różnie. Niektórzy gastronomicy twierdzą, że zyski z walentynek w ich przypadku są dyskusyjne. – To nie tylko moja opinia – zaznacza anonimowo właściciel jednego z gdańskich pubów. – Wielu kolegów z branży myśli podobnie. Koszty związane z organizacją walentynek czy Halloween właściwie równoważą dochody. Trzeba kupić więcej towaru, zatrudnić dodatkową załogę. Czasami jeszcze ludzi od designu, wystroju wnętrz. W sumie efekt jest taki, że się wychodzi na zero, jakby nie było żadnego święta. Słychać też głosy, że ludzie zaczynają mieć dosyć walentynek. Pomysły się wyczerpały, a te odgrzewane, powtarzane wielokrotnie, przestały bawić. – Namawiają nas nawet: zróbcie „antywalentynki”, bo tego kiczu już wytrzymać nie można – opowiada gdański przedsiębiorca.
Zimowemu świętu jednak nic nie grozi. Nie można brać na poważnie narzekania malkontentów. Oni są w mniejszości. W mediach aż roi się od walentynkowych ogłoszeń. Przeżycie niezapomnianego wieczoru oferują hotele, pensjonaty, puby, kawiarnie, ośrodki sportowe. Kina zapraszają na specjalne seanse, teatry na spektakle, filharmonie na koncerty. Ekstra propozycje oferują też sex shopy.
Najczęściej reklamowane są standardowe kolacje przy świecach, romantyczne wieczory, bale i imprezy. Ale nie brakuje też odmiennych propozycji: „egzaminu z miłości”, „krwawej love story” czy „ekstremalnej promocji na quady” (cokolwiek by to miało oznaczać). Walentynkowy polski rynek chroni swoje tajemnice. Nie zbadano dotychczas dokładnie jego wielkości. Nieoficjalnie mówi się, że wydajemy na walentynki 1,5 mld zł. Przez minione 20 lat walentynkowy amok zdążył już objąć wiele branż. Nawet jeśli jakaś nie korzysta ze święta bezpośrednio, to w swoich ofertach stara się do niego nawiązać. Robią tak choćby linie lotnicze, oferując walentynkowe promocje. Banki proponują z kolei wspólne konta dla zakochanych par. Biura podróży lansują romantyczne eskapady. Operatorzy komórkowi podsuwają oferty darmowych kontaktów z ukochanym. Czasami można odnieść wrażenie, że nie ma dziedziny, której nie dopadłaby walentynkowa mania. Jest bowiem wiele motorów biznesu, ale miłość należy do tych pracujących na najwyższych obrotach…
Jarosław Kurek