Warszawska giełda z walutowej perspektywy
Od kilkunastu tygodni słyszymy utyskiwania na słabość naszej giełdy. Ale z punktu widzenia inwestorów zagranicznych WIG20 nie odbiega od wskaźnika we Frankfurcie i przewyższa indeksy na Wall Street.
12.03.2012 | aktual.: 12.03.2012 15:15
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ta ogólna życiowa maksyma ma zastosowanie również na rynkach finansowych. Obserwując zachowanie indeksu naszych największych spółek trudno oprzeć się wrażeniu jego wyjątkowo słabego zachowania nie tylko wobec najbardziej rozwiniętych rynków, ale nawet w porównaniu do niektórych giełd naszego regionu czy rynków wschodzących. I rzeczywiście, WIG20 od początku roku zyskał około 6,5 proc., podczas gdy indeks we Frankfurcie wzrósł o 16,5 proc., londyński FTSE o ponad 14 proc., a S&P500 o 9 proc. Nawet indeksy w Atenach i Budapeszcie, krajach przeżywających potężne kłopoty finansowe i gospodarcze, zwiększyły swoją wartość po 10-11 proc. Wskaźnik giełdy w Bukareszcie wzrósł w tym czasie o ponad 21 proc. Giełda w Stambule poszła w górę o prawie 16 proc. Patrząc na wyniki i perspektywy polskiej gospodarki, można powątpiewać w tezę, że giełda jest barometrem procesów ekonomicznych.
Nieco inaczej porównanie naszego rynku z innymi giełdami wygląda jednak wówczas, gdy na WIG20 spojrzymy przez pryzmat inwestora, dla którego rodzimą walutą jest dolar lub euro. Z jego punktu widzenia, wskaźnik naszych największych spółek zyskał od początku roku 16-17 proc. Z takim wynikiem mieści się w światowej czołówce giełdowych indeksów.
Tej wysokiej stopie zwrotu atrakcyjności dodaje też stosunkowo wysoka płynność naszego rynku na tle parkietów regionu, solidne fundamenty gospodarcze i stabilny stan finansów publicznych. Jednak nie ma sygnałów, by te zalety spowodowały run inwestorów zagranicznych na nasze blue chips, o małych i średnich spółkach nie wspominając. Widać to zarówno po wielkości obrotów, które od niemal czterech miesięcy stabilizują się na niskim poziomie, ujemnym saldzie inwestycji portfelowych inwestorów zagranicznych (listopad i grudzień 2011) oraz niewielkim spadku udziału inwestorów zagranicznych w obrotach na GPW (dane za drugie półrocze 2011).
Porównanie atrakcyjności naszego rynku z punktu widzenia różnych grup inwestorów zmienia się jednak w zależności od horyzontu obserwacji. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy WIG20 licząc w rodzimej walucie stracił około 17 proc., zaś w dolarach poszedł w dół o 24,5 proc. Zmiany na rynkach walutowym i giełdowym mają charakter dynamiczny i idą często w różnych kierunkach. Inwestorzy zagraniczni mają też różne perspektywy czasowe zaangażowania na naszym rynku i różne strategie, dotyczące ryzyka walutowego.
Trudno więc jednoznacznie wnioskować w kwestii ich zachowania na warszawskiej giełdzie. Zwykle pozostaje do dyspozycji obserwacja wielkości obrotów, koncentracja na najbardziej płynnych walorach oraz determinacja popytu lub podaży, mierzona dynamiką zmian kursów najbardziej płynnych spółek. W trakcie ostatniej, trwającej od lutego 2009 roku fali wzrostów, dwukrotnie mieliśmy do czynienia z kilkumiesięcznymi okresami, w których WIG20 liczony w dolarach dawał znacznie lepsze wyniki niż wyrażany w lokalnej walucie. Nie miało to jednak poważniejszych konsekwencji dla warszawskiej giełdy. W obu przypadkach wiązało się z dynamicznym umocnieniem złotego. Obecny wzrost siły naszej waluty nie jest jeszcze ani tak duży, ani długotrwały, by zmienić dotychczasowe proporcje. Nasza giełda wciąż może być uznawana za atrakcyjną przez zagranicznych inwestorów o horyzoncie spekulacyjnym, zaś dla tych z poważniejszymi zamiarami, nadal jest zbyt ryzykowna.
Roman Przasnyski, Open Finance