Warszawiak zarabia więcej
Wykształcony mężczyzna koło czterdziestki, zamieszkały w Warszawie, może zarobić dwa razy więcej od o 15 lat młodszego mieszkańca Kielc lub Rzeszowa. Nawet jeśli obaj będą robili w pracy mniej więcej to samo.
05.07.2011 | aktual.: 05.07.2011 09:21
Różnice w naszych zarobkach rosną, bo coraz więcej czynników może mieć na nie wpływ. Do czynników tych należą m.in.: branża, w jakiej się pracuje, miejsce zamieszkania, poziom wykształcenia, to, czy firma jest państwowa czy prywatna, nasz wiek i doświadczenie. Dlatego lansując tezę, iż najlepiej zarabiającą grupą zawodową w Polsce są pracownicy IT, można napotkać na zdumienie i sprzeciw. Wiele zależy od regionu, z jakiego pochodzi pracownik danej branży. Z danych przeprowadzanego cyklicznie przez firmę Sedlak & Sedlak Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń wynika, że informatyk z lubelskiego, z pensją 3 tys., zarabia średnio o ponad 1 tys. zł mniej od zatrudnionego w handlu mieszkańca okolic Warszawy, otrzymującego średnią pensję ok. 4,3 tys. złotych. (Trzeba tu dodać, że branża handlowa w skali całego kraju jest opłacana znacznie gorzej od informatycznej). Zaś jego kolega po fachu ze stolicy, z pensją dochodzącą do 7 tys. zł, za wykonywanie podobnych zadań co lublinianin otrzyma ponad dwukrotnie wyższe pobory.
Wysokie przeciętne zarobki w tej ostatniej dziedzinie można by też zaliczyć do mitów, jeśli dokonać porównania poszczególnych stanowisk czy branż, w których pracują informatycy. Dyrektor działu IT może łącznie z premią otrzymać nawet 15 tys. zł, ale już kierownik projektu dostanie trochę ponad połowę mniej od tej sumy. Pensje szeregowych serwisantów nie przekroczą poziomu 2,5 tys. zł.
Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o podział na branże. Informatyk pracujący w ubezpieczeniach zarabia średnio 8 tys., w bankowości 6,7 tys., w branży wydawniczej i reklamowej znacznie mniej, bo 4,5 tys. Natomiast zarobki informatyków zatrudnionych w szkolnictwie czy w służbie zdrowia będą oscylować w granicach 3 tys. zł. Widać więc, że również dobrze opłacane branże podlegają pewnym ogólnym, nienaruszalnym, rynkowym zasadom.
Na kulturze nie zarobisz, chyba że…
Rozrzut polskich zarobków widać jeszcze wyraźniej, gdy porówna się dane dotyczące różnych branży. Partie polityczne, władze samorządowe i media podkreślają na każdym kroku wagę i znaczenie instytucji kulturalnych. Tymczasem szara rzeczywistość wygląda tu mizernie. Naturalnie osoby piastujące kierownicze stanowiska również w kulturze mogą zarabiać przyzwoite pieniądze. Według portalu Dziennik.pl, reżyser teatralny w małym mieście zarabiał 10 tys., jego kolega z dużej aglomeracji miejskiej o 4 tys. więcej. Na podobnym poziomie kształtują się zarobki dyrektorów filharmonii (w dużych miastach, bo w mniejszych takich przybytków sztuki nie ma). Szeregowi pracownicy na kulturze jednak nie będą mogli się dorobić. Muzyk polskiej orkiestry zarabiał 700 zł, początkujący aktor – 1,2 tys., a redaktor w wydawnictwie naukowym 1,6 tys. zł.
Przedstawicielom świata kultury daleko do dziedzin od lat przewodzących w wysokości otrzymywanych pensji. Należą do nich, oprócz IT, telekomunikacja, ubezpieczenia i bankowość. Przeciętna płaca przekracza tam znacznie 4 tys. zł, jest więc o ponad 1 tys. wyższa od tzw. średniej krajowej. Natomiast na dole tabeli OBW znajdują się tradycyjnie, poza kulturą, szkolnictwo i służba zdrowia, z zarobkami poniżej 3 tys. złotych.
Nasze zarobki odbiegają od poziomu osiągniętego przez kraje zachodnie. Według ekonomistów, nie osiągniemy go prędzej niż za kilkadziesiąt lat. Można pocieszać się jedynie faktem, iż na przestrzeni ostatniej dekady polskie płace stale rosły. Według danych GUS, przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wzrosło od ok. 2 tys. zł w 2000 roku do 3 tys. 493 zł w marcu 2010. Niepokoją natomiast dane GUS-u, które mówią, iż w ub. roku aż 10% spośród najmniej zarabiających otrzymało pensje w wysokości zaledwie 1,3 tys. złotych. Pensje połowy pracujących Polaków nie osiągnęły poziomu średniej krajowej, zaś dwukrotność tej średniej osiągają płace zaledwie 6% z nas. Co więcej, niepokoić może fakt, iż im niżej na płacowej drabince, tym bardziej odstajemy od europejskiej średniej. Polskie najniższe pensje, w zestawieniu z krajami „starej” Europy, pozostają bardzo niskie. Nie zaszkodziłoby przypominać o tym za każdym razem, kiedy mowa o polskich gospodarczych sukcesach.
Tomasz Kowalczyk
/AS